Czerwony Pająk. Katarzyna Bonda
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czerwony Pająk - Katarzyna Bonda страница 27

Название: Czerwony Pająk

Автор: Katarzyna Bonda

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Классические детективы

Серия: Cztery żywioły Saszy Załuskiej

isbn: 978-83-287-0953-9

isbn:

СКАЧАТЬ Biegiem przytargała dyktę z powrotem i zbiła deski, nie bacząc na to, że jeszcze bardziej uszkodzi podzespoły. Wyjrzała na korytarz. Nikt się nie zbliżał. Wróciła do skrytki w podłodze i przyłożyła oko do otworu.

      Pomieszczenie częściowo wyłożone było lustrami, podłogę wyścielono grubym puchatym dywanem w kolorze wina. Pod jedną ze ścian stały rozłożyste sofy, pufy i dziwaczne łóżko z wysoką metalową konstrukcją, do której przymocowano różnego typu pasy i nabijane ćwiekami obroże. Była też huśtawka, która nasuwała raczej skojarzenie z szubienicą, oraz rząd dmuchanych lalek ustawionych jak modelki na wybiegu. Ściany z jednej strony przykryte były welurowymi draperiami niczym w Czarnej Chacie z serialu Lyncha. Przez chwilę Gosia poczuła prawdziwą grozę. Brakowało tylko martwej Laury Palmer i agenta Coopera. Odsunęła twarz od dziury w podłodze, usiadła pod ścianą i oparła się o kaloryfer, zupełnie nie czując, jak żeliwne żeberka wbijają się jej w plecy. Zbierała myśli. A więc to jest Komora Sinobrodego, a właściwie jej część, bo ze strzępek rozmów dziewcząt i chłopców, którzy tam bywali, wiedziała, że pokoje w podpiwniczeniu mają bardzo różne stylizacje. Wszystko zależy od fantazji klienta.

      – Czyś ty na głowę upadła? – Z rozmyślań wyrwał ją głos Jelcyna.

      Szef sali wmaszerował do kanciapy w smokingu. Pachniał kiełbasą i kadzidłem. Niebieski fular mienił się tęczowo pod jego podwójnym podbródkiem. Na wąsach wisiał mu okruch ciasta, lecz w ręku przepisowo trzymał nieskazitelnie biały ręcznik z prążkowanego adamaszku. Twarz miał dobrotliwą, jowialną. Oczy lekko skośne, schowane w wałkach tłuszczu, włosy całkiem białe. Zapewne przez podobieństwo do pierwszego demokratycznego prezydenta Rosji wszyscy zwali go Jelcynem. Złośliwi twierdzili, że jego wygląd nie ma tutaj nic do rzeczy. Doskonale mówił po rosyjsku, choć się z tym nie afiszował. Czasem bywali w Maximie oficerowie KGB, podobnie jak wszystkich innych służb świata. To tutaj panie z towarzystwa pierwszy raz miały okazję tańczyć z czarnoskórym marynarzem, a zamożni Polacy zakosztować Tajek. Bywali tu wszyscy. Ten, kto się liczył, bawił się w orłowskim Maximie i siedział pod słynnym drzewem wewnątrz lokalu.

      – Gdzie czysta zastawa?

      Gosia odstawiła z łoskotem wiadro, udając, że właśnie kończy myć podłogę.

      – Szambo wybiło – szepnęła i nieoczekiwanie wybuchnęła płaczem.

      Sama była zaskoczona, jak wiele ma w sobie z komediantki.

      – Czuję.

      Jelcyn wycofał się dwa kroki, nabrał haust powietrza, by po chwili znów wkroczyć do pomieszczenia.

      – To czegoś nic nie powiedziała?! – ryknął i naparł w jej kierunku jak atakujący byk.

      – Drzwi zakryj! – polecił. – I nie becz, bo po garach dostaniesz.

      Gosia momentalnie zdusiła łkanie. Stanęła na baczność i chwyciła za klamkę. Stykali się niemal biodrami.

      – Nie te, idiotko – żachnął się szef sali i bez skrępowania zaczął się rozbierać. Dziewczyna cofnęła się bojaźliwie. – Na korytarz! Żeby mi tu te jebaki nie wlazły. Mecenas nam nogi z dupy powyrywa za ten burdel, coś tutaj zrobiła.

      Gosia natychmiast zablokowała zasuwkę. Kiedy wróciła po nowe dyspozycje, Jelcyn – już w samych gaciach – przyglądał się zardzewiałej rurze. U jego stóp stała skrzynka z narzędziami, a obok leżał zestaw metalowych prętów. Gosia zauważyła, że dykta z kabelkami w tajemniczy sposób zniknęła. Miejsce zaś, skąd przed chwilą zaglądała do Komory, Jelcyn sprytnie zastawił skrzynkami z piwem.

      – Wodę musiałam odciąć – powiedziała cicho, starając się za wszelką cenę nie patrzeć w stronę prawie gołego kierownika sali. Nie mogła się jednak pozbyć z pamięci tego włochatego brzuszyska. – Bryzgało po ścianach. Bałam się, że zaleje niższe kondygnacje. – Urwała.

      – Nie da się ukryć – zarechotał w odpowiedzi Jelcyn, a zwały tłuszczu trzęsły się jak galareta. W końcu pogładził się po futrze na klacie i pokiwał głową. – Mogło być gorzej. Znacznie, psia mać, gorzej. Mądra dziewczynka.

      Zaskoczona Gosia uśmiechnęła się lekko i aż poróżowiała z zadowolenia.

      – Impreza dopiero się zaczyna. Villas i Łazuka są – ciągnął Jelcyn. Wskazał swoją odzież pieczołowicie zawieszoną na haku w korytarzu. – I tak ci awans dać miałem. Dobrze interesy idą.

      – Ja nie prosiłam – zaczęła Gosia w niemym przerażeniu. – Nie mam badań. Kelnerki chyba muszą mieć. Sanepid…

      – Nie denerwuj mnie już, Kopciuchu. Czwórkę weźmiesz. Sziksy ruchać się wolą w piwnicy niż rabotać. – Szef sali zaśmiał się ze swojego żartu. – Na dół cię jeszcze nie puszczam. Tak dobrze to nie ma! Swoją drogą ta twoja mała znów tu była. – Zawiesił głos.

      Gosia skupiła na nim czujne spojrzenie.

      – Ela? – upewniła się. – Szukała mnie?

      – A gdzie tam – zaśmiał się rubasznie. – Do Juliana lazła. Boksu jej się zachciewa. Ledwie żem ją odciągnął. Jakiś żołnierzyk se ulżył za werandą. Aż się zapluła, tak druta ciągła. Może ją do Komory wezmę, bo widzę, że ma zapał stokrotka. Tylko młoda jeszcze. Prokuratury mi tu nie trza. Ledwie się ogarniam ze starymi klientami. Chyba że będzie indywidualne zapotrzebowanie.

      Gosia z trudem powstrzymała się, żeby nie wybuchnąć.

      – Gdzie ona jest?

      – Powieźli ją do dom – odparł już spokojniej. Gosia odniosła wrażenie, że ze współczuciem. – Cała kolejka była. Chętnych ma ta cichodajka co niemiara. Aż dziw bierze, że to twoja rodzina.

      – Mamy różnych ojców.

      – To taka zamiana! – Gwizdnął. – Aż żal, bo niektórzy już pytają o ciebie. Można się pomylić. Gdyby nie kolor włosów, sam bym się nabrał.

      – Ona ma dopiero piętnaście lat.

      – Tapety tyle nałożyła, że mogłaby być twoją matką. Gada jak profesjonalistka – zaczął, ale zaraz przerwał. – Zresztą to nie moja sprawa. Jutro włosy utlenisz, a dziś musi być tak, jak jest. Dookoła idź, nie przez salę. Gości mi wystraszysz.

      Zrobił z dłoni koszyczek i podsadził ją do okna. Gosia brudną tenisówką stanęła mu na ręku, zgrabnie przerzuciła nogę przez framugę i lekko zeskoczyła na trawnik.

      – Jednak ucieczki z bidula do czegoś się przydają – zaśmiał się Jelcyn i wychylił się, by podać jej mydło i ręcznik. W drugim ręku trzymał uniform: czarną obcisłą sukienkę z lycry, biały falbaniasty fartuszek i drapowany czepek.

      – Tylko nie pobrudź – rzucił, a potem zabrał się do systematycznego odgruzowywania pomieszczenia i nie zwracał już na nią uwagi. Gosia stała jeszcze chwilę w miejscu. Czuła przyjemny powiew wiatru i z radością myślała o czekającej СКАЧАТЬ