Название: Czerwony Pająk
Автор: Katarzyna Bonda
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Классические детективы
Серия: Cztery żywioły Saszy Załuskiej
isbn: 978-83-287-0953-9
isbn:
– Cześć. Jaka niespodzianka.
Jekyll popchnął drzwi i wszedł do środka. Dopiero wtedy się odezwał:
– Mogę?
W korytarzu panowała ciemność, ale dalszą część pomieszczenia wprost zalewało słońce. Okna zajmowały całą ścianę. Dwa z nich zaklejono gazetami. Trzecie wytapetowano tylko do połowy. Balkon był szczelnie zamknięty, choć temperatura wewnątrz sięgała pewnie trzydziestu stopni. Zaraz po wejściu Jekyll poczuł, że po plecach spływają mu strużki potu. Sprzętów było niewiele, jakby resztki po wyprowadzce domowników. Duży materac bez pościeli. Pod ścianą rząd kartonów oklejonych kolorowymi fiszkami. Jekyll dostrzegł w nich grzbiety płyt kompaktowych. Na samym środku otwartej przestrzeni stał antyczny stolik. Na nim kilka puszek z piwem i miseczka z orzeszkami. Były rozsypane. W metalowej popielniczce leżał szczur od herbaty oraz kilka rozmokłych petów.
– Palisz? – zdziwił się Jekyll.
Łukasz podniósł rękę do twarzy, jakby chciał zasłonić siniak, ale obaj wiedzieli, że to niewiele pomoże.
– Czasami. Z nudów.
– Czyli w moim towarzystwie zawsze było zajmująco? – Jekyll uśmiechnął się z przymusem. – Szukam Saszy.
– Tutaj? – Łukasz zdawał się zdziwiony.
– Nie wiesz, gdzie jest?
Polak obejrzał się za siebie, a potem postąpił krok do przodu, spychając Jekylla do ściany. Technik nie miał wyjścia. Cofnął się dwa kroki. Znów stali w ciemnym korytarzu.
– Nie mam pojęcia i nie chcę wiedzieć. Pokłóciliśmy się.
– Rozumiem i współczuję. – Technik odchrząknął. – Ale wiesz, nie mogę się do niej dodzwonić. Cała jej rodzina wyparowała. Są nowe… Duch… – zaczął Jekyll i nagle przerwał.
Łukasz stał w miejscu i najwyraźniej nie był zainteresowany tym tematem. W ogóle był jakiś dziwny. Pijany? Naćpany? Jekyll czuł, że coś nie gra. Może Robert ma rację i facet jest prawdziwym świrem? W końcu tyle lat przesiedział w domach bez klamek.
– Dobrze się czujesz?
Łukasz uśmiechnął się idiotycznie. Mrugnął.
– Wprost wybornie.
Jekyll przyglądał się bacznie Polakowi. Znów mrugnięcie. Tik nerwowy?
– Brałeś coś?
– Ja? Nie. Nic – miotał się Polak. – Jestem czysty. Jedno piwo. Dwa może.
– Trzy?
– Może trzy. – Łukasz znów potarł siniak. Jekyll dostrzegł cienką czerwoną pręgę na jego nadgarstku. Jakby nosił zbyt ciasną bransoletę, którą niedawno zdjął. – Trochę upadłem.
Jekyll postąpił dwa kroki do przodu. Nabrał powietrza. Nie czuł od Polaka woni alkoholu. Łukasz był spocony, owszem, włosy miał przetłuszczone. Resztka wody kolońskiej, czosnek. Ale żadnego drinka czy papierosów. Tego ostatniego był pewien. Miał alergię na palaczy. Jeszcze dziesięć lat temu sam jarał jak smok.
– Sasza tu jest? Pijecie razem?
Łukasz czknął teatralnie i chwycił Jacka za rękaw, a potem siłą odciągnął na korytarz.
– Ona ze mną? Nigdy! Zresztą nie widziałem jej od dwóch tygodni – zapewnił skwapliwie. Zbyt skwapliwie.
– Od dwóch?
– Może dłużej – zaraz skorygował wypowiedź Polak. – Ale wiesz, mówiła coś o wycieczce do Wiednia. Podobno jest nowa wystawa Schielego.
– Schielego mówisz? – Jekyll zmarszczył czoło.
– Chciałbym to zobaczyć. A ty? – powtórzył Łukasz znacznie głośniej, niż potrzeba, i mrugnął dwukrotnie.
Jekyll zrozumiał: ktoś był w dalszej części pomieszczenia. Sięgnął do kabury, ale Polak pokręcił głową. Pokazał dłonią, by Jekyll się uspokoił. W tym geście było coś rozpaczliwego.
– Zawsze o tym marzyłem – odparł tubalnie Jekyll i wycofał się bardzo powoli. – No to cześć. Jakby się pojawiła, powiedz, że szukają jej z administracji wspólnoty. Wiesz, ma zaległości za fundusz remontowy. Dam ci znać, jak będę miał bilety do opery.
– Jasne. Cześć. – Łukasz znów pokręcił głową, a potem wskazał na okno zaklejone gazetami.
– To trzymaj się.
– Też.
– Poszedł dziad?
Kobieta w płaszczu wyszła z wnęki kuchennej i rozsiadła się na krześle koło stolika. Z kieszeni płaszcza wyjęła taśmę izolacyjną i podała żylastemu dryblasowi w wojskowym uniformie. Policzki miał chorobliwie zapadnięte, jakby z niedożywienia. Nos haczykowaty, oczy lekko wyłupiaste. Ciemnoblond szczecina ostrzyżona jak u rekruta, z tyłu głowy zwisał tylko mały kosmyk zapleciony w warkoczyk – świadectwo, że kiedyś mężczyzna nosił długie pióra. Skinął jej głową i odszedł od okna, które równo wytapetował gazetami. Chwycił Łukasza pod ramiona, usadził na krześle. Sprawnie przymocował jego ręce do oparcia. Nogi zablokował plastikowymi zaciskami. Drugi mężczyzna – mały, siwy, z kozią bródką, w okularach bez oprawy – przerzucał w tym czasie szpargały w kartonach pod ścianą. Metodycznie wyciągał dokumenty, wertował je i rzucał na kupkę koło swoich stóp, głośno cmokając.
– Mało brakowało. – Kobieta założyła nogę na nogę. Z innej kieszeni płaszcza wyjęła paczkę orzeszków i zaczęła je wrzucać do ust. – To jak będzie?
– Kajetan Wróblewski nigdy mnie nie lubił. Marnujecie czas – odparł spokojnie Łukasz. – Jeśli miałby mi coś zostawić w spadku, to tylko ampułkę z trucizną.
– Zbyt wiele oczekujesz, panie Polak. Co za idiotyczny pseudonim – prychnęła.
– Wręcz przeciwnie. Znam swoje miejsce w szeregu. Nie wychylam się i nie roję sobie niczego. W przeciwieństwie do ciebie, Sandro.
Kobieta zajrzała do paczki. Wygrzebała kilka ostatnich pistacji. Łupinki wylądowały na stoliku.
– Dziadek jej nie ochronił i tobie też się nie uda – mruknęła znudzona. – Tylko pogarszasz sytuację. A ona? Znajdzie się. Zawsze się znajdują.
– Znam ten tekst. Dotyczy ciał. Martwych.
– Faktycznie. – Kobieta wsypała sobie do ust resztkę orzeszków i ciaśniej zaciągnęła pasek prochowca. – Bo jak zwykle jestem lepiej poinformowana od ciebie.
– Nie możecie СКАЧАТЬ