Название: Czerwony Pająk
Автор: Katarzyna Bonda
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Классические детективы
Серия: Cztery żywioły Saszy Załuskiej
isbn: 978-83-287-0953-9
isbn:
– Miejsce na komputer? – krzyknął.
Andżelina wychyliła się zza barierki i wskazała ogromny blat na stojakach, godny architekta, umiejscowiony zaraz pod schodami. Zeszli tam razem. Był równie czysty jak reszta sprzętów w mieszkaniu. Nie było na nim nic poza kubkiem z długopisami, okładką płyty London Grammar oraz listą zakupów. Przeczytał: ziemniaki, kolendra, tuńczyk 3x, zielona herbata, makaron penne 2x. Skreślone farfale 3x. Odwrócił kartkę. Była to faktura za usługę gastronomiczną w Tapas Barcelona. Tysiąc dwieście pięćdziesiąt trzy złote z VAT-em. Dane firmy zgadzały się z działalnością gospodarczą Saszy. Płatność gotówką. Jekyll znał tę maleńką restaurację i wiedział, że trzeba by zastępu wojska, żeby zjeść tam kolację za taką kwotę. Jedzenie było faktycznie świetne, zwłaszcza kiełbaski chorizo zapiekane w soczewicy, ale ceny zdecydowanie niewygórowane. Właściciele prowadzili też sprzedaż win. Znali się na tym i jeśli cena z rachunku opiewała na kilka najdroższych flaszek z ich oferty, mogłoby się to zgadzać. To Jekylla bardzo zaniepokoiło. Zerknął na datę wystawienia. Był to dzień kontaktu z porywaczami Karoliny. Jekyll dobrze zapamiętał tę datę. Koordynował nagranie i potem ze swoimi ludźmi próbował zlokalizować rozmówcę. Niestety bez skutku. Wtedy widzieli Załuską ostatni raz.
– Od kiedy to tutaj leży?
– Nie mam pojęcia.
– Pokaż wódkę – zarządził.
Andżelina ruszyła do lodówki. Otworzyła zamrażalnik. Był pusty i ciemny.
– Wyłączony – szepnęła zawiedziona kobieta i naraz podniosła rękę do ust. Z boku, w kałuży wody pływał brunatny kawałek jakby rozmrożonego mięsa. Jekyll wyjął latarkę, poświecił. A potem przesunął Andżelinę i usadził ją na krześle, bo cała się trzęsła. Z bocznej kieszeni kurtki wyjął jałowe rękawiczki i pęsetę. Podniósł znalezisko. Bardzo dokładnie obejrzał fragment wskazującego palca kobiety, odciętego w pierwszym stawie, z paznokciem pomalowanym na czerwono. Choć był sflaczały i oślizgły, technik nie wątpił, że da się pobrać linie papilarne, a potem dokonać analizy porównawczej. Z trudem odganiał od siebie myśli, do kogo mógł należeć.
– Nie wyjemy – upomniał Ukrainkę, zanim znów zaczęła płakać. – Nic nie mówimy. Bóg nas kocha. I włącz to cholerstwo. – Wskazał zamrażalnik, a potem wydzwonił swoją ekipę.
Przyjechali z przenośnym pojemnikiem do transportu organów do przeszczepów, kompletnym sprzętem kryminalistycznym i luminolem do wykrywania krwi na ścianach, bo tak im polecił.
Zabezpieczanie śladów w mieszkaniu Saszy zajęło mu dobre kilka godzin. Duch przestał dzwonić, kiedy dostał zdjęcie palca z zamrażarki. Zapytał jedynie, kto z prokuratury ma dziś dyżur. Uspokoił się, że jego dobra znajoma Janina Rudnicka. Mieli podobne poczucie humoru i spokrewnione koty. Rudy Duch Roberta był rodzonym bratem Rudej Rudnickiej. Jekyll zawsze z niepokojem obserwował ich powitania. Nie mówili o sprawach, paragrafach ani o pogodzie, tylko licytowali się anegdotami, co zbroiły ich pupile. Zaśmiewali się przy tym do łez. Ponieważ ich podopieczni mieli identyczne imiona, osobom z zewnątrz ciężko było się połapać w tych opowieściach. Zresztą Jekylla nigdy to zbytnio nie zajmowało. Był psiarzem.
Zanim prokurator dojechała, Jekyll próbował pomówić z Duchem, ustalić kolejność działań, ale teraz dla odmiany to Robert nie podnosił słuchawki.
Kiedy zapieczętowali lokal Załuskiej, uwolnili klatkę schodową z policyjnych taśm, tłum gapiów się rozszedł, a sąsiad Jałowiec udzielił wywiadów wszystkim dziennikarzom w mieście, Jekyll ruszył na Chylonię do Gdyni, by rozmówić się z Łukaszem.
Zbliżały się święta i do Trójmiasta zjeżdżały tabuny turystów. Pełno było wszędzie zakochanych par, kochanki spacerowały w nowiutkich futrach. Przed Grandem roiło się od słomianych wdowców w ciemnych okularach przeciwsłonecznych, choć słońca nie było ani na lekarstwo. Ludzie przesiadywali w knajpach, łazili chodnikami, ignorując kompletnie przejścia dla pieszych. Z ich obecności cieszyli się przede wszystkim handlarze, taksiarze i właściciele cichych kwater. Poza sezonem letnim tylko przełom listopada i grudnia liczył się dla ich budżetów. Zwłaszcza że większość przyjezdnych nie brała faktur i płaciła gotówką. Jekyll liczył, że w Gdyni będzie spokojniej, ale tłum tylko zgęstniał. Wszyscy ciągnęli do portu i na molo w Orłowie. Za to na plaży nie było żywego ducha. Tylko ekipa studentów nagrywała etiudę zaliczeniową: naga dziewczyna biegała przed kamerą po molo i pozorowała skok do wody.
Jekyll miał mętlik w głowie, ale wyglądało to źle. Obwiniał się, że zostawił Załuską samą z jej problemem. Był pewien, że nie bacząc na ryzyko, zaczęła działać na własną rękę, bo przestała liczyć na policyjne wsparcie. Pamiętał ich ostatnie spotkanie. Była przybita. Mówiła mało, głównie pytała. Jeśli się odzywała, to kąśliwie, nerwowo, zaczepnie. Prowokowała go. Tak, teraz sobie przypominał. Chyba powiedział, że ma jej dosyć. Wciąż powtarzała te same teksty: „Moja wina”, „Po co wracałam?”, „To było do przewidzenia”. Nie rozklejała się już. Tkwiła w apatii. Wyobrażał sobie, co czuła: bezsilność, osamotnienie i zagrożenie. Tak, bała się, to zrozumiałe. Dlatego była taka nieprzyjemna. Przecież to cała Sasza. Jestem dzielna i bojowa. Nikt nie może zauważyć, że sobie nie radzę. Nawet w takiej sytuacji duma jest dla mnie ważniejsza niż… Nie chciał myśleć dalej. Teraz widział, że zachowywała się jak zranione zwierzę, które atakuje, a tak naprawdę chce, by je uratować. A on obraził się, kiedy go drasnęła. Zabrał rękę, poszedł swoją drogą. Dotarło do niego, że wtedy próbowała się zwierzać. Sprawdzała go, ile zniesie, ale on tego nie dostrzegł. Zostawił ją samą. Porzucił.
Porzuciliśmy ją wszyscy. Duch, ja, Łukasz. Początkowo była ogólna mobilizacja, szukali Karoliny dniami i nocami. Potem zapał opadł. Żadnych efektów. Każdy trop okazywał się fałszywy. Sasza narowista, niewspółpracująca. Duch w końcu wysłał ją na przymusowy urlop, bo uznał, że za bardzo się wtrąca.
Jekyll czuł się jak idiota. Uderzył rękoma o kierownicę, wybrzmiał klakson. Wiedział, że jeśli coś jej się stało, jeśli to jej palec, jeśli dziecko się nie znajdzie, nigdy już spokojnie nie zaśnie. Więc chociaż w domu czekała go awantura o prosiaka, nie wróci dziś dopóty, dopóki nie pomówi z Polakiem. Nie pozwoli na to, by ta sprawa pozostała niewyjaśniona. Gorączkowo próbował sobie przypomnieć tropy tej dyskusji, ale było to zbyt miałkie, puste i wiedział, że może być już na wszystko za późno. Im bardziej oddalał się od Gdańska, tym bardziej był przekonany, że zagrożenie, o którym nie miał wtedy pojęcia, istniało dużo wcześniej. I że kontaktów z porywaczami mogło być więcej, niż СКАЧАТЬ