Название: Ziemia jałowa
Автор: Magdalena Okraska
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Биографии и Мемуары
isbn: 978-83-64526-71-8
isbn:
Liczą nas, liczą, mnożą! W każdy ranek mglisty
Rosną ponure zera straszliwych statystyk!
W urzędach, w brudnych biurach złowieszczo skrzeczą pióra –
Piętrzą się cyfry, kolumny, pęcznieją jak chmura
Rzygają linotypy w ohydnych kurierach –
Liczą nas, liczą, mnożą! ZERA! ZERA! ZERA!
Tym wierszem Leon Kruczkowski przypominał, że ludzie bez pracy, robotnicy bez roboty też mieli godność – i że zawsze pojawiała się ona na ich sztandarach, zaraz po zawołaniu „chleba i pracy”. Wtóruje mu Andrzej Niemojewski, poeta młodopolski:
Tam, gdzie huczy grzmot ze stali,
Tam, gdzie jasność bije w dali,
Tam, gdzie łuny krwawią nieba,
Idziem, dziecko, szukać chleba!
I młody Wróbel poszedł szukać chleba – w wieku piętnastu lat zatrudnił się w zawierciańskiej odlewni żeliwa, należącej do Ernesta Erbego. Jego dziesięcioletni brat pracował w cegielni, do szkoły nie chodził. Zarabiane przez obu chłopców niewielkie pieniądze pozwoliły zamknąć nielegalny wyszynk. W 1914 roku nasz bohater wyjechał za pracą do zakładów Siemensa w Warszawie. Popracował trzy tygodnie i wybuchła wojna światowa. Wraz ze wszystkimi robotnikami znalazł się na ulicy. Wrócił do Zawiercia, gdzie panował wojenny głód, a oszczędności szybko topniały. „Wszyscy dziś myślą tylko o jednym – jak zdobyć żywność! – Jest to troską bezrobotnego i pracującego, któremu fabryki płacą bonami, a których [sklepy] nie bardzo chcą brać” – pisze autor. „Ci, co nie mają nic – głodują, żebrzą po wsiach i wyglądają miłosierdzia”.
Szybko wywieziono go na roboty do Niemiec, czyli do kopania buraków i ziemniaków w polu, niby płatnego, ale jednak przymusowego – był tam w charakterze jeńca cywilnego. Notorycznie uciekał spod Pelplina, a więc z ówczesnych Niemiec, do kraju, do domu. Za każdym razem chwytano go i odstawiano z powrotem do niemieckiego pracodawcy. W końcu pozostał „u Niemca”, pod Sztumem, ożenił się z kucharką, miał dwoje dzieci.
Ale tęsknił do Zawiercia i matki, chociaż ta pisała, żeby się nie spieszył z przyjazdem, bo na miejscu pracy nie ma. W kwietniu 1920 roku w końcu się udało – przejeżdżają przez Wisłę i już są w Polsce. Szybko skończyły się oszczędności przywiezione jeszcze z Niemiec, bo polska waluta traciła na wartości. Drożyzna szalała. Wróbel zajął się skupem butelek, które potem dostarczał rozlewniom wódki w Zawierciu. Wszystko, by przeżyć.
Po kilku miesiącach, przy wsparciu „ludzi, którzy widząc mą nędzę – pomogli mi”, dostał zajęcie w fabryce chemicznej „Zagłębie”. Otrzymał i mieszkanie – na cztery osoby pokój z kuchnią. Było ono jednak na terenie zakładu i, gdy inni pracownicy po ośmiu godzinach wychodzili przez bramę do domu, on, jako ten będący zawsze „pod ręką”, był wzywany do różnych darmowych zajęć, nieraz i nocą. Za dzienny zarobek można było kupić cztery kilo chleba i niewiele więcej. „Po roku takiego czekania zdzierałem ostatnie ubrania i buty, i nie widziałem możliwości ich kupienia. Nigdy z żoną nie najedzeni do syta – dzieci często musiały obywać się bez mleka i cukru, który zastępowaliśmy sacharyną”9.
Kolejne rozłąki i wyjazdy – Zawiercie, Grudziądz, praca w odlewni, sprzedaż skręcanych po nocach papierosów, by dorobić do nędznej płacy. „W izdebce, którą od kilku lat zajmowała matka, mieściło się teraz ośmioro ludzi: matka, dwóch braci i my z dziećmi, było nam ciasno”10.
Nadchodzi rok 1924. Wróbel nie ma zasiłku z Funduszu Bezrobocia, nie ma też pracy. By ratować rodzinę od śmierci głodowej, wyprzedaje szafę, łóżko, krzesła. „Zjadając kolację, kładliśmy się spać na zasłanej słomą podłodze, bez nadziei lepszego jutra” – pisze.
Znowu praca, tym razem w Łazach, miasteczku koło Zawiercia, dokąd bohater chodził w jedną stronę 10 km pieszo, by zaoszczędzić na bilecie kolejowym. Czekanie na zasiłek po kilkanaście tygodni, bez środków do życia w tym czasie. Zachorowanie żony i dzieci na odrę, śmierć dwójki z nich. Trumny na cmentarz nieśli działacze PPS-u. Wróbel wstępuje w szeregi partii, ma serce bardzo po lewej stronie – kto zresztą, po tym, co przeżył, mógłby nie mieć? Zajmuje się kolportażem gazety partyjnej „Głos Zagłębia”.
Pracy nie ma nadal – jego czternastoletnia córka pracuje po szkole w zakładzie wulkanizacyjnym, zalegają z czynszem, kradną węgiel.
Mnie na ogół udawało się dość szczęśliwie, było jednak parę wypadków, że bezrobotny, dla którego kradzież węgla była jedynym środkiem utrzymania, płacił życiem, a brukowe świstki burżuazyjne robiły go notorycznym złodziejem, wielokrotnie karanym wyrzutkiem społeczeństwa – tylko nie napisali, że był to bezrobotny żywiciel rodziny11.
Jako jedną z najgorszych chwil z tamtego okresu Wróbel wspomina moment, gdy młodsze dzieci płakały, że chcą kawałek chleba. Najstarszy syn, wtedy dziewięcioletni, poszedł do miasta i prędko wrócił z bochenkiem. „Matka dopytuje się, skąd wziął, ja przykryłem się pierzyną na łeb i nie chcę widzieć ni słyszeć, domyślam się, że chleb ukradł, nie mam jednak siły z nim o tym mówić”12.
Swój pamiętnik autor kończy płomiennym wezwaniem do samokształcenia i wzajemnego wsparcia robotników – i do tego, by ludzie „nie zapominali szeregów, z których wyrośli”. „Z socjalistycznym pozdrowieniem” – dodaje.
Przyzwyczajeni do zachodniej linearności fabularnej i amerykańskiego motywu „od pucybuta do milionera”, czekamy na szczęśliwe zakończenie, ale dla najliczniejszej z klas społecznych nigdy nie ma szczęśliwych zakończeń. Jeśli czasem bywają, to są po prostu wyjątkiem od reguły.
O „mieście bezrobotnych” pisał też Konrad Wrzos, reporter z zewnątrz, który na początku lat trzydziestych przyjechał na kilka dni do Zawiercia i opublikował potem krótki, ale dobitny tekst oparty na rozmowach z mieszkańcami. To był okres, gdy trzy czwarte populacji było na utrzymaniu opieki społecznej – utrzymaniu więcej niż skromnym, właściwie głodowym. Na dwudziestosześciotysięczne w tamtym czasie miasto 7854 osoby były zarejestrowane jako bezrobotne13. Kryzys nie wybiera – nie dało się w żaden sposób przed nim zabezpieczyć. Komu wydawało się, że oszukał los, bo odłożył gotówkę czy kupił domek lub mieszkanie – kapitalizm w międzywojennej wersji pokazywał, gdzie jego miejsce. Miałeś czy nie miałeś – głód, chłód, upokorzenie i nędzę cierpieć będziesz podobnie. Tym, którzy coś mieli, skrajna bieda zajrzała w oczy tylko trochę później, ale równie konsekwentnie.
Wrzos opisuje straszne warunki bytowe zawiercian z dzielnicy Argentyna. Po kilkanaście osób w jednym nieogrzewanym pokoju pozbawionym łóżek. Cztery osoby w izdebce o powierzchni dwóch metrów kwadratowych, powstałej dzięki odgrodzeniu kawałka korytarza od schodów. Umierające jedno po drugim „na kaszel” dzieci. Zbieranie miału w biedaszybach. Wyliczone racje mąki, grochu, mieszanki kawowej, mydła i kartofli. Bardzo niskie kwoty zasiłków w formie pieniężnej.
Co СКАЧАТЬ
9
Tamże, s. 133.
10
Tamże, s. 135.
11
Tamże, s. 142.
12
Tamże, s. 143.
13
K. Wrzos,