Nieśmiertelni. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nieśmiertelni - Vincent V. Severski страница 34

Название: Nieśmiertelni

Автор: Vincent V. Severski

Издательство: PDW

Жанр: Зарубежные детективы

Серия: Czarna Seria

isbn: 9788382520903

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      – Jestem wierzący, bo jestem leniwy…

      Samad nie dokończył, bo w drzwiach stanął Oleg w czarno-żółtym obcisłym kombinezonie, z kaskiem w dłoniach i w okularach na czole.

      – To co? Jedziemy? – zapytał.

      – Uff… – westchnął głęboko Samad.

      – Którędy będziesz jechał? – włączył się Wasilij.

      – Spod Toczalu… chyba wzdłuż Welendżaku – odparł Oleg, co znaczyło, że pojedzie raczej doliną Darbandu. – Zależy, czy dużo śniegu napadało i jaka będzie droga.

      – W tym roku prawie nie ma śniegu, ale uważaj na siebie.

      Skuteczne śledzenie Olega podczas zjazdu freeride, szczególnie zimowego, było bliskie zera, ale nie niemożliwe. Gdyby obserwacja miała solidne podejrzenia, mogłaby rzucić wystarczająco duże siły i ustalić dokładnie jego trasę przejazdu, dowiedzieć się, gdzie znika i co robi. Wystarczyłoby zamontować bikon w rowerze i śledzić jego ruchy z helikoptera, ale Oleg zawsze sprawdzał sprzęt przed jazdą i nie zdarzyło się, by nawet podjęli taką próbę. Telefony Olega i Wasilija były odpowiednio przygotowane przez M-Irka i pokazywały mało dokładne dane logowania w triangulacji BTS, a w górach sygnał i tak był słaby. Tak czy inaczej Vevak miał mnóstwo roboty z wrogiem wewnętrznym i setkami szpiegów z całego świata, więc pewnie musiał roztropnie gospodarować siłami i nie poświęcać zbyt wiele uwagi dwóm Rosjanom z Kazachstanu. Fakt, że spółka należy do Pasdaranu, też pewnie miał swoje znaczenie.

      Oleg i Wasilij opanowali kilka sposobów takiego wychodzenia spod obserwacji, by to śledzący byli przekonani, że popełnili błąd. Mieli do wyboru zagrywki prostsze i bardziej skomplikowane, ale musiała być wśród nich chociaż jedna, która dawała efekt niemal pewny. Zastosowanie tego sposobu mogło uratować im życie, toteż należało go szczególnie chronić i stosować z umiarem i sensem.

      Wykorzystanie zjazdu freeride na rowerze było autorskim pomysłem Konrada. Początkowo cały zespół powątpiewał w skuteczność tej metody, a Anglicy pozwalali sobie nawet na kąśliwe uwagi na boku. Mało kto znał jednak Teheran tak jak Konrad, a już na pewno nikt nie miał takiej fantazji. Może tylko Sara, ale ona była wtedy zawieszona. Najważniejsze, że pomysł spodobał się Olegowi, a więc siłą rzeczy również Wasilijowi.

      Safe house był usytuowany w północnej dzielnicy Saadat Abad, u podnóża ostro wznoszącego się pasma gór Elburs, które łączyły się z miastem wychodzącymi z nich dolinami i płynącymi przez nie strumieniami. Były to popularne miejsca wypoczynku teherańczyków, górskich wędrówek, uprawiania sportów letnich i zimowych. Kolejka linowa z Teheranu na Toczal pokonywała siedem i pół kilometra na wysokości dwóch tysięcy metrów. Zjazd rowerowy, jeśli nie miało się specjalnego sprzętu i odpowiedniego przygotowania, nie był łatwy i graniczył niemal z cyrkowym wyczynem. Ale w tym kryła się jego największa siła – w niepowtarzalności.

      Oleg i Wasia mieli – w zależności od pogody i pory roku – dokładnie przygotowane i przećwiczone przynajmniej kilkanaście tras zjazdu dolinami, graniami lub drogami i różne punkty wjazdu do Teheranu, który na całej swojej północnej granicy niemal natychmiast przechodził w gęsto zabudowany teren, gdzie z łatwością można było się skryć. Od każdego takiego punktu do lokalu konspiracyjnego w Saadat Abad było w linii prostej około półtora kilometra, lecz rowerzysta, klucząc po gęsto zabudowanym terenie o silnym spadku, mógł zrobić niemal wszystko. Upilnowanie go graniczyło z cudem – mówił Konrad i nie mylił się: to była chyba jedyna taka technika na świecie.

      Samad podszedł do Olega, stanął przed nim i poprawił mu okulary na czole.

      – Jedźmy, póki ulice jeszcze puste. Muszę szybko wracać, bo obiecałem Elen śniadanie do łóżka. – Był w dobrym humorze i wciąż ironizował. – A ja jestem najsmaczniejszym kąskiem. Samad Harumi! – Poklepał się po piersi.

      Pokoik przy drzwiach wejściowych do mieszkania pierwotnie przeznaczony był na garderobę, ale Oleg zaadaptował go na skład sprzętu sportowego i zamykał na dwa zamki. Jego obydwa rowery nie były czymś, co można kupić w sklepie, a w Teheranie odgrywały rolę konia trojańskiego. Dlatego darzył je uczuciem szczególnym i wydawało mu się, że gdy któregoś z nich dosiada i pędzi na nim po górskich bezdrożach, tworzą razem jeden żywy organizm.

      Rowery Olega, zimowy i letni, były czymś znacznie więcej niż nawet srebrny aston martin DB5 podrasowany przez nadętego Q. Rzeczywiście oznaczone były marką Q, ale zbudowane zostały od podstaw przez M-Irka z najlepszych na świecie włókien węglowych i szwajcarskiej mechaniki, więc ich wartość mogła się zbliżać do ceny astona martina, co podkreślał Irek pewnym siebie głosem, kiedy przekazywał sprzęt Olegowi i Wasilijowi. Natomiast Mirek jak zawsze zalecał szczególną troskę o mienie państwowe, z którego trzeba będzie się rozliczyć po zakończeniu misji.

      Oleg zamknął drzwi, upewnił się, czy dobrze zaskoczyły, zarzucił rower na ramię i dołączył do Samada, który czekał już na korytarzu, trzymając windę, po czym obaj w milczeniu zjechali do garażu. Wrzucili rower na tył saangyonga rextona i wyjechali na ulicę.

      Do Toczalu mieli godzinę jazdy.

      Policyjny kwartał na Kungsholmen składał się z trzech ustawionych równolegle do ulicy Polhemsgatan siedmiopiętrowych potężnych budynków o nieco wypłowiałej różowej elewacji. Wzniesiono je w latach siedemdziesiątych i trudno było znaleźć w Sztokholmie kogoś, komu mogłyby się podobać.

      Pierwszy zajmowała policja, a w sąsiednim swoją siedzibę miało Säpo. Biuro inspektora Gunnara Selandera, z oknami wychodzącymi na zaśnieżony park Kronoberg, mieściło się na drugim piętrze w bloku policyjnym.

      Gunnar usiadł na drewnianym twardym krzesełku przy oknie, dotknął czołem szyby, podparł się oburącz pod brodą i obserwował dzieci zjeżdżające na sankach. Wydawało mu się, że jego głowa jest ciężka jak odlana z brązu, a słomiana szyja z trudem utrzymuje ją w pionie. To był pierwszy po Nowym Roku sobotni słoneczny poranek i w gmachu panowała cisza, jakby nikt się jeszcze nie zorientował, że święta już dawno minęły.

      Masakra na KTH znikła już z newsroomów i czołówek gazet. Boże Narodzenie i wielka poświąteczna wyprzedaż w sklepach poprzedzająca noworoczne imprezy, wraz z obfitymi opadami śniegu, zakryły w pamięci sztokholmczyków dramat na wydziale elektroniki – śmierć czworga młodych ludzi. Początkowo w mediach roiło się od spekulacji i niezwykłych hipotez, a im mniejszy był nakład gazety, tym więcej pojawiało się mistycyzmu i teorii spiskowych.

      Po świętach tylko nieliczni dziennikarze śledczy ciągnęli jeszcze sprawę, ale w związku z brakiem jakichkolwiek nowych danych i zwykłą dewaluacją sensacji następowało naturalne zmęczenie odbiorców i temat spływał na coraz dalsze strony, ale i tam pojawiał się coraz rzadziej.

      Dla wszystkich tych, którzy interesowali się sprawą, jasne było, że policja musi intensywnie dążyć do rozwikłania zagadki, bo rozmiar zbrodni, premedytacja i bestialstwo zabójców nie mieściły się w szwedzkich normach.

      Inspektor Gunnar Selander w krótkim czasie uzbierał tyle samo pochwał co krytyk, bo na setki pytań dziennikarzy miał tylko dwie proste, opryskliwe i enigmatyczne odpowiedzi: „Bez komentarza” i „Tajemnica СКАЧАТЬ