Nieśmiertelni. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nieśmiertelni - Vincent V. Severski страница 19

Название: Nieśmiertelni

Автор: Vincent V. Severski

Издательство: PDW

Жанр: Зарубежные детективы

Серия: Czarna Seria

isbn: 9788382520903

isbn:

СКАЧАТЬ Pierwszy po kolana wpadł Lars, stracił równowagę i poleciał na twarz, trzymając pistolet w dłoni. Ochroniarz i Linda pomogli mu się wydostać, gdy tymczasem Gunnar, pokonawszy odśnieżony parking, podbiegł z drugiej strony budynku. Przesunął się wzdłuż ściany i trzymając oburącz broń, wyjrzał zza rogu. Doskonale wiedział, że samochodu już tam nie ma, ale musiał zachować ostrożność. Po chwili dołączyli do niego pozostali. Zasapany Lars nerwowo czyścił ze śniegu pistolet, chuchając na niego i uderzając nim o dłoń.

      – Linda i ty, idźcie od drugiej strony – zarządził Gunnar. – Sprawdźcie, czy na śniegu są ślady samochodu. My z Larsem spróbujemy od tej strony.

      Z oddali, gdzieś od Valhallavägen, dobiegła go syrena zbliżającego się radiowozu i po chwili druga, od strony uniwersytetu.

      Tak jak przypuszczał, samochodu przed wejściem już nie było. Drzwi wyglądały na zamknięte. Nikogo w zasięgu wzroku. Z trzech okien na końcu budynku padał na drzewa i parking wewnętrzny snop silnego żółtego światła.

      Inspektor Gunnar Selander miał tak wyrobiony instynkt policyjny, że wystarczył mu jeden głęboki haust mroźnego powietrza, żeby wyczuć przestępstwo i krew. Wyciągnął broń i przeładował.

      – Harriet, odezwij się – powiedział do radiostacji, którą wziął od Larsa.

      – Tak, inspektorze? – zgłosiła się niemal natychmiast.

      – Pracownia Antona to pierwsze piętro, północna część, prawa strona, trzy ostatnie okna?

      – Tak.

      – Dziękuję.

      Ruszyli powoli wzdłuż ściany, uważnie stawiając stopy, tak by nie zadeptać śladów.

      Dobrze, że nie pada śnieg – pomyślał Gunnar.

      Lars szedł za nim. Gdy nawiązał kontakt wzrokowy z Lindą, dał jej znak, by została na swoim miejscu. Dwa radiowozy na światłach stanęły po drugiej stronie budynku, blokując główną ulicę. Tymczasem Lars i Gunnar dotarli do drzwi.

      – Powiedz im, żeby zabezpieczyli cały teren i nie ważyli się zbliżać, dopóki nie poproszę o pomoc – powiedział do Larsa, nawet się nie odwracając. – Niech ściągają ekipę SKL, a ty pilnuj wyjścia. Zobacz! – wskazał pistoletem odciśnięte na śniegu ślady opon. – Pilnuj tego! – dodał i ostrożnie wślizgnął się do wnętrza.

      W budynku panowała cisza. Światło na schodach było mocne i pozwalało wyraźnie dostrzec wszystkie szczegóły. Selander patrzył uważnie pod nogi i starał się stąpać ich zewnętrzną stroną, by nie zatrzeć ewentualnych śladów. Zupełnie zapomniał, że jego lewa noga nie nadąża za prawą.

      Wycelował swojego sig-sauera P226 w górę i ruszył po schodach, spięty, gotowy do strzału. Wszystkie zmysły pracowały jak idealnie zestrojona aparatura. Nic nie mogło ujść jego uwagi, żaden szczegół, impresja, déjà vu, żadne wrażenie. Zarejestrować je był w stanie tylko teraz, ten jeden raz, bo gdy wejdą kryminalistycy, policjanci, szefowie, zniknie bezpowrotnie aura miejsca i o wszystkim decydować będzie już tylko bezduszna nauka. A to za mało – uważał Gunnar. Przestępca nadal mógł być na miejscu, a jeśli nie, to w przestrzeni, jak ektoplazma, wciąż trwało jego wspomnienie.

      Selander wszedł na pierwsze piętro. Rozejrzał się i skręcił w prawo, do uchylonych drzwi z numerem 1009. Zbliżył się i wtedy poczuł silny, słodki zapach krwi, dobrze znany każdemu policjantowi, ale ten wydawał się wyjątkowo intensywny, jak jeszcze nigdy wcześniej. Wiedział, co za chwilę zobaczy, i przez moment nie był pewien, czy chce wejść. Lufą pistoletu popchnął szklane drzwi, które swobodnie się uchyliły, skrzypiąc cicho.

      Trzy metry za nimi, po lewej, w rogu pokoju, leżał na plecach chłopak z jedną ręką złożoną na piersi, a drugą wyciągniętą, jakby miał za chwilę rozpocząć recytację. Szeroko otwarte, wyschnięte oczy na białej jak papier twarzy patrzyły w kierunku wejścia. Zastygły uśmiech na sinych ustach i przesunięte na czoło okulary nadawały mu żartobliwy wyraz manekina ze sklepowej wystawy, przerażająco kontrastujący z majestatem śmierci.

      Ogromna kałuża ciemnej, gęstej krwi odcięła drogę i Selander zatrzymał się niepewnie. By przejść dalej, musiałby wdepnąć w krew, a o skoku nie było mowy.

      Bardzo dużo krwi… z takiego delikatnego chłopaka – uderzyło go od razu. Dziwne. Tyle krwi? Potrzebuję jakiegoś krzesła… taboretu, po którym mógłbym przejść…

      Przyjrzał się ciału uważniej i zauważył, że chłopak zaciska w dłoni uchwyt od dzbanka do kawy. Kawałki szkła w kałuży tłumaczyły jej rozmiar.

      Kawa zmieszana z krwią – pomyślał, a serce biło mu tak szybko, że przez moment obawiał się, że zemdleje.

      Cofnął się o krok i wtedy dostrzegł w głębi korytarza, w odległości jakichś dziesięciu metrów, wystające z pokoju po prawej stopy w sportowym obuwiu.

      – Drugie ciało – powiedział na głos i wyciągnął krótkofalówkę, by wezwać pomoc.

      Na drzwiach od szafy wisiały dwie garsonki. Pierwsza klasyczna wieczorowa jednorzędówka z tafty ze spodniami w kolorze ciemnostalowym, druga czarna jedwabna dwurzędówka z sukienką o wyrazistym dekolcie. Obok wisiały dwie białe jedwabne bluzki z żabotami i mankietami. Na podłodze stały trzy pary butów wieczorowych na obcasie, dwie granatowe i jedna ciemnozielona. Wszystko rozmiaru 38.

      A powinno być 40… co najmniej – pomyślała ze smutkiem Sara, siedząc na fotelu w rogu pokoju, z ręcznikiem zawiniętym na mokrych włosach.

      – Tylko buty pasują – powiedziała na głos i spojrzała na czarną garsonkę.

      Ostatni raz miałam ją na spotkaniu u premiera po sprawie Safira… Nic dziwnego, że nawet taki zbój jak on zakochał się w Zuzi. W końcu miała wtedy rozmiar 38. A teraz przez tego Radeczka nie mam co na siebie włożyć. Boże drogi!

      Westchnęła głęboko i powoli wstała z fotela. Podeszła do szafy, żeby włożyć zielone buty na szpilkach. Stanęła przed lustrem i zrzuciła szlafrok. Została nago, tylko w ręczniku i butach. Przez chwilę dokładnie lustrowała swoje ciało, dotknęła piersi i zjechała dłońmi na brzuch.

      – Bo ja wiem… – powiedziała i pokręciła głową ni to ze zdziwieniem, ni to z niedowierzaniem.

      Stanęła bokiem i dotknęła pośladków.

      Eeee… nie jest tak źle – pomyślała i uśmiechnęła się do siebie. Nooo… wysoki obcas trochę wyszczupla, ale i tak… Radkowi się przecież podoba… Tylko czy mnie to wystarcza?

      Spojrzała na zegar. Było piętnaście po szóstej. O siódmej miał po nią przyjechać Marcin.

      Właściwie to od razu powinnam była odmówić udziału w kolacji z George’em i zająć się przygotowaniami do świąt. Może jeszcze zdążę zadzwonić i jakoś się wykręcę.

      Rozejrzała się w poszukiwaniu telefonu.

      W końcu Gordon doskonale wie o mojej sprawie, СКАЧАТЬ