Nieśmiertelni. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nieśmiertelni - Vincent V. Severski страница 17

Название: Nieśmiertelni

Автор: Vincent V. Severski

Издательство: PDW

Жанр: Зарубежные детективы

Серия: Czarna Seria

isbn: 9788382520903

isbn:

СКАЧАТЬ niedorzeczne i znikły gdzieś w przeszłości.

      – Znajdują się tu dokumenty. Niby zwykłe papiery, ale zapisane są na nich informacje, które dadzą Braciom Czystości wsparcie w ich wielkiej misji i, jeśli Bóg pozwoli, pomogą wyzwolić narody Kaukazu. – Przerwał i po chwili dodał: – Albo pogrążą nas w otchłani piekielnej i po tysiącu lat zginą na zawsze Ichwan as-Safa. Dlatego… Amino, nie będziesz na razie jeździć do Syrii, bo wraz z Isą i waszym oddziałem musisz chronić tę skrzynię. Będziecie strażnikami dziedzictwa Alamutu. – Uśmiechnął się na widok coraz szerzej otwierających się oczu Aminy i ust Isy. – Ona nie może dostać się w obce ręce, a nikt nie ochroni jej lepiej niż wy, przyjaciele i kochankowie, fidai Braci Czystości.

      – Dai-kabirze… – odezwał się niepewnie Isa. – Wszystko jasne, ale kiedy mamy ją zniszczyć…? I kto jest obcy? Skąd będziemy to wiedzieć? – zadał oczywiste, praktyczne pytania, jakie powinien zadać każdy roztropny strażnik.

      – Skrzynię mogę otworzyć tylko ja. Trzeba mieć do tego… to! – Wyjął z kieszeni urządzenie podobne do telefonu komórkowego. – W skrzyni znajduje się ładunek zapalający, który zniszczy całą zawartość, jeśli nie zostanie wcześniej wyłączony… tym właśnie pilotem. Każda nieuprawniona próba spowoduje eksplozję termiczną. W środku jest też nadajnik GPS, który pozwala śledzić tę skrzynię na całym świecie, jeśli się przypadkiem zagubi, i zdalnie zdetonować wewnętrzny ładunek.

      – Ożeż ty… – Isa westchnął głęboko jak dziecko i z niedowierzaniem pokręcił głową, ale trudno było się zorientować, czy zrobił to z uznania dla niezwykłego urządzenia, dumy z powierzonej mu roli strażnika, czy też zwykłego przejęcia.

      – To jest telefon satelitarny do naszej łączności. – Muhamedow położył na stole słuchawkę z ładowarką. – Używajcie go bardzo oszczędnie, bo Rosjanie mogą namierzyć sygnał wychodzący z gór.

      Pokiwali głowami, bo doskonale wiedzieli, jak niebezpieczny może być w górach telefon.

      Amina od razu zrozumiała, jakie jest przesłanie misji, którą powierzył im dai-kabir, i z całą mocą uzmysłowiła sobie, że będzie musiała zginąć ostatnia, bo nikt oprócz niej tej skrzyni nie ochroni. Było oczywiste, że Muhamedow przywiózł ją do Tarhanu, żeby ukryć w swoim mateczniku. Najbezpieczniejszym miejscu na ziemi.

      I chociaż nie wiedziała, co jest w środku, to nie wątpiła, że dostała najważniejsze i ostatnie zadanie. Przyszłość Braci Czystości, ich tysiącletnia misja zostały szczęśliwie i bezpiecznie złożone w jej ręce.

      Mój dai-kabir wiedział, kogo wybiera – pomyślała z dumą i smutkiem jednocześnie.

      – Pamiętam o Rustamie. Oczywiście, że pamiętam – rzucił niespodziewanie Muhamedow, jakby przymuszony dziwnym spojrzeniem Aminy. – On nie tylko jest twoim bratem, to także nasz fidai i Wajnach. Dobrze wiesz, że Bracia nie zostawiają swoich wojowników w potrzebie. – Podszedł bliżej, położył jej ręce na ramionach, zrobił grymas podobny do uśmiechu i niemal oświadczył: – Rustam już wkrótce będzie tu z nami, w górach. Obiecuję.

      Amina przytuliła głowę do jego piersi.

      – Inszallah – wyszeptała. – Inszallah.

      Przeszli na drugą stronę ulicy Drottning Kristinas, przecinającej KTH na dwie równe części, i ruszyli w lewo, wzdłuż małego parkingu, by po pięćdziesięciu metrach skręcić w prawo i zejść z niewysokiej skarpy do piętrowego ceglanego budynku z lat czterdziestych. Posuwali się szeregiem wydeptaną w śniegu ścieżką. Prowadził policjant olbrzym, za nim, lekko utykając, szedł Selander, a pochód zamykał mały Tove w kapturze na głowie.

      Na dole, przy drzwiach, oczekiwał na nich stary Lars Gumme, szef ochrony Securitasu na KTH i były policjant. Znali się z Selanderem od lat, chociaż nigdy razem nie pracowali i poza zwykłą policyjną znajomością, jakich wiele, nic ich nie łączyło. Dzisiaj Selander musiałby się długo zastanawiać, żeby sobie przypomnieć, w jakiej jednostce służył Gumme.

      – Wszystko gotowe, Gunnar – powiedział Lars, ściskając po kolei każdemu rękę. – Na górę proszę i w lewo.

      Centrum monitoringu wyglądało dość typowo i mimo że miało zapewniać nadzór nad bezpieczeństwem jednej z najbardziej nowoczesnych uczelni świata, nie należało do szczególnie zaawansowanych technicznie. Kilkanaście monitorów, konsola z mnóstwem przycisków i światełek, trzech pracowników, atmosfera jak w imitacji promu kosmicznego dla dzieci.

      – Mamy przygotowany obraz z kamer w czasie, który was interesuje. Czyli od dwudziestej trzeciej piętnaście – zaczął Lars. – Wszystko zobaczycie na tym monitorze – wskazał dwudziestopięciocalowy ekran stojący na oddzielnym stole. – Przypominam, że jest piątek i życie studenckie jest w szczycie aktywności. Czasami, niestety, tu i tam widać to na naszych monitorach. Dzieciaki często nie mają wstydu, ale jest zima, więc… – Ciężki dowcip policyjny nie zrobił na nikim wrażenia. – Oprócz hakatonu mamy kilka innych imprez… chociażby koncert rockowy w Kåren, pięćdziesiąt metrów dalej, zawody w tańcu towarzyskim w sali szkoły baletowej tuż obok i coś tam jeszcze… – Pokręcił głową jakby z niedowierzaniem. – Czyli ruch jest jak na Sergels Torg, nie przymierzając… sami widzicie… i mogą być problemy z identyfikacją.

      Stanęli półkolem wokół monitora, na którym po chwili pojawiło się nagranie z kamery ustawionej na wprost wejścia do „reaktora”, obejmującej swoim zasięgiem dom z lewej i przejście przez jezdnię. Na obrazie doskonałej jakości widniał numer kamery, obiektu, data i czas. Była 23.15. Harriet i Tove wysunęli się do przodu, by lepiej widzieć, a Lars pilotem przesuwał nagranie do przodu. Co jakiś czas ktoś wchodził do „reaktora” lub z niego wychodził, więc Lars raz po raz musiał zatrzymywać obraz, by Harriet i Tove mogli się dokładnie każdemu przyjrzeć.

      W prawym górnym rogu ekranu pojawiły się cyfry 23.37.

      – To on! – wykrzyknęli jednocześnie Harriet i Tove na widok wychodzącego Antona.

      Ubrany w kurtkę, bez czapki, przeszedł kilka kroków do przodu i zatrzymał się na skraju chodnika, dobrze widoczny pod latarnią. Rozejrzał się, wyraźnie kogoś wypatrując. Minęło go kilka osób, z kimś zamienił parę słów i wciąż stał w tym samym miejscu. Spojrzał na zegarek. Na monitorze była 23.40.

      – Czeka na Lassego – odezwała się Harriet.

      – Bardzo dziwne… – wymamrotał Gunnar. – Gdzie ten Lasse? I kim on w ogóle jest?

      Anton przestępował z nogi na nogę. Pomachał komuś ręką, wciąż się rozglądając. Czekał.

      Była 23.43, kiedy podjechał do niego volkswagen transporter z napisem „Securitas” i zasłonił go tak, że Anton znikł z pola widzenia.

      – To wasz? – zapytał Gunnar.

      – Wygląda… – Lars nie dokończył, bo samochód po kilku sekundach ruszył i okazało się, że Anton znikł. – Co jest grane? Wsiadł?

      Wszyscy spojrzeli po sobie ze zdziwieniem.

      – Czy to wasz samochód? – ostrym tonem СКАЧАТЬ