Nieśmiertelni. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nieśmiertelni - Vincent V. Severski страница 16

Название: Nieśmiertelni

Автор: Vincent V. Severski

Издательство: PDW

Жанр: Зарубежные детективы

Серия: Czarna Seria

isbn: 9788382520903

isbn:

СКАЧАТЬ jego pobożność przybierała czasami mało dostojny charakter, momentami nawet śmieszny, a Koran wcale nie jest śmieszny, jest piękny. Drażniło to Aminę, była jednak jego fidai, a on jej dai-kabirem. Ale może właśnie z tego powodu tak często wspominała Safira as-Salama, swojego poprzedniego przewodnika, który tak pięknie prowadził modlitwę, chociaż był polskim konwertytą.

      – Samir zabrał nas półciężarówką. Do Ar-Rastan jechaliśmy cały dzień, chociaż to było mniej niż pięćdziesiąt kilometrów, ale musieliśmy ominąć Hims, gdzie siedziało wojsko, i korzystać z bocznych dróg. Dwa razy ktoś nas ostrzelał z dużej odległości, ale nie wiedzieliśmy kto i nie reagowaliśmy. Raz zatrzymali nas ludzie Ahrar asz-Szam, ale przepuścili bez przeszkód. – Amina wyraźnie zaczęła się rozkręcać, mówiła powoli, jasno, bez zbędnych słów i emocji. – Samir miał przygotowany dla nas nocleg w Ar-Rastan, gdzieś na skraju miasta. Rano przyszedł z pięcioma bojownikami zakrytymi kefijami i ich dowódcą, jakimś Udajem. Ten powiedział, że jest komendantem w Ar-Rastan. Nie byli do nas dobrze nastawieni. Samir wytłumaczył mi, że sytuacja się zmieniła i w mieście rządzi teraz Brygada Al-Hakk z Hims. Komendant w ogóle nie chciał gadać z kobietą. Kiedy powiedziałam mu, że jestem tylko przewodnikiem, zrobił się bardziej rozmowny…

      – Co? Myślał, że jesteś dowódcą oddziału? – wtrącił Muhamedow. – To salafici przecież.

      – Samir powiedział mi na boku, że Husajn zginął dzień wcześniej i teraz dowodzi Udaj. Wyjaśniłam mu wtedy, że jesteśmy czeczeńskim oddziałem specjalnym, przysłanym na podstawie porozumienia między Syryjską Armią Powstańczą a Emiratem Kaukazu, i proszę o kontakt ze sztabem, z generałem Azizem. Zaczął mnie wypytywać… kto… co i takie tam, ale powiedziałam mu, żeby się pospieszył, i jakby się zreflektował. Wziął krótkofalówkę i zaczął kogoś wywoływać… wyszedł na zewnątrz.

      – Dali wam jeść… napić się?

      – Tak. Samir jest w porządku. Oddany sprawie…

      – Fidai. – Muhamedow uśmiechnął się znacząco.

      – Nie wiedziałam.

      – To dobrze.

      – Oczywiście… oczywiście – powtórzyła, ale poczuła się trochę nieswojo. Mógł mi przecież powiedzieć, pomyślała. – Koło południa przyjechał z ludźmi od Aziza ten sam… ten… – zawahała się. – No, nie pamiętam…

      – Nieważne.

      – Ten sam co poprzednio… wiesz, ten bez dwóch palców… no ten, co mówi po rosyjsku.

      – Wiem… Ahmad.

      – Zabrał wszystkich naszych do busa. Podziękował. Prosił, żeby cię pozdrowić, powierzył nas opiece Allaha, i tyle. Do Bejrutu wróciłam bez przeszkód. To wszystko – zakończyła relację z trzeciego transportu kaukaskich bojowników do Syrii.

      Odkąd Muhamedow zgolił brodę, zdjął mundur polowy i włożył garnitur, wszyscy w okolicy wiedzieli już, że walka o wolność Kaukazu przybrała nową formę, ale nie każdemu się to podobało. Wielu bojowników nie potrafiło zaadaptować się do nowej rzeczywistości i Muhamedow dobrze to rozumiał, więc wysyłał ich tam, gdzie trwał jakiś dżihad, gdzie byli potrzebni i mogli zarobić. Dobrze też wiedział, że nie wszyscy jechali tam tylko z misją duchową. Nie trzeba być specjalnie zdolnym, by jedną rzecz sprzedać dwa razy, a zarobić nawet trzy – uważał Muhamedow i był w tym dobry, nawet lepszy niż w strzelaniu z granatnika RG-6. Ten talent odkrył w sobie, odkąd zaczął się spotykać i robić interesy z pułkownikiem Wiaczesławem Antonowiczem Rublowem z jednostki Ługa 52 GRU, która nie istniała nawet na papierze. Choćby z tego tylko powodu nie było lepszego partnera do biznesu.

      – Okej! – odezwał się po chwili milczenia. – Czyli wszystko w porządku – skonstatował sam do siebie. – Dobrze… bardzo dobrze… no to świetnie… – Ostatnie słowa wymruczał i z niezapalonym papierosem w palcach odpłynął myślami gdzieś daleko poza szczyty Kaukazu.

      Amina widziała to w jego oczach, ale Isa już nie, bo siedział na ławie przy oknie i zawzięcie skrobał palcem po magazynku automatu, jakby chciał wydrapać na nim swoje imię.

      – Dobrze – odezwał się w końcu Muhamedow i przypalił papierosa. – Mam dla was zadanie specjalne. Dzisiaj Isa… – na dźwięk swojego imienia bojownik natychmiast się ożywił – zostanie przyjęty jako fidai do Braci Czystości i od tego momentu stanie się częścią naszej jedności i bratem w oczekiwaniu na Mahdiego. – Muhamedow wstał, a Amina i Isa poderwali się w ślad za nim. – Obrońcą Alamutu. Zasłużył? – skierował pytanie do Aminy, unosząc zabawnie brwi i przechylając na bok głowę. – No jak… Amina? Zasłużył?

      Wiedziała, że Muhamedow się z nią droczy, i wcale jej się to nie podobało, bo walka w szeregach Braci Czystości wymagała całkowitego poświęcenia życia i nie było miejsca na żarty. Safir dobrze to rozumiał, a Muhamedow jakby czasami zapominał, kim jest.

      – Przecież wiesz, dai-duacie, że Isa i ja… – wydusiła z siebie z trudem, bo peszył ją swoim zachowaniem – że znamy się od dziecka… jest moim mężem… z woli Najwyższego.

      – Wiem, wiem… Amino. – Położył jej rękę na ramieniu jak staremu żołnierzowi i chciał coś jeszcze powiedzieć, ale przerwał, jakby celowo zgubił wątek, zawahał się. – Oczywiście. Oczywiście, że tak – powtórzył chłodno. – Zaczekajcie tutaj – dodał, pociągnął mocno papierosa i wyszedł z domu, wypuszczając za sobą dym.

      Amina i Isa stali na środku pomieszczenia, tak jak ich zostawił, trzy metry od siebie, i nie wiedzieli, czy mają usiąść, czy stać, robić coś, rozmawiać ze sobą, czekać na niego… Zachowanie Muhamedowa było dla Aminy deprymujące i czuła, że jej oczekiwania i emocje rozmijają się z tym, co chciał jej przekazać. A może to ona nie potrafiła właściwie odczytać jego przesłania… o ile w ogóle jakieś było.

      Patrzyła teraz na Isę, pogodnego i nieświadomego jej rozterek, który stał dumnie wyprostowany, jak wykuty w granitowej skale, wierny Muhamedowowi i pełen miłości do Allaha. Widząc go takim rozbrajająco pięknym, doszła do wniosku, że jest jednak przewrażliwiona albo przynajmniej nie powinna myśleć w ten sposób. Muhamedow był przecież jej dai-kabirem.

      Minęło pół minuty, kiedy otworzyły się drzwi i do domu wszedł Muhamedow ze sporą skrzynką w rękach. Była nieco mniejsza niż skrzynka na granaty, zielona, zrobiona z jakiegoś tworzywa, i musiała ważyć co najmniej pięć kilo. Na bokach miała ruchome stalowe uchwyty, okucia na kantach i zamknięta była na dwa dziwne, rolowe zatrzaski. Amina nigdy takiej nie widziała.

      Muhamedow postawił skrzynkę ostrożnie na stole i położył na niej obie ręce, jakby chciał sprawdzić, czy jest ciepła. Miał natchniony wyraz twarzy. Amina i Isa przybliżyli się do stołu.

      – To jest archiwum naszej misji… – zaczął spokojnie, bez żadnej emfazy. – Może powinienem nawet powiedzieć, że to nasze serce… Braci Czystości, i testament Raszida ad-Din Sinana, niech Allah ma go w swojej opiece…

      – Allah akbar – powtórzyli.

      – W tej skrzyni znajdują się dokumenty, które, jeśli Bóg pozwoli, pomogą nam w wielkiej syntezie i poruszą świat, ustawią go na właściwym miejscu… i… – Widząc zaskoczone twarze Aminy i Isy, СКАЧАТЬ