Chamstwo. Kacper Pobłocki
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Chamstwo - Kacper Pobłocki страница 4

Название: Chamstwo

Автор: Kacper Pobłocki

Издательство: PDW

Жанр: Историческая литература

Серия: Poza serią

isbn: 9788381912624

isbn:

СКАЧАТЬ ariańska wyrastała z odmowy uczestniczenia w świecie niesprawiedliwym, opartym na przemocy. Odmowa ta miała wymiar teologiczny, a jednocześnie wyrastała z praktyk ówczesnej klasy ludowej. Choć strajki kojarzą się raczej z wiekiem XIX i rozwojem fabryk, w dawnej Polsce były na porządku dziennym. „W XVI wieku strajki występowały w Krakowie i w innych miastach Polski bardzo często, a kończyły się zwykle ugodą – pisał historyk. – Są dowody, że czeladź cechowa usiłowała przetworzyć strajk w instytucję prawną. Walki toczą się nie tylko o lepszą płacę, ale też o skrócenie dnia pracy, o odpoczynek, o świętowanie, a nawet o krzywdy spowodowane złym traktowaniem przez majstrów”35.

      „Przebrzydła herezja ariańska”36 szerzyła się na terenach puszczańskich, jeśli więc strajkujący z Jamestown byli jednocześnie budnikami oraz protestantami, to najprawdopodobniej należeli właśnie do arian – wspólnoty, która narodziła się z przekonania, że w akcie odmowy drzemie potężna moc. Że zawarty jest w nim zalążek innego, lepszego świata.

Ludzie bez historii

      Wszystko to spekulacje – pewnych wiadomości na temat strajkujących z Jamestown nie mamy praktycznie wcale. Wiemy o nich coś z relacji innych ludzi, coś z kilku oficjalnych dokumentów oraz możemy wyciągać wnioski z ich czynów. Lecz i tak to mniej niż niewiele. Myślimy o nich jako o organizatorach pierwszego strajku w historii Nowego Świata, ale może dla nich wydarzenia z lipca 1619 roku wcale nie były szczególnie istotne, a gdyby mogli sami o sobie opowiedzieć, osnuliby swoją historię na zupełnie innej kanwie?

      Ze strzępków informacji, jakie przetrwały, nie jesteśmy w stanie odtworzyć nawet najbardziej ogólnego obrazu – choć przecież byli to ludzie z krwi i kości, którzy mieli jakieś sympatie, przyzwyczajenia, namiętności, pozwalające wyróżnić ich spośród tłumu osób podobnie urodzonych lub wykonujących podobną pracę. Dla nas pozostaną oni wciąż „rzemieślnikami z Jamestown”, choć może nie uważali wykonywanego przez siebie zajęcia za kwintesencję swojej tożsamości ani nie byli przywiązani do osady po drugiej stronie Atlantyku i nie myśleli o sobie przez jej pryzmat.

      Przedstawiciele klas ludowych wychylają głowę ponad taflę niepamięci zwykle tylko na chwilę, często przypadkiem, aby zaraz po tym na nowo przepaść.

      Spróbujmy wyobrazić sobie, że za kilkaset lat historycy odnajdują po nas ślad w oficjalnych dokumentach, które akurat, na skutek splotu wielu niezależnych okoliczności, przetrwały zawieruchę dziejów. Na przykład utrwalone w policyjnych raportach echo jakiejś sprzeczki sąsiedzkiej, jakiś mandat za szybką jazdę, jakieś podanie o pracę albo jedno z wielu pism do urzędów, jakie kiedyś napisaliśmy. Czy ktoś z nas uznałby, że to właśnie w tego rodzaju świadectwach zaklęta jest prawda na jego temat? Czy z takich szczątkowych informacji można się domyślić, kim był poszczególny człowiek, co chodziło po jego lub jej głowie, co lubiła, a czego nie mogła znieść, jak zachowywała się w trudnych życiowych momentach i tak dalej?

      Rzemieślnicy z Jamestown, podobnie jak przytłaczająca większość członków klasy ludowej, pozostaną na zawsze ludźmi bez twarzy, ludźmi bez właściwości, ludźmi bez głosu. Nie narysujemy ich indywidualnego ani nawet zbiorowego portretu; jedyne, co pozostaje, to układać w całość fragmenty dostępnej nam wiedzy i szkicować w ten sposób kontury świata, w którym żyli.

      Nie wiemy dokładnie, co się działo w Jamestown, możemy natomiast przyjrzeć się krajowi, z którego przyjechali bohaterowie tamtych wydarzeń. W ten sposób odkryjemy zupełnie inne historie: opresji, przemocy i krzywdy, ale też uporu, zaradności, sprytu i odwagi; wzajemnej pomocy, wsparcia i solidarności. Historie, których bohaterami nie są wybitne jednostki, arystokracja, królowie i generałowie, artyści czy intelektualiści, lecz zwykli ludzie, pojawiający się na kartach dziejów przeważnie nie z imienia i nazwiska, nie z indywidualnymi cechami, tylko jako jednorodna masa zwana chłopstwem, pospólstwem czy plebsem. Być może trudniej do tych historii dotrzeć, bo opowiadano je szeptem, tylko między swoimi, tak jak wymieniano się potajemnie w portowych tawernach opowieściami o amerykańskim eldorado, a w polskich karczmach o krainie pieczonych gołąbków.

      Jeśli wsłuchamy się w nie uważnie, ukaże się nam obraz kraju zupełnie odmiennego od współczesnej Polski, ale też kraju, którego za nic nie można nazwać Rzeczpospolitą szlachecką. Zresztą wówczas nikt tak go nie nazywał – pojęcie to zostało wymyślone wiele lat później. Gdyby zapytać Poloniaków z Jamestown, gdzie się urodzili, odpowiedzieliby: „w Polszcze”. Echo tej dawnej formy miejscownika zachowało się do dzisiaj w słowie „polszczyzna”. Nazwijmy więc ten kraj Polszczą. Charakteryzowała go ogromna terytorialna oraz społeczna różnorodność, a władza pańska była tam jednocześnie absolutna i krucha. Podziały stanowe natomiast – w tym na szlachtę i chłopów – wcale nie definiowały społecznej struktury.

      Wybierzmy się zatem na wyprawę do Polszczy, w której urodzili się, wychowali i którą zapewne przesiąknięci byli Poloniacy z Jamestown. Jak układały się tu stosunki międzyludzkie? W jaki sposób przymuszano ludzi do roboty? Jak klasy ludowe radziły sobie z permanentną opresją i nadzorem? Czy można się było wyrwać z ciągłego upodlenia? Jakie rysowały się ścieżki awansu? Jakie narzędzia stworzyli ludzie biedni, aby sobie wzajemnie pomagać i mierzyć się z trudną rzeczywistością?

      Wyprawa do Polszczy odsłoni też przed nami rąbek historii globalnej – tej, o której zwykle milczą podręczniki i oficjalne opracowania, a w której zaklęta jest przeszłość wielu, jeśli nie większości z nas. To historia osobliwa: chłopi powstają z grobów i wysysają krew swoich bliskich, odcięte palce wisielców przynoszą szczęście złodziejom, zaplatanie włosów w dredy pomaga odzyskać psychiczną równowagę, a czary pozwalają zemścić się na okrutnym panu.

      Bo przeszłość, zwłaszcza własna, jest najbardziej obcym krajem.

      Część I

      Ludzie bez twarzy

      Rozdział 1

      Kraj szubienic

      Na widoku – Pamiętne – Spektakl przemocy – 264 073 razy – Byle się bali – Jak dzikus – Przemysł okrucieństwa – Szubienice stawiają – Polskie prawo

Na widoku

      Nie wiemy, kim był człowiek, który chcąc się przypodobać Marcinowi Mikołajowi Radziwiłłowi, nie odstępował go ani na krok. Tłumaczył, że to dla wygody księcia. Że chce być zawsze na jego widoku, nieustannie pod ręką i do usług. Radziwiłł postanowił mu to ułatwić. Chwilę przed tym, jak mężczyznę powieszono na szubienicy, miał on usłyszeć: „Teraz waćpan będziesz mi zawsze na widoku”37.

      Namolność podwładnego wywołała u magnata irytację, choć wcale nie była nadmierna. Bycie na pańskim widoku należało w czasach pańszczyźnianych do rutynowych obowiązków służby. „Gdy staniesz przed panem, gdziekolwiek to będzie” – czytamy w wierszyku krążącym po dworach jeszcze na początku XIX wieku – „I piędzią nie odstępuj, lecz stój przy nim wszędzie, / Czekaj tego, co twój pan rozkazywać będzie. / Oka z niego nie spuszczaj, nie poglądaj za się, / Ale miej pilne oko na pana i na się”38.

      Z jednej strony – СКАЧАТЬ



<p>35</p>

A. Gilewicz, Zatarg o płace w żupie bocheńskiej w 1592 roku, „Roczniki Dziejów Społecznych i Gospodarczych” 1948, t. 10, s. 160.

<p>36</p>

B. Baranowski, Walka chłopów kurpiowskich…, dz. cyt., s. 56.

<p>37</p>

J. Tazbir, Okrucieństwo w nowożytnej Europie, Warszawa 1993, s. 110.

<p>38</p>

Ł. Gołębiowski, Domy i dwory, Warszawa 1830, s. 224–225.