Przewóz. Andrzej Stasiuk
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Przewóz - Andrzej Stasiuk страница 6

Название: Przewóz

Автор: Andrzej Stasiuk

Издательство: PDW

Жанр: Контркультура

Серия: Poza serią

isbn: 9788381912402

isbn:

СКАЧАТЬ trochę i musiał zrobić pół kroku do tyłu. – Częstochowską to sobie niech w Częstochowie noszą, a ty masz Ostrobramską, skurwysynu, nosić!

      Odzyskał ostatecznie równowagę, wyciągnął zza paska pistolet i wycelował w głowę mężczyzny. Tamten odruchowo podniósł ręce. Czarne oksydowanie zalśniło ciemno w srebrnym świetle.

      – Panie Siwy, panie plutonowy, pan za dużo wypił… – Romaniuk osunął się na kolana i wyciągnął ręce przed siebie, jakby chciał odepchnąć widmo.

      – Właśnie! Na kolana i módl się, skurwysynu, żeby ruskie grzechy zmazać po katolicku…

      Nagle opuścił pistolet i ciężko, powoli machnął drugą ręką. Dłoń z bronią zwisła bezwładnie. Rozejrzał się jak przebudzony ze snu. W środku ciemnego obejścia, wśród plam i pręg zimnego światła.

      – Romaniuk, gdzie masz psa? – zapytał.

      – Zabili, mówiłem.

      – Swołocz. Psy zabijają. Kto będzie na nich wszystkich szczekał? – powiedział cicho. – Idę do stodoły. Niech Młody mnie obudzi za dwie godziny.

      4

      Położyła mu dłoń na karku i przycisnęła jego głowę do ziemi. Leżeli w osikowym zagajniku i czekali na zmierzch. Po drugiej stronie drogi, w oddali, ciągnął się granatowy pas lasu. Z lewej toczyła się furmanka. Klekot drewna i brzęk żelaza niosły się w nieruchomym powietrzu. Chłop siedział z opuszczoną głową i drzemał. Wcześniej okręcił lejce na kłonicy i koń szedł leniwie, noga za nogą, w grząskim piachu w górę lekkiego wzniesienia. Pod szczytem stanął i zwiesił łeb podobnie jak jego pan. Trwało to chwilę, zanim chłop się zbudził. Ujął lejce, klasnął nimi o grzbiet zwierzęcia i natychmiast z powrotem zasnął. Koń cofnął się pół kroku, naparł na uprząż i znów ruszył. Gdy zniknęli za wzniesieniem, dziewczyna zdjęła dłoń z karku chłopaka i uniosła się na łokciach.

      – Wszędzie są. Nie wiedziałam, że tylu ich jest. Czasami w ogóle ich nie widzisz i raptem się zjawiają. – Przewróciła się na plecy i splotła dłonie pod głową. – Jestem zmęczona. Idziemy trzeci dzień. Czołgamy się jak jacyś Indianie. Nawet nie wiemy, czy w dobrą stronę.

      – W dobrą. Na wschód – odpowiedział chłopak. Leżał na boku i wpatrywał się w jej profil. – Tam, gdzie rano wstaje słońce. Na wschód. Brześć, Kursk, Woroneż, Czkałow, Irkuck, Ułan Ude, Czyta, Błagowieszczeńsk i Birobidżan. Proste.

      – Przestań. Powinniśmy kogoś zapytać.

      – Wiesz dobrze, że nie powinniśmy.

      Uwolnił się z szelek plecaka i pozwolił, by ciężar osunął się w trawę. Na plecach, na szarej koszuli, miał wielką plamę potu. Natychmiast zleciały się muchy.

      – Wiem – odpowiedziała. – Dobrze wiem. Poleżmy tu do zmierzchu. Dziś powinniśmy dojść.

      – A jak dojdziemy, to co?

      – Nic. Przepłyniemy, Maks. Znajdziemy kogoś, kto nas przewiezie.

      Było gorąco i cicho, a oni przypominali zagubione dzieci z bajki. Dziś rano powiedziała mu, że właściwie nigdy nie byli poza miastem. Wyjeżdżali na wakacje, ale nie znali tego kraju, jego wnętrza, które pachniało dziwnie, odurzająco i ciągnęło się w nieskończoność. To było zwierzęce, roślinne i ziemne. Ta woń. Wydawało im się, że zaprzęg pozostawił po sobie smugę ciemnego zapachu, ni to ludzkiego, ni bydlęcego, i mogli sobie wyobrażać, że tak cuchnie wnętrze schronienia, w którym przysypia groźne i nieznane.

      – Wiesz, dlaczego to drzewo nad nami cały czas szeleści, chociaż nie ma wiatru? – zapytał.

      – Nie wiem – odpowiedziała.

      – Bo Judasz się na nim powiesił. To osika. Jest jeszcze wersja, że Jezusa przybili do osikowego krzyża.

      – Chyba wampira. I przebili.

      – Nie. Jezusa. Żydzi przybili.

      – Oni tam w ogóle mieli osikę, Maks?

      – Nawet jak tam nie mieli, to mieli tutaj, żeby przybić. Bo go tutaj przybili. Na przykład w Górze Kalwarii. Albo w Węgrowie. Tam było za mało, to zaczekali i tutaj przybili. Żeby lud tutejszy też miał swojego przybitego. Żeby sprawiedliwość jakaś była. Bo to niesprawiedliwie, że tylko tam, w jakiejś brudnej Palestynie, wśród obcych, co i tak nie docenili…

      – Skąd ty to wszystko wiesz, Maks? O tych osikach, Judaszach, Jezusach i tak dalej?

      – Etnografia, Dorciu, etnografia. Etnografię trzeba czytać. Żyjemy w kraju bardzo etnograficznym. Widziałaś tę furę z koniem mądrzejszym od swojego pana? Jak w bajce jakiejś. Z czasów jakichś zamierzchłych, jakby dopiero co koło wynaleziono.

      – I myślisz, że jak przepłyniemy rzekę, to etnografia się skończy? – zapytała z lekkim uśmiechem. – Mnie się wydaje, że im dalej na wschód, tym ilość etnografii się zwiększa, Maksiu. Mnie się nawet wydaje, że tam nie ma nic poza etnografią, wiesz?

      – Oraz nowoczesnością, która ową etnografię skutecznie przezwycięża. Bo w starciu z nią etnografia nie ma szans – powiedział Maks stanowczo i otrząsnął się z much.

      Plama na koszuli trochę wyschła i pojawił się biały solny kontur. Chłopak pogrzebał w plecaku i wydobył kawałek chleba. Przełamał na pół i podał dziewczynie. Przez chwilę jedli bez słowa wpatrzeni w odległy o kilometr las. Dzieliła ich od niego szachownica pól i zielony pas łąk. Było cicho i powietrze powoli stygło.

      – Zaczekamy jeszcze trochę i pójdziemy tam, a potem lasem na prawo. Myślę, że jutro w nocy będziemy już po drugiej stronie. Nawet jeśli tam jest etnografia, to przynajmniej nie ma Niemców, czyli współczesności, która się na nas uwzięła. Za to jest nowoczesność, która nic do nas nie ma, a może nawet odwrotnie. Może nas nawet wyczekuje, droga Doris. Może przewidziała dla nas nawet jakieś miejsce.

      – Nad Amurem na przykład.

      – Może trochę bliżej – odpowiedział.

      Przekręcił się na bok i zwinął w kłębek. Dziewczyna przysunęła się bliżej i po chwili zasnęli w drobnym, ruchliwym cieniu drzewa, na którym powiesił się Judasz. Zasnęli jak zwierzęta, czujnym, chwilowym snem, którego domaga się ciało nawet wtedy, gdy umysł nie może pogrążyć się w zapomnieniu. Dziesięć, dwadzieścia kilometrów od brzegu rzeki. W głębi kraju, który ich więził i w jakiś okrutny sposób jednak chronił. Tak jak las chroni zwierzęta, wydając je zarazem na łup innych zwierząt, ale przecież ani jedne, ani drugie nie mogą go opuścić. We śnie przysunęła się jeszcze bliżej i przytuliła twarz do miejsca obwiedzionego słonym konturem.

      Było za późno na ucieczkę. Trzymał ją za rękę i powtarzał:

      – Nie ruszaj się. Po prostu stój. Dlaczego się podniosłaś?

      – Nie wiem – odpowiedziała cicho i mocniej ścisnęła jego dłoń. – Wystraszyłam się, że cię nie ma. Chciałam cię szukać.

      – Po СКАЧАТЬ