Śreżoga. Katarzyna Puzyńska
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Śreżoga - Katarzyna Puzyńska страница 7

Название: Śreżoga

Автор: Katarzyna Puzyńska

Издательство: PDW

Жанр: Современные детективы

Серия: Lipowo

isbn: 9788382345674

isbn:

СКАЧАТЬ Trzeba mieć siłę.

      Weronika znów się uśmiechnęła. Maria po prostu nie potrafiła nie karmić wszystkich wokół siebie. Zazwyczaj wytrzymywała nie dłużej niż pół godziny. To chyba było silniejsze od niej. Jedzenie miała zawsze ze sobą, nawet kiedy wydawało się, że nie było gdzie go schować. Potrafiła na przykład ukryć coś w podomce, którą nosiła latem. Aż strach pomyśleć, ile zapasów schowała w ciężkim zimowym płaszczu, który miała teraz na sobie.

      – Ja dziękuję – zapewniła Weronika. Zdecydowanie nie czuła głodu w towarzystwie okaleczonego ciała. Odwróciła się znów do Kopp. – Myślisz, że to może być ten sam samochód, który śledził pisarkę? I że ci ludzie zabili tego chłopaka?

      Kopp wzruszyła ramionami. Wzięła ciastko od Marii, ale nawet nie zaczęła go jeść. Wyglądała na zamyśloną.

      – A skąd ja niby mam wiedzieć, co? To nie mnie pisarka się zwierzała.

      – Ależ to przecież jest ten chłopak! – zawołała nagle matka Daniela, podchodząc bliżej do trupa. Chrupała przy tym zawzięcie herbatnik. Najwyraźniej stan, w jakim znajdowało się ciało, zupełnie nie robił na niej wrażenia.

      – Znasz go, co? – zapytała Klementyna szybko.

      – No kojarzę z gazety. Syn takich ludzi od budowy domów drewnianych. Jak on się nazywał? Beniamin chyba. Beniamin Kwiatkowski. Tak, jestem pewna. – Maria się uśmiechnęła. – Bo wiecie, że u nas trzy rodziny budują te drewniane domy. Kwiatkowscy, Sadowscy i Dąbrowscy. Był o tym cały artykuł w „Prawdziwym Głosie”. I akurat dali zdjęcie tego chłopaka. I mówili tam, że to nowe pokolenie i że ono może doprowadzi do zgody i współpracy pomiędzy trzema firmami. Coś w tym guście. Zapamiętałam go, bo ma te okropne czarne włosy. Ja to nie rozumiem, jak chłopcy mogą farbować włosy. To tak nieporządnie wygląda. Kobiety to co innego. Trzeba o siebie dbać.

      Weronika znów pomyślała o Malwinie Górskiej. Pisarka zamieszkała w drewnianym domu zbudowanym właśnie przez jedną z tych trzech firm. Podgórska nie pamiętała, o którą z nich chodziło. Może to byli właśnie Kwiatkowscy? Tylko dlaczego ich syn leżał teraz martwy tak niedaleko Lipowa? Dlaczego był tu ciemny samochód terenowy, który być może śledził pisarkę?

      – On jest chyba porąbany siekierą – zauważyła Maria. Otarła okruszki z twarzy. – Wy na pewno nie jesteście głodne?

      – Nie – odpowiedziały niemal chórem Weronika i Klementyna.

      – No bo widziałam już takie rany – podjęła Maria. – Kiedyś Chruścik się pokłócił z Borowieckim i tak to się skończyło. Byłam wtedy młodą dziewczyną.

      – Też pomyślałam o siekierze – przyznała Kopp znów zamyślona.

      – Wygląda trochę jak na tym obrazie – powiedziała Weronika. Dopiero teraz przyszło jej to do głowy: – Krzyk Muncha.

      Nie mogła sobie uzmysłowić, gdzie ostatnio widziała reprodukcję tego obrazu. Postać z otwartymi szeroko ustami i rękami uniesionymi wzdłuż twarzy. Absolutne przerażenie. Beniamin Kwiatkowski wyglądał podobnie. Z wyjątkiem tego, że zamiast dłoni miał te groteskowo wyglądające ptasie nóżki.

      – Czekaj. Stop. A to co? – mruknęła Kopp, kucając przy ciele.

      Emerytowana policjantka wyciągnęła komórkę i zrobiła zdjęcie.

      – Co tam masz? – zaczęła pytać Weronika, kiedy znów kątem oka zobaczyła poruszenie.

      To było trochę jak déjà vu sytuacji, kiedy przyszła tu Maria. Tylko tym razem ktoś pojawił się na wąskiej ścieżce, która była przedłużeniem tej, którą dotarły tu z Klementyną. Weronika mimowolnie wstrzymała oddech.

      Stał tam mężczyzna z siekierą. Nawet z tej odległości Podgórska widziała, że narzędzie pokryte było krwawymi plamami.

      ROZDZIAŁ 4

      Zajazd Sadowskiego.

      Piątek, 21 lutego 2020. Godzina 12.30.

      Aspirant Daniel Podgórski

      Daniel wstał z kolan. Mimo że w pomieszczeniu panował taki bałagan, kurze łapki pod kanapą zdawały się zupełnie nie na miejscu. To na pewno nie była część z resztek jedzenia, które wszędzie tu się walało. Nóżki były jakby zaschnięte. Podgórski zamierzał poprosić Ziółkowskiego, żeby je zabezpieczył. Mogły okazać się istotnym dowodem.

      – Nie jesteś tu już potrzebny – powiedział do Łukasza.

      Już jak to mówił, zorientował się, że nie zabrzmiało to zbyt dobrze.

      – Nie no, wielkie dzięki, panie aspirancie – odparł syn, salutując przesadnie.

      – Chodziło mi o to, że nie musisz tego oglądać – uściślił Podgórski. Wskazał głową martwe ciało Franciszka Sadowskiego. – To nie jest twoje zadanie. Wy mieliście tylko poczekać, aż my przyjedziemy.

      Łukasz nie powiedział Danielowi, że chce zostać policjantem. Poszedł z tym do naczelnika Urbańskiego. A ten, jako szef Emilii, załatwił mu wzięcie udziału w kursie podstawowym, mimo że było już za późno na dołączenie kolejnych kandydatów. Urbański miał swoje sposoby.

      Z jednej strony Podgórski był szefowi za tę pomoc wdzięczny. Jeżeli syn chciał służyć w policji, to dobrze, że mógł spełnić swoje marzenie. Może zrobił to ze względu na Emilię. Ale z drugiej strony Podgórski czuł naprawdę dyskomfort, że syn będzie musiał mierzyć się z tyloma konsekwencjami pracy w tym zawodzie. Niektórymi znacznie gorszymi niż trupy.

      – Marna patrolówka kłania się wielkim mędrcom z kryminalnego – szydził Łukasz kąśliwie. Ukłonił się przy tym teatralnie. – Wiem, rzecz jasna, jak mało ważny jestem. Powinienem nagrywać tę naszą rozmowę, żeby potem nie było, że obraziłem pana aspiranta?

      Jad w głosie syna bolał.

      – Dobrze wiesz, że nie o to mi chodziło – mruknął Daniel. – Ale warto, żebyś swoje interwencje czasem nagrywał, bo…

      – Doprawdy? – przerwał mu Łukasz. – Dzięki za jakże cenną poradę, panie aspirancie.

      Podgórski westchnął z rezygnacją.

      – No to co my tu mamy?

      Daniel poczuł niesamowitą ulgę na dźwięk wesołego głosu doktora Koterskiego. Medyk sądowy w końcu wdrapał się po schodach na górę, żeby do nich dołączyć. Widocznie skończył z Izabelą Pietrzak w kuchni.

      – No proszę – dodał Koterski. – Drugi to też świeżynka?

      Ani Podgórski, ani Łukasz nie odpowiedzieli. Atmosfera była tak napięta, że Daniel miał wrażenie, że syn skoczy mu zaraz do gardła. Nie widywali się często. A tak praktycznie w ogóle. Czasem przelotnie na korytarzach komendy. W czasie wolnym Łukasz unikał Daniela. A jak się spotkali, okazywał mu wrogość. Jak dzisiejszego ranka.

      Daniel znów westchnął. Miał w zwyczaju codziennie rano odwiedzać grób СКАЧАТЬ