Śreżoga. Katarzyna Puzyńska
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Śreżoga - Katarzyna Puzyńska страница 3

Название: Śreżoga

Автор: Katarzyna Puzyńska

Издательство: PDW

Жанр: Современные детективы

Серия: Lipowo

isbn: 9788382345674

isbn:

СКАЧАТЬ jak zwykle wyrzucała z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego. Póki się człowiek nie przyzwyczaił, trudno ją było zrozumieć.

      – Nie.

      Weronika chciała powiedzieć, że po prostu się o niego martwi. Nie wrócił co prawda do nałogu. Z tego, co wiedziała, przestał nawet palić. Całe dnie spędzał w pracy. Wydawało jej się, że to była forma ucieczki. Chciała mu pomóc, ale wiedziała, że były mąż by sobie nie życzył, żeby o nim rozmawiała. Nawet z Kopp. Może Weronika wyolbrzymiała problem. Czy miała w ogóle prawo ingerować w jego sprawy? Po tym wszystkim, co się stało?

      – Chodzi o Malwinę Górską – powiedziała więc, porzucając temat Daniela.

      Może jeszcze przyjdzie czas, że pomówi o nim z Klementyną. Teraz miała jeszcze jedną sprawę do obgadania. Obiecała.

      – Czyli? – odparła Kopp. – Nie kojarzę kobiety.

      – To pisarka. Niedawno wprowadziła się do tego drewnianego domu koło mnie – wyjaśniła Weronika.

      Podgórska przeprowadziła się z Warszawy do Lipowa prawie dokładnie siedem lat temu. Po rozwodzie z Mariuszem. Kupiła wtedy stary dworek pod lasem. Przez bardzo długi czas za jedynych sąsiadów miała z jednej strony drzewa, a z drugiej pola. Zabudowania Lipowa znajdowały się nieco dalej. Dwa lata temu jeden z rolników sprzedał część swojego terenu. Kupiła go pisarka z Warszawy i wybudowała drewniany dom. Trochę to trwało, ale teraz roboty dobiegły końca i Malwina Górska w końcu się wprowadziła.

      Początkowo Weronice wydawało się, że znalazły wspólny język. Może dlatego, że Podgórska była tak bardzo spragniona wychodzenia z domu. A może dlatego, że Górska też chciała z kimś nawiązać kontakt. Najwyraźniej potrzebowała otworzyć się przed kimś, bo opowiadała Weronice o sobie i wielu innych rzeczach. Również o tych, których ta wcale nie chciałaby słuchać.

      Podgórska westchnęła. Po prostu pewien fakt z życia Malwiny od razu sprawił, że Weronika pożałowała znajomości z nią.

      – Co z tą pisarką, co? – zapytała Kopp.

      – Obiecałam jej, że pomówię o jej problemie z kimś, kto jest z policji albo zna się na policyjnej robocie.

      – W domu masz eksmężusia byłego policjanta i drugiego eksmęża policjanta, to po co ci ja, co?

      – Ta Malwina Górska twierdzi, że ktoś ją chyba śledzi – powiedziała Weronika, ignorując pytanie Klementyny. – I ona nie wie, co zrobić. Boi się, bo…

      – Czekaj. Stop! – Kopp zatrzymała się nagle.

      – Co? – zdziwiła się Weronika.

      Były już prawie na polance, do której zmierzały na tym niezbyt udanym spacerze. Znajdowała się mniej więcej pośrodku jeziora Strażym. Na wysokości ośrodka wypoczynkowego Na Wzgórzu, tylko po drugiej stronie.

      – Słyszysz to, co? – zapytała Klementyna.

      Podgórska w tym momencie też to usłyszała. Oprócz plusku wody w jeziorze dało się rozróżnić jakiś dziwny dźwięk. Coś jakby szum połączony z delikatnymi uderzeniami? Nie wiedziała, co to mogło być ani dlaczego twarz Kopp przybrała szczególny wyraz.

      – Tam – oznajmiła emerytowana komisarz. – A miałam się już nie pakować w takie rzeczy.

      Weronika zadrżała, kiedy zobaczyła, co wskazuje Klementyna. A właściwie kogo. To był młody mężczyzna z długimi czarnymi włosami. Pewnie farbowanymi, bo kolor był na tyle głęboki, że nie mógł być chyba dziełem natury. Mężczyzna leżał tuż przy stercie kamieni, które wyglądały, jakby były jego stosem pogrzebowym. Gdyby nie to, że były częściowo zarośnięte zeszłoroczną trawą i mchem, można by pomyśleć, że stanowiły część inscenizacji.

      Bo całość zdecydowanie przypominała Weronice jakąś inscenizację. Ciało młodego mężczyzny było zmasakrowane. Tułów, nogi i ręce pokrywały głębokie rany. Tylko twarz pozostała nietknięta. Zastygła w grymasie ni to strachu, ni to zaskoczenia.

      A dłonie i stopy…

      Dłoni i stóp nie było. Zostały zastąpione groteskowymi ptasimi łapkami. Podgórska widziała takie kiedyś w sklepie dla zwierząt, kiedy szukała psich ciasteczek dla Bajki. Nigdy by nie kupiła takich smakołyków. Nie wyobrażała sobie, żeby jej suczka latała po domu z czymś takim w pysku.

      – Może nie powinnaś… – krzyknęła, kiedy Kopp przykucnęła, żeby zbadać puls leżącego.

      Klementyna nawet na nią nie spojrzała. Dotknęła ostrożnie szyi młodego mężczyzny, mimo że od razu widać było, że jest martwy.

      – Świeży – mruknęła. – Zrobiono z niego trupka całkiem niedawno. Ciało jest jeszcze ciepłe.

      Weronika rozejrzała się nerwowo. Jeżeli do morderstwa faktycznie doszło przed chwilą, to sprawca mógł tu jeszcze być. Rozejrzała się nerwowo. Dopiero teraz zauważyła aparat fotograficzny, który stał na statywie kawałek dalej. Obiektyw skierowany był prosto na zbezczeszczone ciało.

      – A ten dźwięk? – zapytała.

      Na poranionej piersi zamordowanego mężczyzny leżał niewielki dyktafon. To z niego dobywał się dźwięk, który usłyszały, kiedy tu szły. Urządzenie nadal odgrywało swoje nagranie. Szum i stukot.

      – Nie mam pojęcia – mruknęła Kopp.

      – No i ten aparat fotograficzny…

      – Wiem. Widzę – odparła Klementyna z krzywym uśmieszkiem. – Też mam oczy.

      – Ktoś mu robił zdjęcia?

      – A tego to akurat nie wiem. Jeszcze.

      – Chyba musimy zadzwonić na poli… – zaczęła mówić Podgórska, kiedy zauważyła poruszenie. Z drugiej strony polanki też prowadziła droga. Ktoś tam był.

      ROZDZIAŁ 2

      Zajazd Sadowskiego.

      Piątek, 21 lutego 2020. Godzina 12.00.

      Aspirant Daniel Podgórski

      Aspirant Daniel Podgórski spojrzał na ciało zamordowanej kobiety. Leżała na plecach i martwymi oczami patrzyła w sufit. Lewa ręka ułożona była wzdłuż ciała, a prawa zgięta i uniesiona wnętrzem dłoni do góry. Wyglądało to tak, jakby kobieta komuś machała.

      – Ktoś chyba specjalnie ją tak ułożył – zastanawiał się głośno doktor Koterski.

      Medyk sądowy wstał z kolan i zdjął rękawiczki. Uśmiechnął się do Podgórskiego szeroko. W żadnej mierze nie przypominał stereotypowego przedstawiciela swojego zawodu. Miał nieco pucołowatą twarz, kasztanowe loki i wyglądał niczym cherubinek. Trudno byłoby odgadnąć, ile ma lat.

      – Krwi jest dość mało jak na takie obrażenia – zauważył Ziółkowski. – Na moje oko ktoś tu posprzątał. Ale luminol nam pomoże. Przekonamy się, czy tu była СКАЧАТЬ