Śreżoga. Katarzyna Puzyńska
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Śreżoga - Katarzyna Puzyńska страница 15

Название: Śreżoga

Автор: Katarzyna Puzyńska

Издательство: PDW

Жанр: Современные детективы

Серия: Lipowo

isbn: 9788382345674

isbn:

СКАЧАТЬ to na pewno – żachnęła się Kalina. – Żartujesz sobie, Oli? Aż taki naiwny jesteś? Odkąd to policja zajmuje się takimi ludźmi jak ojciec? Nie widzicie, że chcą go w to wrobić? Jest idealnym podejrzanym. Zrobią wszystko, żeby go skazać i żeby tu za to pogarował. Nawet jeżeli jest niewinny. Po to ją tu wysłali. A nie żeby coś zrobiła!

      Strzałkowska pomyślała o dziwnej rozmowie ze Zjawą. Prokurator faktycznie nalegał, żeby zamknąć sprawę jak najszybciej. Bez względu na wszystko. Oczywiście nie można było popadać w paranoję. Kalina Pietrzak wyglądała na osobę, która ma pretensje do stróżów prawa. Być może za to, że sama została kiedyś za coś ukarana. I to słusznie ukarana. Tacy, co mieli zatarg z prawem, pyskowali z reguły najgłośniej.

      – Idziemy – zarządził Oliwier. Odwrócił się do klawisza. – Pan nas stąd wyprowadzi?

      – Tak. Kolega jest w środku – powiedział funkcjonariusz do Emilii. – Niech pani wchodzi. Chyba że potrzebuje pani mojej pomocy?

      – Poradzę sobie – zapewniła Strzałkowska po raz kolejny tego dnia.

      Weszła szybko do pomieszczenia, żeby nie pozostawić żadnych wątpliwości. W środku nieprzyjemny zapach wilgoci był jeszcze intensywniejszy niż na korytarzu. Starała się więc oddychać przez usta. Skinęła głową klawiszowi, który stał w rogu pomieszczenia. Bawił się telefonem i nie wyglądał na szczególnie zainteresowanego czymkolwiek innym.

      Ryszard Pietrzak siedział przy stole pośrodku sali. Mebel przykręcono do podłogi, ale policjantka widziała, że jedna ze śrub się poluzowała. Krzesło, na którym siedział, też wydawało się chybotliwe. Ryszard Pietrzak nie wyglądał na groźnego. Pozory mogły mylić, ale jej wydawał się pogrążony w apatii. Nawet nie uniósł wzroku, kiedy weszła do pomieszczenia.

      – Dzień dobry. Mogę? – zapytała, pokazując głową drugie krzesło. Bardziej żeby zaanonsować jakoś swoją obecność niż żeby czekać na pozwolenie.

      – Jo – mruknął Ryszard Pietrzak beznamiętnie.

      Popatrzyła na jego spracowane dłonie. Trzymał w nich siekierę i rąbał tę dziewczynę? Czy faktycznie był niewinny, jak twierdziła przed chwilą jego rodzina? Czy Zjawa celowo chciał zamknąć tę sprawę szybciej niż trzeba? Czy po prostu goniły go terminy, jak to zwykle bywało? Po której stronie leżała prawda?

      – Zabił pan Julię Szymańską? – zapytała Emilia.

      Czuła, że wymyślne wstępy nic nie przyniosą. Proste pytania były najlepsze na początek.

      – Nie wiem – odpowiedział Ryszard. Jego głos był nieoczekiwanie niski. Jak u artysty operowego, który śpiewał basem. Nie pasował do wychudzonego, wyniszczonego ciała.

      Nie wiem. Takiej odpowiedzi Strzałkowska się nie spodziewała. Z protokołu spisanego przez naczelnika Urbańskiego wynikało, że podejrzany od początku zaprzeczał swojej winie. Teraz nagle zmienił zdanie? Wyglądało na to, że dobrze zrobiła, że jednak zdecydowała się tu przyjechać. Sprawdzi, w ilu kwestiach jeszcze podejrzany zmienił zdanie w porównaniu z tym, co zeznał Urbańskiemu.

      – Nie wie pan? – upewniła się.

      – Nie wiem, kierowniczko – odparł Ryszard Pietrzak, jakby się rozluźniając. – No bo ja trochę wypiłem. Różne rzeczy mogą wtedy się człowiekowi przydarzyć. Ale raczej to chyba nie zabiłem. W sumie mało pamiętam.

      – Proszę opowiedzieć to, co pan pamięta.

      – Szedłem narąbać trochę drewna. No bo ja tam czasem rąbię w zagajniku na Beskidzkiej. Niby nie wolno, ale do kominka się szefowi przydaje. No to czasem rąbię. Tam sobie zostawiam siekierę, żeby nie nosić, i tylko ciach-ciach. Kilka polan. No i szedłem, żeby rąbać, i się o nią potknąłem. Bo… No bo ciemniało już. A ja popiłem. To nie zauważyłem, że ktoś tam leży.

      Jak na razie opowieść się zgadzała. Ryszard potknął się o ciało Julii Szymańskiej. W ten sposób podejrzany tłumaczył Urbańskiemu, dlaczego cały był we krwi ofiary.

      – No to się przeraziłem – podjął. – Ale miałem komórkę. Bo szef mi kupił. No i zadzwoniłem na psy.

      W jego głosie pobrzmiewała teraz duma. Jakby telefon na policję to było niesamowite osiągnięcie. Faktycznie Pietrzak zadzwonił pod dziewięć dziewięć siedem z informacją o trupie. Dyżurny natychmiast wysłał na miejsce patrol.

      Z tego, co Emilia wiedziała, Urbański podejrzewał, że telefon na policję był manewrem, który w założeniu miał Pietrzaka wyłączyć z kręgu podejrzanych. Nikogo nie zabił, tylko znalazł ciało i zadzwonił po policję. Jak wzorowy obywatel. Kto by podejrzewał tego, kto dzwoni i zgłasza morderstwo?

      Emilia spojrzała na Ryszarda Pietrzaka. Mężczyzna nieoczekiwanie odpowiedział tym samym. Głęboko osadzone oczy zdawały się przewiercać ją na wylot. Jednocześnie była w nich jakby pustka. Strzałkowska nie była pewna, czy ten człowiek mógłby wymyślić jakikolwiek plan. Mógł działać i atakować pod wpływem emocji. Ale nie wydawało jej się, że potrafiłby potem jakkolwiek maskować swoją zbrodnię. Gdyby to zrobił, chyba raczej by po prostu uciekł. Takie sprawiał na niej wrażenie.

      – Co się stało z dłońmi i stopami? – zapytała.

      Mimo wszystko uznała, że nie będzie ulegać domysłom i wypyta o wszystko. Bądź co bądź Ryszard Pietrzak był pierwszy na miejscu zbrodni. Całe ubranie miał we krwi ofiary. Na siekierze znajdowały się odciski jego palców. Czego chcieć więcej? Naprawdę był idealnym podejrzanym.

      Mężczyzna poruszył się niespokojnie. Śruba, którą przykręcone było do podłogi jego krzesło, stęknęła głośno. Mimo to z jakiegoś powodu Emilia nadal nie czuła strachu, że Pietrzak mógłby spróbować ją zaatakować. I na pewno nie chodziło o pogrążonego w zabawie telefonem klawisza w rogu pomieszczenia. Nie on zapewniał jej poczucie bezpieczeństwa. Ryszard Pietrzak po prostu naprawdę wydawał się niegroźny.

      – Nie wiem – odpowiedział podejrzany. – Nie wiem, gdzie one są.

      Teren wokół miejsca zbrodni został dokładnie przeczesany i nie znaleziono brakujących części ciała dziewczyny. Sprawdzono też pokój Pietrzaka w zajeździe oraz resztę budynku. Ale to było szukanie igły w stogu siana. Jeżeli faktycznie był winny, mógł ukryć dłonie i stopy Julii w dowolnym miejscu w zakładzie produkcyjnym albo gdziekolwiek indziej, a dopiero potem zadzwonić na policję.

      Przynajmniej teoretycznie. Bo z tego, co Emilia przeczytała, Urbańskiemu nie udało się znaleźć żadnych świadków, którzy widzieliby Pietrzaka biegającego po okolicy w zakrwawionym ubraniu i próbującego chować odrąbane stopy i dłonie. To oczywiście nic nie znaczyło. Beskidzka była dość odludna. Niedaleko co prawda znajdowały się bloki. W tym jeden ze służbowymi mieszkaniami policyjnymi. Ale zimą polną drogą nikt nie chodził.

      – Siekierę przyniósł pan ze sobą? – zapytała.

      – Nie, kierowniczko. Już mówiłem, że ją sobie tam zostawiam. W lasku. Obok drzewa z dziuplą, żebym nie zapomniał. Przecie nikt mi nie ukradnie.