Название: Five Nights At Freddy's. Aport
Автор: Scott Cawthon
Издательство: PDW
Жанр: Книги для детей: прочее
Серия: Five Nights at Freddy’s
isbn: 9788382250251
isbn:
– No. – Greg zmarszczył brwi, przyglądając się czemuś, co przypominało zesztywniałą wydrę morską i poskręcaną ośmiornicę. Czemu wciąż tu były?
Stara pizzeria była zabita dechami i atakowana przez nadmorskie sztormy od nie wiadomo jak dawna. Widać było, że jest opuszczona, i wyglądało na to, że zaraz się zawali. Panele ścienne były tak poszarzałe i zniszczone, że trudno nawet było powiedzieć, czym są, a nazwy pizzerii nie dało się odczytać już od dawna. Więc czemu w środku wszystko sprawiało tak dobre wrażenie? No, może niezupełnie dobre. Ale zdaniem Grega z wewnątrz budynek wyglądał tak solidnie, jakby mógł tu postać jeszcze ze sto lat.
Greg i jego rodzice wprowadzili się do tego miasteczka, gdy był w piątej klasie, dobrze więc znał to miejsce. Ale nie bardzo je rozumiał. Z jednej strony zawsze się dziwił, że w miejscowości uważanej za turystyczną stoi zamknięta pizzeria. Z drugiej strony nie był to specjalnie popularny kurort. Mama Grega nazywała go miszmaszem. Duże, eleganckie wille sąsiadowały z malutkimi, paskudnymi domkami letniskowymi, obwieszonymi bojami i otoczonymi stertami starego drewna i połamanych mebli ogrodowych. Na podwórku naprzeciwko domu Grega stał na cegłach wielki, kanciasty sedan z lat siedemdziesiątych. Mimo to Greg zastanawiał się, dlaczego pizzerii nie przerobiono na coś użytecznego, zamiast zostawiać stary, opuszczony budynek, który wręcz krzyczał do miejscowych dzieciaków: „Włamcie się tu!”.
Wyglądało jednak na to, że przed Gregiem, Cyrylem i Hadim nikt tego nie zrobił. Greg spodziewał się, że zastaną jakieś ślady stóp, śmieci, graffiti – dowody na to, że byli tu już przed nimi jacyś „poszukiwacze”. Nie znaleźli nic takiego. Zupełnie jakby to miejsce zostało opuszczone, zatopione w formaldehydzie i zachowane w niezmienionym stanie do czasu, gdy Greg poczuł nagłą potrzebę, by tu przyjść.
– Jestem pewien, że zostały, bo to naprawdę dobre nagrody – powiedział Hadi.
– Nikt nigdy nie wygrywa głównych nagród – dodał Cyryl.
Podszedł trochę bliżej, ale nadal trzymał się na dystans.
– Cyryl, tu nie ma żadnych klaunów.
Greg musiał zapewnić Cyryla, że w restauracji nie będzie klaunów, by chłopak zgodził się z nimi przyjść. Oczywiście Greg nie miał pojęcia, co tak naprawdę tu zastaną.
– A to co? – Cyryl wskazał zwierzaka z wielką głową i dużym nosem, który stał pod napisem: „Główna wygrana”.
Greg podniósł go, zanim zdążył po niego sięgnąć Hadi. Zwierzak był ciężki i miał zmatowiałe, szorstkie futro. Greg czuł, że coś do tego pluszaka ciągnęło, chociaż nie potrafił powiedzieć co. Spojrzał na spiczaste uszy, pochyłe czoło, długi pysk i przeszywające żółte oczy. Zauważył też niebieską obrożę na jego szyi. Zwisała z niej lśniąca plakietka. Czyżby z imieniem? Uniósł ją.
– Aport – przeczytał Gregowi przez ramię Hadi. – To pies, który wabi się Aport.
Chociaż Greg uwielbiał psy, miał nadzieję, że takiego nigdy nie spotka. Uniósł zwierzaka i przyjrzał mu się z obu stron.
Nawet agresywny stary pies, który mieszkał u sąsiadów, nie był tak paskudny. Aport wyglądał, jakby ktoś skrzyżował złego wilka z rekinem ze Szczęk. Miał (bo to musiał być on, prawda?) trójkątną głowę, zwężającą się ku górze i zdecydowanie zbyt wielką paszczę. W świetle latarek sierść Aporta wyglądała na szarobrązową, a miejscami wyzierał spod niej zardzewiały metal. Z wielkich uszu wystawało kilka kabelków, a w częściowo odsłoniętej wnęce w jego brzuchu widać było prostą płytkę obwodu drukowanego.
– Spójrzcie na to. – Cyryl nagle zainteresował się przedmiotami leżącymi na blacie i podniósł z niego zafoliowaną broszurę. – To chyba instrukcja.
– Pokaż. – Greg wyrwał Cyrylowi książeczkę.
– Hej! – pisnął Cyryl.
Greg zignorował go. To mogło być to.
Odstawił Aporta z powrotem na blat, wyciągnął z folii instrukcję i zaczął ją przeglądać. Hadi czytał mu przez ramię. Cyryl wepchnął się pomiędzy instrukcję a pierś Grega, zmuszając go do odsunięcia książeczki na tyle daleko, aby wszyscy mogli czytać naraz. Aport, jak głosiła instrukcja, był animatronicznym psem, zaprojektowanym tak, by synchronizował się z telefonem komórkowym i zdobywał dla właściciela informacje i przedmioty.
– Ale super – zawołał Hadi. – Myślisz, że jeszcze działa?
– Od jak dawna ta pizzeria jest zamknięta? – zapytał Greg. – Aport wygląda, jakby był starszy od mojego ojca, a przecież wtedy nie było jeszcze smartfonów.
Hadi wzruszył ramionami. Greg w końcu też to uznał, że to bez znaczenia i zaczął obmacywać zwierzaka w poszukiwaniu panelu sterowania. Hadi i Cyryl odsunęli się na bok.
– Nie zadziała. To starsza technologia. Nie będzie współpracować z naszymi telefonami – stwierdził Cyryl, kuląc się, gdy wiatr znów uderzył w budynek.
Grega przeszedł dreszcz. Nie był pewien, czy z powodu upiornego wiatru, czy czegoś innego. Skupił się na Aporcie. Chciał sprawdzić, czy zdoła uruchomić zwierzaka. Miał przeczucie, że właśnie on go tutaj wezwał.
Nie dziwiło go, że Cyryl podchodził do psa z dystansem Chłopak nie zauważyłby okazji, nawet gdyby się o nią potknął.
Natomiast Hadi był niepoprawnym optymistą. Był tak pozytywnie nastawiony, że dokonywał rzeczy, do których zdaniem Grega potrzebna była magia – na przykład kolegował się z popularnymi dzieciakami, mimo że większość czasu spędzał z Gregiem i Cyrylem, największymi nerdami w szkole.
Może chodziło o jego wygląd. Greg słyszał, jak dziewczyny rozmawiały o Hadim. Według nich był „fajny”, „słodki”, „niezły”, „pociągający” albo po prostu „mniam”, w zależności od tego, która go opisywała.
Hadi zaczął rozglądać się po sali, a Cyryl opadł na krzesło przy najbliższym stoliku.
– Powinniśmy już iść – stwierdził.
– Nie – prychnął Hadi. – Tu jest jeszcze mnóstwo miejsc do sprawdzenia.
Greg zignorował ich. Podniósł Aporta i znalazł na jego brzuchu panel sterowania. Żonglując instrukcją, latarką i psem, przygryzał wargę i starał się przyciskać odpowiednie guziki w odpowiedniej kolejności.
Wiatr i deszcz na moment zelżały, a w budynku zapadła złowroga cisza. Greg spojrzał na sufit. Zauważył nad głową dużą plamę. Czyżby od wody? Omiótł światłem latarki cały sufit. Żadnych innych plam. Właściwie dlaczego nie kapało w całym budynku? Kiedy po raz pierwszy ujrzał pizzerię, wydawało mu się, że na dachu brakowało kawałków blachy. Dlaczego nic nie przecieka? Wzruszył ramionami i znów skupił się na Aporcie. Teraz już przyciskał guziki na chybił trafił. Żadna z kombinacji podanych w instrukcji nie działała.
Wiatr i deszcz uderzyły równie nagle, jak wcześniej ucichły. I wtedy Aport drgnął.
Uniósł łeb, wydając СКАЧАТЬ