Название: Wyznanie
Автор: Jessie Burton
Издательство: PDW
Жанр: Контркультура
isbn: 9788308071915
isbn:
– Biedna kobieta… – westchnęła Connie.
– Bardzo chciała tego dziecka?
– Och, z pewnością. Jeśli się nie mylę, jej siostra ma już czwórkę.
– A ty? Myślisz czasem o dzieciach? – zaciekawiła się Elise.
– O własnych? – Connie odłożyła długopis. – Ostatnio raczej niewiele. Kiedyś myślałam, ale teraz nie byłoby mi żal, gdybym przestała miesiączkować, bo już nigdy więcej nie musiałabym o nich myśleć. Skąd nagle te wszystkie pytania? – Connie zmarszczyła brwi.
– Przecież ci mówiłam – burknęła Elise. – Przez Sharę.
– W porządku – powiedziała Connie pojednawczym głosem. – Skoro to dla ciebie takie istotne, powtórzę: nie, El, nie chcę. Nie mam na to czasu. To by oznaczało mnóstwo ciężkiej pracy, a ja nie jestem aż tak zainteresowana dziećmi. I chyba nigdy nie byłam. Podobają mi się ich stópki i maleńkie uszka, uważam, że są piękne, tyle że dzieci w końcu dorastają, a ich jedyny cel to zostawić cię samą. Taki jest naturalny porządek rzeczy. Jeśli mam być zupełnie szczera, uważam, że to straszne. Że ktoś mógłby zrobić mi to, co ja zrobiłam swoim rodzicom.
– Czyli jesteś po prostu mięczakiem, który się boi, że ktoś mu złamie serce.
– Ha. Sama nie wiem. – Connie urwała, jakby naprawdę dało jej to do myślenia. – Ale jest coś jeszcze. Coś, co nie tak łatwo wytłumaczyć.
– To znaczy?
– Cóż, z tego, co udało mi się zaobserwować, ludzie, którzy mają dzieci, szczególnie małe, żyją głównie w teraźniejszości. To coś jakby wieczne czuwanie. Musisz być nieustannie skupiona na tu i teraz, na najbliższej sprawie.
– To chyba prawda.
– Choć przecież muszą także myśleć o przyszłości. Natomiast z pisaniem jest odwrotnie. Mam wrażenie, jakbym przebywała w różnych wymiarach czasowych jednocześnie. Żyję w sfabrykowanej teraźniejszości i tworzę zmyśloną przyszłość, często opierając się na przeobrażonej przeszłości.
– Nie sądzisz, że ludzie, którzy mają dzieci, też to wszystko robią?
– Może… Ale oni muszą co chwilę wracać do prozaicznej teraźniejszości, a ja nie, w każdym razie nie z tą samą częstotliwością. Zresztą, spędziłam tyle czasu w miejscu, w którym żyję, w mojej głowie, że nie jestem pewna, czy potrafiłabym ot, tak zrzec się swoich praw obywatelskich.
Ona jest taka błyskotliwa – pomyślała Elise. – Byłaby doskonałą matką.
– No i – ciągnęła Connie – doceniam piękno wielu rzeczy, a piękno dzieci, w moim przypadku, nie przeważa nad pozostałymi ani nad płynącą z nich satysfakcją.
– Powiedziałabyś to publicznie?
Connie się skrzywiła.
– O Boże, za nic w świecie! Później nie mogłabym mówić o niczym innym. To samo tyczy się mojego homoseksualizmu. Wyobrażasz sobie, co by było, gdyby się dowiedzieli? Pieprzyć to, nie warto.
– Właściwie to logiczne, że nie chcesz mieć dzieci. – Elise zsunęła się do wody i zaczęła płynąć żabką, nie zanurzając głowy.
– Sama już nie wiem, czy powinnam się cieszyć, czy obrazić… Dlaczego to logiczne?
– Bo ty to ty.
Elise zanurkowała i otworzyła oczy. Świat pod powierzchnią był dziwnie pękaty, rozmazany i jeszcze bardziej błękitny niż rzeczywistość w górze. Wyobraziła sobie, że potrafi oddychać pod wodą. Czy zdecydowałaby się tak żyć, gdyby to była prawda? Nie tutaj, uwięziona w tym nachlorowanym, sześciennym zbiorniku, ale w jednym z oceanów, jak syrena z wielkim ogonem, przemykająca swobodnie pomiędzy rafami koralowymi. Zaczynały ją boleć płuca, więc się wynurzyła. Connie kucała przy krawędzi basenu, na jej twarzy malował się niepokój.
– A ty? – zapytała.
– Co ja?
– Czy chciałabyś mieć dzieci.
– Nie wiem, Con – odparła Elise zgodnie z prawdą.
– I tak jesteś na nie za młoda.
– Nieprawda.
Connie westchnęła, co zirytowało Elise jeszcze bardziej.
– Nie powinnaś mi mówić takich rzeczy. Że jestem na coś zbyt młoda – uniosła się. – Często to powtarzasz, a ja mam prawie dwadzieścia trzy lata.
Connie chciała coś powiedzieć, ale z jakiegoś powodu zmieniła zdanie. Dopiero po chwili odezwała się przepraszająco:
– To prawda, nie jesteś z b y t młoda. Jesteś po prostu młoda. Wybacz.
Wróciła do cienia pod parasolem i do swojego notesu.
12.
Postanowiły zostać w zachodnim Hollywoodzie aż do zakończenia zdjęć kręconych w studiu. Minęły kolejne dwa tygodnie, co oznaczało, że przebywały w Los Angeles od sześciu. W tym czasie spędziły trzy dni w San Francisco, a także długi weekend w Monterey – wybrały się wówczas do Salinas, bo Connie chciała zobaczyć miejsce, w którym mieszkał Steinbeck.
– Jedziesz tam, bo liczysz na inspirację? – zapytała ją Elise.
– Nie. Jadę tam, bo jestem wścibska z natury.
Miejsca, które zobaczyły, zapierały dech w piersi. Olbrzymie lasy sekwojowe, widok oceanu ze szczytów urwisk, promienie słońca, tej lipcowej bogini, prześlizgujące się po grzbietach fal i po ramionach ludzi aż do zapadnięcia zmroku, kiedy odzywały się sowy i inne nocne stworzenia… Elise najchętniej zostałaby w tych lasach dłużej, ale Connie wolała się trzymać autostrad – pędziły więc przed siebie, na wypoczynek zatrzymując się w motelach. Elise wyobrażała sobie, że są dwiema pionierkami i poszukują złota, nie bacząc na potępienie mężczyzn, którzy także pragnęli zbić fortunę.
Czasami, gdy Connie pisała, Elise wychodziła z notesem i także próbowała tworzyć, ale miała pustkę w głowie. Sprawiało jej to niemal fizyczny ból. Jak Connie to robiła? Radziła tu sobie doskonale, wciąż pisała, pewnie o zielonej królicy, chociaż się do tego nie przyznawała. Poza tym zaprzyjaźniła się z Barbarą Lowden. Często się spotykały – by omawiać postać graną przez aktorkę, jak twierdziła Connie. Dawała do zrozumienia, że czasem ją to męczy, gdy jednak Elise zasugerowała, że przecież nie musi ulegać zachciankom gwiazdy, Connie odparła, że wcale nie ma poczucia, iż jej ulega.
– Czy to ci się nie wydaje dziwne? – zapytała Elise. – Patrzenie na nią.
Connie się roześmiała.
– Nie. Barbara jest zwykłym człowiekiem, w dodatku СКАЧАТЬ