Wyznanie. Jessie Burton
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wyznanie - Jessie Burton страница 25

Название: Wyznanie

Автор: Jessie Burton

Издательство: PDW

Жанр: Контркультура

Серия:

isbn: 9788308071915

isbn:

СКАЧАТЬ lśniły gwiazdy. Elise przyglądała się dyskretnie małżeństwu, wyobrażając sobie jego sekretny ból.

      To Matt zasugerował wypad do Joshua Tree National Park, koniecznie z nocowaniem.

      – To ledwie trzy godziny drogi stąd – argumentował. – Poczekajcie, aż zobaczycie t a m t e gwiazdy. I skały…

      Elise słuchała z podziwem opowieści o kształtach, jakie tworzyły skały, i o kolorach zmieniających się w blasku zachodzącego słońca.

      – Nie ma mowy – sprzeciwiła się Connie. – Nie zamierzam być żerem dla kojota.

      – Nie lubisz ciszy i spokoju lasów, Con? – zdziwiła się Shara.

      Connie się skrzywiła.

      – Są jak cisza i spokój przestrzeni kosmicznej. Nikt nie usłyszy naszego krzyku, kiedy będziemy rozszarpywani na kawałki.

      – Chyba się troszkę zagalopowałaś – stwierdził Matt.

      – Sęk w tym, że na łonie natury nie ma w gruncie rzeczy nic do roboty – utrzymywała Connie. – Może oprócz bycia boleśnie świadomym, jak mało trzeba, żeby umrzeć z nudów.

      – Ja z rozkoszą pojadę – rzuciła entuzjastycznie Elise, ale pozostali zaczęli już rozmawiać na inne tematy i najwyraźniej nikt jej nie usłyszał.

      *

      Elise zauważyła, że Connie i Matt prawie nigdy nie rozmawiali we dwoje – a jeśli nadarzyła się okazja, Connie przeważnie robiła wszystko, co w jej mocy, by zdusić entuzjazm Matta, nawet jeśli nie dało się od niej wyczuć chłodu ani niechęci.

      – Masz coś przeciwko Mattowi? – zapytała Elise, gdy któregoś dnia wracały z Malibu do swojego bungalowu autem. Wynajęły je na dłużej, uznawszy, że to najrozsądniejsze rozwiązanie. Dywanik był cały w piasku ze stóp Elise; żadnym sposobem nie mogły się go pozbyć.

      – Matt jest w porządku – odpowiedziała Connie – chociaż uważam, że Shara nie powinna była za niego wychodzić.

      – Dlaczego?

      – Bo jest absolutnie przeciętny.

      – Naprawdę?

      – Nie widzisz tego? Dlaczego on gada wyłącznie o miejscach, które chciałby odwiedzić, albo o tych, które już widział? Doprowadza mnie to do obłędu!

      – Bo za każdym razem chodzi o zdobywanie punktów.

      – On chce się tym d z i e l i ć, Con.

      – Nie, on chce się z tym o b n o s i ć. Mogę pojechać do pieprzonego parku narodowego bez niego.

      Odkąd znalazły się w nowej sytuacji towarzyskiej, Connie stała się bardziej bezwzględna, uważała Elise; imponowała i czarowała, owszem, ale też nazbyt krytycznie podchodziła do dziwactw swoich znajomych. Może wynikało to z tego, że utrzymywała stosunki z innymi osobami – może, niczym za sprawą osmozy, Barbara Lowden przeszczepiła jej własną pewność siebie. A może źródło niechęci tkwiło gdzie indziej – w przekonaniu Connie, że Matt nie wspierał wystarczająco Shary po poronieniu. Kto wie, czy nie miała racji; prawdopodobnie spokoju powinien był szukać nie na plantacji pejotlu, ale u boku żony, która potrzebowała pomocy. Tylko co z Mattem? Co on czuł w tamtym trudnym okresie? Czy ktokolwiek wpadł na pomysł, żeby go o to zapytać?

      – Swoją drogą, czy wiesz, że prawdziwe imię Shary to Sahara? Wycięła pierwsze „a”, bo chciała się wydawać normalniejsza i w ten sposób utrzeć nosa hipisowskiej matce – wyjaśniła ze śmiechem Connie. – Zaszokowała cały Manchester, kiedy poleciała tam kończyć licencjat, to nie ulega wątpliwości.

      – Manchester? Po diabła studiowała w Manchesterze?

      – Jej ojciec tam pracował. Pół życia mieszkała w Anglii, ale to tutaj jest jej miejsce.

      – A miejsce Matta? Gdzie ono jest?

      Connie rzuciła Elise cierpkie spojrzenie.

      – Ty mi powiedz.

      Connie nie musiała tego mówić. Matta i Sharę dzieliło namacalne rozdarcie – a Elise, jako dziecko z rozbitego małżeństwa, widziała je lepiej niż inni. Shara była bezwzględna i uparta. Z kolei Matt sprawiał wrażenie niespokojnego; starał się na siłę, inwestując zbyt wiele energii w kolejne plany, od podlewania kaktusów w blasku księżyca po samochodowe wycieczki. Potem robił się humorzasty, dumał nad niesprawiedliwością świata i nad trudami codziennej egzystencji. Elise potrafiła go zrozumieć; czuła, że Connie przerasta go intelektualnie, tak jak czasem ją, i sama także nie umiała nawiązać nici porozumienia z Sharą. Podobał jej się jednak entuzjazm Matta oraz to, że tak się przy niej starał, czego niestety nie mogła powiedzieć o innych.

      Któregoś dnia Shara zaprosiła Elise i Connie do pracowni, żeby pokazać im swoje obrazy. Wchodziły do środka z pewnym niepokojem. Wnętrze było przestronne i pełne światła, a o każdy skrawek ściany opierały się płótna – wszystkie duże i głównie abstrakcyjne, często pokryte wymykającymi się interpretacji zlepkami kręgów.

      – Tutaj – wskazała Shara – chciałam się odnieść do kwestii immanencji macierzyństwa.

      Elise nie miała pojęcia, co powiedzieć, ale Connie kiwnęła głową. Do cholery, co ona może wiedzieć o immanencji macierzyństwa?, złościła się Elise, natychmiast jednak przypomniała sobie, że pisarstwo Connie polegało zarówno na byciu ciekawą świata, jak i na tworzeniu pozorów autorytetu.

      – Och, a ten? Jest świetny – zachwycała się Connie jedną z większych prac. Elise wpatrywała się w nieskończone cienie kręgów. Oczy, które patrzyły, a zarazem wymykały się jakiejkolwiek ocenie; pustka próbująca ją wciągnąć i pochłonąć.

      – Weź go sobie – odpowiedziała Shara.

      – Och, daj spokój. Zapłacę.

      – Nie. Zależy mi, żebyś go wzięła.

      – Naprawdę?

      – Naprawdę.

      Elise błąkała się po pracowni, bo czuła, że powinna zostawić obie kobiety. Wracała wspomnieniami do swoich dwudziestych pierwszych urodzin, kiedy razem z Connie zorganizowały piknik w Heath, niedaleko miejsca, w którym się poznały. Pomiędzy pasztetem w cieście i kiełbaskami na zimno znalazło się także ciasto czekoladowe, osobiście upieczone przez Connie. Elise wciąż pamiętała to bezprecedensowe wrażenie, że ktoś – w końcu – o nią dba. Mieszała się z nim przytłaczająca żądza, której nie mogły zdławić ani wiklinowy kosz piknikowy rodem z dziecięcej książeczki, ani butelki piwa imbirowego. Rok później Connie kupiła bilety na Wiele hałasu o nic w National Theatre. „Żeby dla odmiany to ciebie ktoś zaprowadził na widownię”, wyjaśniła. Rolę Beatrice grała Penelope Wilton, a Benedicka – Michael Gambon. Elise i Connie trzymały się za ręce i śmiały radośnie w mroku sali.

      Niespodziewanie Elise ogarnęła nienawiść do Connie – za to, że tak łatwo dała się jej omotać. Ona też chciałaby mieć trzydzieści osiem lat i dostawać w prezencie obrazy СКАЧАТЬ