Название: Obietnica
Автор: Ewa Pirce
Издательство: PDW
Жанр: Эротика, Секс
isbn: 9788378898153
isbn:
To nie pierwszy raz, kiedy Hypnos zabrał mnie na wycieczkę do przeszłości. Zdarzało się to od dawna, zawsze wtedy budziłem się roztrzęsiony i musiałem się uspokoić, nim spróbowałem ponownie zasnąć. Najlepiej wyciszałem się, biegając po niemal pustych o tak późnej porze ulicach. Mieszkałem niedaleko firmy. Normalnie pieszo pokonywałem tę trasę w kilkanaście minut, w kilka – samochodem. Jednak kiedy decydowałem się na przebieżkę, zawsze wybierałem okrężną drogę, tak by pozbyć się nadmiaru energii, zmęczyć ciało i oczyścić głowę. Kiedy byłem fizycznie wyczerpany, sny-wspomnienia stawały się łagodniejsze.
Po przebraniu się w sportowy strój i odwieszeniu garnituru z notatką dla Margaret, by oddała go do pralni, wsunąłem do uszu słuchawki iPoda i ustawiłem odpowiednią do mojego nastroju muzykę. Rozejrzawszy się po raz ostatni, wyszedłem z gabinetu. Zamiast zjechać windą zbiegłem schodami.
– Panie Wild. – Przez muzykę, która wypełniała moje uszy, przebił się słaby głos Trevora.
Kiedy spojrzałem na niego ze zmarszczonymi brwiami, wstał ze swojego miejsca. Odniosłem wrażenie, jakby jego twarz momentalnie pobladła, co jednak trudno stwierdzić, gdy ma się skórę niewiele jaśniejszą od smoły.
– Witaj, Trevorze. Co tutaj robisz? – zapytałem, wyciągając jedną ze słuchawek.
Grdyka Trevora przesuwała się z góry na dół, kiedy przełykał nerwowo ślinę.
– Johns nie mógł dziś przyjść, proszę pana. Jego żona ma problemy z sercem i leży w szpitalu, dlatego poprosił o zastępstwo – wydukał, unikając mojego spojrzenia.
– Nie masz uprawnień, by stróżować, Trevorze. To jest wysoce nieodpowiedzialne – powiedziałem spokojnie, aczkolwiek z nutą złości w głosie.
– Wiem… – Westchnął ciężko. – Ale, proszę, niech pan przymknie na to oko, panie Wild. Tu chodzi o jego żonę. Sam mu zaoferowałem, że go zastąpię, by mógł przy niej być.
– Nie obchodzi mnie, czy to jego żona, siostra czy matka. Niesubordynacja zostanie ukarana.
– Panie Wild, proszę… – ciągnął, ale uciszyłem go, podnosząc dłoń.
Wyjąłem telefon z etui przyczepionego do mojego ramienia i wybrałem numer do szefa ochrony.
– Słucham?! – odezwał się po kilku sygnałach Henrix. Miał zaspany głos i zdecydowanie nie był zadowolony z wyrwania go z objęć Morfeusza.
– Rusz dupę i w ciągu pięciu minut przyślij do firmy ochroniarza, który ma do tego cholerne uprawnienia. – Nie siliłem się na najmniejszą uprzejmość.
– Pan Wild?! – zapiszczał jak zarzynane prosię, słysząc mój głos.
– Nie, Wróżka Zębuszka, kurwa – zadrwiłem. – Masz pięć minut, by tu kogoś sprowadzić albo byś sam zastąpił Trevora. Widzę cię jutro o dziesiątej w moim biurze razem z… – Odsunąłem telefon od ucha. – Jak on się nazywa? – zapytałem Trevora.
– Panie…
– Trevor, jak się, kurwa, nazywa ten ochroniarz, którego zastępujesz?!
– Johns, proszę pana. – Opuścił głowę, pokonany.
Przyłożyłem telefon ponownie do ucha.
– Ty oraz Johns jutro punkt dziesiąta w moim biurze.
– Tak, proszę pa…
Rozłączyłem się, nie dając mu dokończyć, i wsunąłem telefon z powrotem do pokrowca.
– Wszędzie idioci. – Wymierzyłem w Trevora wkurzone spojrzenie. – Ty też zjawisz się jutro razem z tamtymi dwoma – oznajmiłem, po czym odwróciłem się i skierowałem do drzwi.
Na zewnątrz włączyłem iPoda, którego wcześniej zastopowałem. W moich uszach rozbrzmiały żywe dźwięki Paradise zespołu Coldplay. Ruszyłem powoli przed siebie. Oddając kontrolę swojemu ciału i porzucając kompletnie myślenie, zatraciłem się w muzyce. Biegłem coraz szybciej, z radością przyjmując palenie w płucach i ból w mięśniach.
PUNKT
7
Starlight – Muse
Siedziałem w swoim prezesowskim fotelu, przyglądając się trójce stojących przede mną nieudaczników. Tylko facet o nazwisku Johns miał na tyle odwagi, by patrzeć mi w oczy, co spowodowało, że nabrałem do tego człowieka szacunku. Stał prosto, z podniesioną głową, jego szare oczy wlepione były w moje. Henrix wyglądał, jakby liczył okręgi w słojach dębowych desek na podłodze, a Trevor uważnie przyglądał się oknom, szukając zapewne jakichś smug na ich szklanych taflach.
– Co macie do powiedzenia na temat wczorajszej niesubordynacji? – Złączyłem palce przed sobą, tworząc z nich wieżyczkę, i taksowałem wzrokiem mężczyzn, którzy za kilka minut zostaną pozbawieni pracy. Żaden z nich nie starał się nawet o nią walczyć, licząc na łaskę z mojej strony. – Nic? Nikt nie chce się wypowiedzieć?
– Ja… panie Wild… to znaczy… – zaczął, jąkając się Trevor.
– No dalej – ponagliłem. – Nie mam dla was całego dnia.
– Nie chcę, żeby Johns wyleciał, niech pan zwolni mnie – wyrzucił z siebie w końcu. Zaskoczył mnie brawurową postawą, ale jednocześnie rozczarował głupotą.
– Wyjdź zatem z mojego gabinetu. Już tu nie pracujesz – oznajmiłem bez emocji.
Oczy Trevora rozszerzyły się. Przywołałem na twarz uśmiech, widząc, że nie tego się spodziewał.
– Zmieniasz zdanie? – Uniosłem pytająco brew.
– Proszę go nie zwalniać, to dobry człowiek. Ja zawiniłem, więc poniosę konsekwencje. Człowiek nie powinien tracić pracy tylko dlatego, że ma dobre serce. A pan nie ma prawa się nad nami pastwić. Za kogo się pan uważa? Za Boga? – zaczął się pieklić, uszami mało nie buchnęła mu para. – Proszę mówić, co ma pan do powiedzenia. Jestem gotowy na wszystko – dodał nieco spokojniej.
– No, no, no… w końcu ktoś przemówił. – Miałem nosa, zatrudniając tego człowieka. – Okazało się, że jednak któryś z was ma jaja. – Zerknąłem na Trevora i oświadczyłem: – Zostajesz. Henrix, co masz mi do powiedzenia? – Przeniosłem beznamiętne spojrzenie na drugiego mężczyznę.
– Ja? No… Ja nie wiedziałem, że oni tak zrobili. Przecież jeśli Johns potrzebował zastępstwa, wystarczyło powiedzieć.
Widziałem, że kłamie. Jego przygarbiona sylwetka i nerwowe zachowanie wręcz krzyczały, że każde pieprzone słowo opuszczające jego usta to stek bzdur. Kątem oka wychwyciłem, że Trevor szepcze coś do Johnsa, który odkąd przestąpił próg mojego biura, milczał.
– No powiedz – doszło w pewnym momencie do moich uszu.
– Co СКАЧАТЬ