Zgromadzenie, Tom III Ulubienica. Joanna Jarczyk
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zgromadzenie, Tom III Ulubienica - Joanna Jarczyk страница 13

Название: Zgromadzenie, Tom III Ulubienica

Автор: Joanna Jarczyk

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия:

isbn: 978-83-8219-063-2

isbn:

СКАЧАТЬ brało górę nad jej magią, zwłaszcza gdy w głowie miała zbyt duży chaos. Zawsze tak to działało. Od zawsze wewnętrza walka pomiędzy ludzką a łowczą stroną.

      6

      Nie przewidział, że sprawy potoczą się aż tak dobrze. A jednak szanowany burmistrz miasteczka popełnił samobójstwo. Szkoda, że nie zaczekał jeszcze kilka dni, tak by jego życie zakończyło się wraz ze starym rokiem. To dopiero byłaby wisienka na torcie, który przyszykował Balthazar. Choć Pan Łowców i tak z zadowoleniem przywoływał do siebie po kolei każdego ze swoich sług.

      Po ataku na Tenebris pozostali tylko najlepsi z najlepszych Łowców. Ci, którzy byli zbyt wolni, mało inteligentni lub po prostu słabi – zginęli. Balthazar uśmiechał się na myśl o tym. Przecież gdyby chciał, mógłby ocalić wszystkich. Ale nie miał zamiaru tego robić. Stróże dokonali za niego selekcji i był im za to bardzo wdzięczny! Może w nagrodę powinien sprezentować im nowego burmistrza? To była ciekawa myśl.

      Tymczasem do gabinetu wszedł Alan. Skłonił się, a następnie podszedł do biurka, za którym siedział jego Pan.

      – Dyrektorka przedszkola – rzekł Balthazar, po czym przesunął po blacie zdjęcie kobiety oraz nowy trójzębny Virtus.

      – Z przyjemnością – wycharczał Łowca i wyszedł.

      Balthazar na powrót splótł dłonie ze sobą. W końcu zacznie się spełniać jego plan wobec Bireno. Tyle czasu, aby przygotować nowe Virtusy, aby spreparować potrzebną moc. Gdyby tylko miał równie ścisły umysł jak jego braciszek, mógłby dokonać wielkich dzieł o wiele, wiele szybciej. Ale niestety matka natura obdarzyła tylko Samuela wybitnym umysłem. Tylko tego idiotę, który wyparł się ogromnej mocy eteru. Gdyby tylko potrafili się dogadać… Balthazar i Samuel, bliźniacy, którzy zawładnęliby światem.

      Rozległo się pukanie i drzwi znów się otworzyły. Tym razem do środka weszła Vivian. Na biurku nie leżało już żadne zdjęcie, ale nie było jej potrzebne. Wyciągnął ku niej kryształowy wisior i rzekł:

      – Virtus dla ciebie wraz ze specjalnym zadaniem.

      – Słucham, Panie.

      – Dom dowódcy Stróżów.

      – Mam zrobić z niego pochodnię? – Uśmiechnęła się na samą myśl, ale Balthazar szybko zgasił jej płonne zamiary.

      – Na razie to nie będzie konieczne.

      – Więc?

      – Masz przynieść mi cnoty mieszkającej tam staruchy.

      Vivian skłoniła się, a potem odwróciła, by odejść. Sięgnęła do klamki od drzwi, ale jednak coś ją zatrzymało. Myśl, która nie dawała jej spokoju. Wiedziała, że właśnie w tej chwili powinna wyjść bez słowa, ale zwyczajnie nie mogła odpuścić.

      – Mój Panie. – Spojrzała na jego całkowicie zakrytą postać. – Co z Catherine?

      Cisza, jaka nastała, była frustrująca. Po tym, jak namierzyła Catherine w domu Louisa Daquina, a następnie jej ślad urwał się w budynku Zgromadzenia, wiedziała, że ukryła się w tajnej siedzibie Stróżów. Przekazała te wieści Balthazarowi i na tym skończył się temat, jakby jego ulubienica przestała być dla niego ważna. A to nie wchodziło w grę.

      Czas płynął i Vivian sądziła, że zaraz pożałuje tego pytania. Miała jednak szczęście, bo Pan Łowców miał dziś dobry humor. Na tyle dobry, by z zadowoleniem w końcu odpowiedzieć:

      – Spokojnie, Tino. Niedługo sprowadzimy tu naszą maskotkę.

      7

      Zakazy były dla Catherine niczym zachęta do przekroczenia granicy tego, co mogła, a czego już nie. Tym bardziej w taki sposób postrzegała ograniczenia stawiane przez dowódcę Stróżów. Ich łamanie stanowiło dla niej rodzaj rozrywki, której lubiła sobie dostarczać od czasu do czasu. Choć tym razem nie mogła opędzić się od myśli, że sprzeciwia się również Damienowi. Jednak mimo wszystko robiła to dla niego.

      Wyjście z rzekomo najbezpieczniejszego miejsca na ziemi nie stanowiło dla niej problemu. Nawet w dzień. Nawet w ostatni dzień roku, kiedy wszyscy mieli być czujni. Choć Zgromadzenie było strzeżone, a kamery zainstalowano w każdym ogólnodostępnym miejscu i skrupulatnie sprawdzano. Dla Catherine wymknięcie się poza teren Kampu było drobnostką, dlatego też wkrótce ruszyła leśną drogą w stronę Bireno.

      W kapturze na głowie, zakryta od stóp do głów. Może nie była ubrana w łowczy strój, ale ciemne, męskie rzeczy, które przyodziała, zastępowały jej dawny wizerunek. Tak czuła się lepiej, bezpieczniej. Miała wrażenie, że znajduje się wtedy w swojej strefie komfortu. Chociaż z własnej woli uciekła od łowczego życia, to czy uciekła od bycia Łowczynią? Nigdy ci się to nie uda, szepnął jej głos w głowie i niechętnie przyznała mu rację. Od tego nie dało się uciec, jakkolwiek by się nie starała, zawsze pozostanie tworem Balthazara.

      Nagle stanęła jak wryta i momentalnie obejrzała się za siebie. Las obejmował ją z każdej strony. Drzewa, krzewy i inne rośliny, ogołocone jak na zimową porę przystało. Nic poza nimi. Catherine rozejrzała się uważnie i zaczęła nasłuchiwać. Była pewna, że dobiegł ją szmer, jakby cichutki szelest skrzydeł. Nabrała głęboko powietrza. Nie dostrzegła nigdzie ptaków ani innych leśnych zwierząt. Czyżby słuch zaczął ją zawodzić?

      Jeszcze raz spenetrowała teren, a następnie ruszyła w dalszą podróż. Była przewrażliwiona, ale miała ku temu ważny powód. Polował na nią najpotężniejszy człowiek na ziemi, ten, który według wielu nie powinien zwać się człowiekiem. Czy bała się Balthazara? Dobrze jest, gdy sługa boi się swego Pana. Oczywiście. Zawsze to powtarzał.

      Catherine spędziła wiele godzin na rozmyślaniu i uświadomiła sobie jedno. To nie Stróże wytoczyli wojnę Balthazarowi, ale ona sama. Przez to, co zrobiła i jak perfidnie się wobec niego zachowała. Najgorsze, że wciąż nie do końca wiedziała, po której stronie się znajduje.

      8

      Przemieszczanie się po Bireno było dla Vivian banalnie proste, podobnie jak zacieranie po sobie wszelkich śladów. Miała w nawyku to robić, chociaż nikt jej nie śledził. To ona była tropicielką. Najlepszą z Łowców.

      Mieszkanie dowódcy Zgromadzenia Stróżów było wyjątkowo proste do odkrycia. Wystarczyło poczekać w szopie Stróża, któremu spaliła dom, a okazja nadarzyła się sama. Kiedy przyjechał samochód, a z niego wysiadł Louis, Vivian jedynie lekko przebiła miskę olejową, a potem na powrót czekała w drewnianej chatce, aż dowódca nieświadomie własnym samochodem zaprowadzi ją wprost do swego domu.

      W budynku krzątała się tylko jego babcia. Chociaż w oknach wisiały firanki, Vivian bez trudu mogła ustalić, gdzie znajdowała się starsza pani. Łowczyni zakradła się na tył domu. To tam znajdował się mały taras i drzwi balkonowe. Ze względu na panujący mróz wszystko było pozamykane, ale to również nie stanowiło problemu.

      Tropicielka szybko ustaliła, że jej ofiary nie było w salonie, więc mogła spokojnie działać. Przyłożyła rozżarzony do czerwoności palec do szyby drzwi balkonowych, dokładnie dziesięć centymetrów od klamki, a następnie szybkim, zwinnym ruchem wyrysowała okrągły otwór. СКАЧАТЬ