Zgromadzenie, Tom III Ulubienica. Joanna Jarczyk
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zgromadzenie, Tom III Ulubienica - Joanna Jarczyk страница 14

Название: Zgromadzenie, Tom III Ulubienica

Автор: Joanna Jarczyk

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия:

isbn: 978-83-8219-063-2

isbn:

СКАЧАТЬ później jej ofiara wyszła z łazienki.

      Vivian miała doskonałe zmysły. Słyszała kroki staruszki, każdy szelest, wydawany przez jej długą spódnicę. W wyobraźni widziała dokładnie ruchy biednej babuleńki, jak weszła do pomieszczenia, na sekundę znieruchomiała, a potem przyspieszyła kroku. Dopiero kiedy kobieta znalazła się przy drzwiach balkonowych, Vivian wkroczyła do akcji. Przyłożyła trójzębny Virtus do głowy bialutkiej jak gołąb staruszki, a ten zamigotał trzema barwami.

      Nieświadomość babci Louisa trwała jeszcze chwilę po tym, jak Łowczyni zabrała wisior i wyszła na zewnątrz. Jednak tym razem Vivian nie zniknęła swojej ofierze z oczu. Zaczekała moment.

      Starsza pani w końcu drgnęła, a jej wzrok natychmiast zatrzymał się na zakapturzonej postaci. Nie wyglądała jednak na zlęknioną. Pustym spojrzeniem zagapiła się na Vivian, która dopiero wtedy się odezwała:

      – Wojna właśnie się zaczęła.

      Ale babcia Louisa nie odpowiedziała. Bezwiednie zamknęła drzwi balkonowe, a potem usiadła przed telewizorem, jak gdyby nic szczególnego się nie stało.

      9

      Musiała być ostrożna. Co chwilę kontrolowała, czy ktoś jej nie śledzi. Mimo że dla bezpieczeństwa wytworzyła wokół siebie powłokę, chroniącą ją przed wzrokiem wszystkich, wciąż czuła, że zdradza swoje położenie. Catherine szła przez otwartą przestrzeń po zamarzniętym polu, które przy każdym kroku wydawało charakterystyczny chrzęst. Każdy dźwięk mógł sprowadzić na nią zgubę. Wystarczyło, że gdzieś w pobliżu kręciłby się Balthazar. Albo Vivian.

      Nie chciała myśleć ani o nich, ani o innych Łowcach, ani o zrujnowanym Tenebris. Każde wspomnienie z przeszłości powodowało u niej rozterkę, a na to nie mogła sobie pozwolić. Aby przetrwać, musiała patrzeć w przyszłość, choć i ta zapowiadała się nieciekawie. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nowy rok przyniesie złe czasy. Tym razem Balthazar nie cofnie się przed niczym.

      Łowczyni znów na chwilę przystanęła i rozejrzała się uważnie dookoła. Nadal nie widziała nikogo na horyzoncie, chociaż mijając ruinę starej fabryki przemysłowej, wchodziła na teren Bireno. Co prawda był to teren rzekomo zapomniany przez mieszkańców, ale spora część bezdomnych właśnie tutaj spędzała swoje życie i w ciągu dnia powinni się kręcić gdzieś w pobliżu.

      Przechodziła obok fabryki, szukając miejsca, gdzie mogłaby wejść do środka. Jak na ironię losu ujrzała tę samą dziurę, przez którą niegdyś uciekała przed Damienem. Catherine weszła do starego budynku i od razu zauważyła coś, co jej się nie spodobało. Ostatnim razem to miejsce było całkowitą ruiną, łącznie z brudem, kurzem i rozwalonymi fragmentami muru, które walały się po podłodze. Teraz było tu wyraźnie uprzątnięte. Może nie wyglądało tu jak po przejściu ekipy sprzątająco-budowlanej, ale na pewno było o wiele czyściej. Przede wszystkim zrobiło się tu znacznie więcej miejsca.

      Nagle w pomieszczeniu obok usłyszała cichy szelest. Nie wystraszyła się. Brzmiało to jak ptak, który szarżował wśród liści lub papieru. Podeszła bezgłośnie dalej, stanęła przy ścianie i wyjrzała za róg. Nie pomyliła się za bardzo. Skrzydlate zwierzę przesuwało kawałek kartonu. W tym pokoju również było zdecydowanie lepiej niż ostatnim razem. Łowczyni rozejrzała się jeszcze po kilku innych pomieszczeniach, a później skierowała do głównej hali produkcyjnej. Dopiero tam serce podeszło jej do gardła.

      10

      W Bireno zapanowała grobowa atmosfera. Miasteczko ucichło, jakby samobójstwo burmistrza przyniosło refleksję, zadumę, ale i strach. Na rynku nie było standardowej wrzawy, a pod urzędem miasta stało pełno zapalonych zniczy. Pani Leton ogłosiła, że pogrzeb odbędzie się dopiero za kilka dni, a konkretny termin ustali w najbliższym czasie. Jej oświadczenie ograniczyło się do jednego zdania. Nie była w stanie wydusić z siebie nic więcej. Wyglądała zresztą na cień dawnej siebie.

      Ta sytuacja równie mocno odbiła się na Louisie. Poczuł się odpowiedzialny za całe miasteczko nie tylko jako Stróż. Przyrzekł sobie, że do czasu wyboru nowego burmistrza będzie strzegł Bireno z jeszcze większym zaangażowaniem. Poświęci całego siebie, aby ochronić mieszkańców.

      W Kampie również panowała inna atmosfera niż zwykle. Śmierć burmistrza zmieniła nastawienie Stróżów, bo wiedzieli, że to dopiero początek złych wiadomości. Najpierw spalenie domu Damiena, później samobójstwo głowy miasta. Co miało być następne?

      Daquin zapukał do pokoju, który należał już do Adeline. Kobieta siedziała przy biurko. Jej brzuch mimowolnie przyciągnął uwagę dowódcy Stróżów, gdyż był zdecydowanie większy niż ostatnim razem, gdy go widział.

      – Przyszedłem sprawdzić, jak się czujesz.

      – Usiądź, proszę. – Wskazała mu fotel. – Czuję się dobrze, ciągle bym jadła i chodziła do toalety.

      – To chyba normalne, prawda?

      – Tak, zwyczajna ciąża.

      Wzruszyła ramionami, ale jej mina nie wyrażała ani spokoju, ani radości, ani zasadniczo niczego dobrego. Louis przypatrywał się jej przez krótki moment, aż zapytał:

      – Dzieje się coś niezwyczajnego?

      – Tak jakby.

      – Co to znaczy?

      Adeline głęboko westchnęła, a potem wyciągnęła otwartą dłoń przed siebie. Poruszyła lekko palcami, a natychmiast nad nią utworzył się płomień. Daquin otworzył buzię ze zdziwienia, a kobieta wysunęła drugą rękę, nad którą pojawiły się krople wody, wirujące w jakimś dziwnym tańcu. Następnie klasnęła, a po obu żywiołach została jedynie unosząca się w powietrzu para.

      – Co jest, do cholery? – wydukał Louis i wstał z fotela, jakby go oparzyło.

      – Nie wiem, chyba mam moce, które będzie miało dziecko…

      – Żywioły?

      – Jak dotąd tak. Próbowałam czterech żywiołów, ale nie mam zamiaru testować dalej.

      – Ja pieprzę…

      – Twoja reakcja mnie nie pociesza.

      – Przepraszam. – Zmitygował się. – Od kiedy tak masz?

      – Dopiero wczoraj wieczorem to odkryłam. – Adeline wstała i zaczęła chodzić po pokoju. – W czasie kąpieli chciałam, żeby woda była bardziej gorąca i… Nie wiem, z dłoni zaczął lecieć żar, a woda się podgrzała…

      – Dobra. Spokojnie. – Louis podszedł do niej i położył jej dłoń na ramieniu. – Panujesz nad tym.

      – Jeszcze tak.

      – Nie martw się, okej? Stróże są z tobą.

      – Mam nadzieję.

      – Gdyby coś zaczęło się dziać, to masz się do mnie zgłosić, jasne? Będzie dobrze.

      Skinęła głową i spojrzała na swój duży brzuch. Louis СКАЧАТЬ