Czarne ziarno. Marta Zaborowska
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czarne ziarno - Marta Zaborowska страница 7

Название: Czarne ziarno

Автор: Marta Zaborowska

Издательство: PDW

Жанр: Зарубежные детективы

Серия:

isbn: 9788381436281

isbn:

СКАЧАТЬ siedziała dłuższą chwilę w bezruchu, całkiem skamieniała. Julii zdawało się, że na ułamek sekundy jej oczy zaszkliły się, jednak dziewczyna szybko zamrugała powiekami i schyliła głowę. Sięgnęła do przewieszonej przez oparcie krzesła torby i z kieszonki zasuwanej na zamek wyjęła jakieś zdjęcie.

      – To one, moja matka i Ninka. – Podsunęła fotografię pod nos Julii. – A właściwie my wszyscy, jeszcze zanim to się stało. Tak wyglądała nasza szczęśliwa rodzina. Może pani zatrzymać zdjęcie.

      Julia przeniosła wzrok z rozgoryczonej twarzy Marii na fotografię. Stali w ogrodzie, w tle widniała brudna bryła ich domu, bliźniaka z wąskim betonowym tarasem, częściowo przykrytym tanią zieloną wykładziną imitującą trawę. Zza uchylonych drzwi prowadzących do domu wystawała śnieżnobiała firanka, która ledwie kontrastowała z żółtą koszulową bluzką kobiety. Arleta Rawska stała wyprostowana, jedną ręką obejmowała ramię wyższego od niej o pół głowy Leona. Mimo lata chłopak ubrany był w skajową kurtkę z ćwiekami. Spod kurtki wystawał czerwony podkoszulek, na nogach miał czarne dżinsy, których nogawki ginęły w skórzanych martensach, podobnych do tych, które nosiła Maria, tylko krótszych, za kostkę. Stał niedbale, ale na jego twarzy nie było widać zniechęcenia wywołanego koniecznością pozowania wraz z matką i siostrami. Nawet się uśmiechał, też niedbale, jednak uśmiech miał zdecydowanie piękny, jak u Gregory’ego Pecka. Wszystkie dzieci były ładne i podobne do siebie. Miały jednakowy kształt i kolor oczu, według tego samego pierwowzoru, jakim była Arleta Rawska. W przypadku Leona idealnie harmonizowały z jego jasnymi włosami, przystrzyżonymi po bokach głowy i nieco dłuższymi nad czołem. Przez grzywkę chłopaka prześwitywały promienie letniego słońca, co, gdyby nie ciężkie buty i ćwieki na kurtce, nadawałoby mu anielski wygląd.

      – Ktoś go zabił – odezwała się Maria, widząc, że wzrok Julii zatrzymał się na dłużej na twarzy jej brata. – Do dziś nie mogę uwierzyć, że już go nie ma.

      Julia nie odrywała oczu od sielskiego obrazka. Z uśmiechniętej buzi Leona przesunęła spojrzenie na twarz Arlety Rawskiej. Wiedziała o niej niewiele. Właściwie tylko tyle, że miała trzydzieści sześć lat, kiedy wydarzyła się tragedia, i że od dwóch dekad żyła głównie dzięki pomocy opieki społecznej, bez której wylądowałaby w przytułku dla samotnych matek. Państwo opłacało jej czynsz, a Caritas obdarowywał mąką i makaronem oraz używanymi ciuchami i butami, jakich pozbywali się ludzie podczas wiosennego przeglądu szaf. Dorabiała na pilnowaniu dzieci obcych ludzi i sprzątaniu. Edukację zakończyła na zawodówce, ale dla swoich córek i syna na pewno chciała więcej. Dla siebie pewnie też, jednak sprawy potoczyły się inaczej. Była młodą kobietą ze złamanym życiem i comiesięcznym zasiłkiem na przetrwanie.

      – Dlaczego nic pani nie mówi? – spytała Maria, przerywając zbyt długą ciszę.

      Julia podniosła wzrok znad zdjęcia, ale tylko na chwilę. Twarz Arlety Rawskiej frapowała ją. Próbowała odnaleźć w jej miękkich rysach choćby cień zła lub szaleństwa, które doprowadziły ją do zatrzymania i oskarżenia o zbrodnię.

      To prawda, że za sprawą zmęczonych oczu, krótkich i niedbale zaczesanych włosów koloru szarego piasku, które podkreślały ziemistą barwę jej skóry, wyglądała najzwyczajniej źle. Była do tego bardzo szczupła, niemal wychudzona. Przedstawiała typowy obraz kobiety z nizin społecznych, mówiąc wprost, z biedy. Myśląc o dzieciach, odpuściła sobie fryzjera i wszelkie dobroci, o jakich nigdy nie zapominają paniusie z miasta. Mimo to uśmiechała się, stała z lekko przechyloną na bok głową, obejmując z radością najstarsze ze swoich dzieci. Ten prawdziwie szczery uśmiech i dłonie trzymane z tkliwością na kurtce Leona nie zdradzały niczego, co mogłoby zwiastować nadciągającą tragedię.

      Obok Leona, wysunięta o pół kroku, stała Ninka. Ubrana w dżinsowe ogrodniczki sięgające kolan, z jedną ręką w kieszeni, drugą schowaną za plecami, jakby szukała dotykiem dłoni matki. Włosy miała ciemniejsze, skręcone w mocne loki, nad którymi musiała pracować, zawijając pasma na wałki. W przeciwieństwie do matki, jej zależało na tym, by na rodzinnej fotografii wypaść jak najlepiej w efektownej fryzurze. Twarz Niny nie wyrażała niczego, była pozbawiona zarówno uśmiechu, jak i jakiegokolwiek innego grymasu. Patrzyła w aparat śmiało i czujnie, jej oczy wpatrywały się w migawkę ze swobodą dorosłego człowieka. Za Ninką stała Maria, już wtedy nosiła dredy, z tym że dłuższe, niemal sięgające pasa. Trzymała nad głowami obojga rodzeństwa palce ułożone w literę V i udające rogi.

      Różnili się od siebie kształtem ust i kolorem włosów, jednak byli podobni do matki w jednym szczególe. Ich oczy, niezależnie od tego, czy spojrzenia były wesołe czy poważne, były jednakowo okrągłe i czarne, ozdobione ciemną tasiemką prostych i gęstych brwi.

      – Ile macie lat na tym zdjęciu? – Julia odłożyła wreszcie fotografię.

      – Zrobiłam je latem, pół roku przed śmiercią Leona. Leon miał wtedy dziewiętnaście, ja siedemnaście. Ninka dziesięć.

      – Wygląda na więcej.

      – Może dlatego, że taka poważna. Dzień wcześniej doszło między nią a Leonem do spięcia.

      – O co?

      – O jakąś głupotę. Nie wiem, nie pamiętam… Zaczęli ze sobą rozmawiać dopiero po tygodniu, gdy już zapomnieli, o co im poszło – wyjaśniła sytuację Maria. – Ninka lubi zamykać się w sobie, to u niej normalne. Właśnie wtedy ma taki dziwny wyraz twarzy. Teraz nie uśmiecha się już pewnie wcale.

      Dziewczyna sięgnęła do torby. Wyjęła z niej kopertę i położyła na stole tuż obok szklanki z niedopitą herbatą.

      – Dwa trzysta – powiedziała, przesuwając kopertę w stronę Julii. – Sprzedałam naszą pralkę i kilka innych gratów. Poszło też kilka starych pierścionków matki. Szmelc, ale i tak ich nie nosiła. Wiem, że to mało, ale na razie więcej nie mam.

      – No a ojciec Ninki? – spytała Julia, podnosząc wzrok znad koperty.

      – Nie wiem, kim jest, a nawet gdybym wiedziała, nie wzięłabym od niego złamanego grosza.

      – Nie o to mi chodzi. Dlaczego nie zabrał jej do siebie? Przecież na pewno wie, co się stało.

      Maria przeżuła w ustach coś, co nie istniało.

      – Miałby się przejąć Niną akurat teraz, po tylu latach, i wziąć sobie kłopot na głowę? Poza tym Nina go nie zna. Matka powiedziała, że zrzekł się praw do dziecka praktycznie zaraz po jego narodzinach. Nie pokazał się u nas ani razu. Co jakiś czas przysyłał pieniądze, ale tylko dlatego, że musiał. Tego akurat zrzec się nie mógł. Starczało na szkolną stołówkę i parafialny teatrzyk, w którym Ninka lubiła występować. Nawet takie rzeczy nie są za darmo. I to właściwie wszystko. Tyle, co kot napłakał…

      – Kolej na ojca Leona. Co z nim?

      Dziewczyna poruszyła łopatkami, jakby chciała je rozprostować.

      – Kalka. To samo. Gnojek i tyle. Matka nie potrafiła dobrać nam ojców. Odszedł od rodziny zaraz po tym, jak urodził się Leon.

      – Nie utrzymywał kontaktów z synem?

      – Owszem. Ale odezwał się dopiero po kilku latach. Nawet wspaniałomyślnie zabrał go do siebie, СКАЧАТЬ