Czarne ziarno. Marta Zaborowska
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czarne ziarno - Marta Zaborowska страница 3

Название: Czarne ziarno

Автор: Marta Zaborowska

Издательство: PDW

Жанр: Зарубежные детективы

Серия:

isbn: 9788381436281

isbn:

СКАЧАТЬ rok temu pisały o niej wszystkie szmatławce, papierowe i internetowe. Te internetowe były najgorsze, nawet pani nie wie, co ludzie potrafią wypisywać w komentarzach pod artykułami. Zrobili z naszej rodziny bandę Mansona. Na idiotów nie mam wpływu, ale krwi napsuli nam wszystkim.

      – Jak się nazywasz, Mario? – Julia nie przypominała sobie, by dziewczyna podała jej swoje nazwisko. Jeśli to była głośna sprawa, na pewno o niej słyszała. Potrzebowała jednak klarownego punktu zaczepienia, żeby skojarzyć fakty.

      – Tak naprawdę to od tego powinnam zacząć. Chociaż wtedy od razu by się pani rozłączyła. Dlatego podałam tylko imię. Nazywam się Maria Rawska, moja matka to Arleta Rawska. Pierwszego stycznia zeszłego roku została zatrzymana i oskarżona o zamordowanie mojego brata Leona.

      Na dźwięk nazwiska Marii Julia poruszyła się niespokojnie w fotelu. O sprawie Rawskich trąbił cały komisariat. Trafiła do nich, ale nie na jej biurko. Na trzy dni przed jej powrotem z przymusowego urlopu przyznano ją Jareckiemu, temu samemu, który podłożył jej świnię w sprawie nożownika ze Śródmieścia. Próbowała się podłączyć, a przynajmniej przyjrzeć się dowodom, jakie udało mu się zebrać. Jarecki poklepał ją serdecznie po ramieniu i zasugerował, by przyglądała się losom Rawskiej z daleka, a najlepiej z gazet, i nie wpieprzała tam, gdzie jej o to nie proszą. Był na tyle miły, że pierwsze artykuły, jakie pojawiły się w prasie drugiego dnia po Nowym Roku, osobiście dostarczył na jej biurko razem z wystudzoną kawą w tekturowym kubku. Kawę wylała przy najbliższej okazji do jego kosza na śmieci, artykuł natomiast przeczytała od razu.

      – Rozumiem. – Maria przerwała zbyt długą ciszę. – Jest tak, jak przypuszczałam. Nasze nazwisko jest jak publiczny wychodek, śmierdzi na kilometr.

      – Nie dla mnie.

      – Czyli chce pani spróbować? – W głosie dziewczyny pojawiła się nadzieja.

      – Jeszcze nie wiem. Niczego nie mogę obiecać. Z tego, co mi wiadomo, dowody świadczące przeciw twojej matce były nie do podważenia.

      – Niech mnie pani wysłucha, potem podejmie pani decyzję.

      Julia podjęła decyzję, gdy tylko usłyszała nazwisko Arlety Rawskiej. Wtedy ta sprawa ją ominęła, chociaż była na wyciągnięcie ręki. Teraz nie mogła dopuścić, by znów przeszła jej koło nosa.

      – Jutro w Prasowym na Marszałkowskiej o dziesiątej. Wiesz, gdzie to jest?

      – Wiem. Będę na pewno.

      Wydawało jej się, że Maria się uśmiechnęła. Nie mogła tego zobaczyć, ale dało się poznać po głosie, że napięcie w niej zelżało.

      Rozłączyła rozmowę i podniosła się z bujanego fotela. Pled, którym przykrywała nogi, spłynął na podłogę, tuż obok gazety z artykułem o lawinie w Kalifornii.

      Przedłużająca się cisza w pokoju Sylwii wydawała się niepokojąca, uchyliła więc drzwi do dziecięcego pokoju i zajrzała do środka. Mimo panującej za oknem ciemnicy w pokoju nie paliła się żadna lampa. Sylwia siedziała z łokciami opartymi o parapet na przysuniętym do okna krześle i patrzyła na przykryte czernią miasto. Album ze zdjęciami leżał zamknięty na biurku.

      Podeszła do córki i stanęła za jej plecami. Po omacku odszukała łańcuszek przy lampce, by zapalić światło, ale Sylwia wyciągnęła rękę i na powrót zgasiła żarówkę.

      – Nie chcę, żeby było jasno. Dziwnie tu i brzydko – powiedziała oskarżycielskim tonem. – Wolę siedzieć po ciemku.

      Trudno było się nie zgodzić. Pomalowane na zielono ściany drażniły oczy i zamiast wyglądać jak górska połonina, przypominały kolorem smółkę wydalaną przez noworodka. Dochodziły do tego pojedyncze ślady po powyciąganych gwoździach, o których Sylwia powiedziała już pierwszego dnia, że wyglądają jak dziury po ospie. Remont pokoju musiał jednak poczekać. Pieniędzy starczyło na wstawienie nowego sedesu do łazienki oraz na zakup biurka i łóżka dla Sylwii. A właściwie dla nich obu, bo wspólnego. Strefę spania podzieliły od razu, Sylwia zaklepała swoją połowę od okna, z zastrzeżeniem, że jeszcze może jej się odmienić, jeśli będzie zbyt wiało od framug. Nierozpakowane kartony z ubraniami, butami i innymi szpargałami wciąż stały w kącie jedne na drugich. Na wszystko przyjdzie czas, na nową szafę też. Jak dotąd obie miały wrażenie, że życie zatoczyło koło i znalazły się znów w punkcie wyjścia.

      – To mieszkanie jest ohydne – powtórzyła Sylwia.

      – Nie jest tak źle. – Julia pocałowała córkę w czubek głowy. – Przynajmniej jesteśmy u siebie. Nikt nas stąd nie wygoni.

      – Nie było lepszego?

      Julia poczuła, jak fala gorąca łapie ją za gardło i spływa do płuc. Cyrograf na dwie dekady nierozerwalnego mariażu z bankiem, gdzie tylko jedno z małżonków ma prawo pić słodkie wino ze wspólnej piwniczki, a drugie może co najwyżej polerować butelki z kurzu, dopiero co schowała na dno szuflady w kuchni. Tylko w ten sposób nie kłuł w oczy i nie przerywał spokojnego snu, jakiego próbowała teraz zaznać.

      – To jest w sam raz – odpowiedziała bez przekonania. – Będzie nam tu dobrze, zobaczysz.

      Sylwia zgramoliła się z krzesła i stanęła boso na podłodze. Parkiet był goły, z braku dywanu podsunęła sobie pod stopy swoje szkolne dżinsy. Ubrana w za małą piżamę z motywem pingwina, zza którego wyrastała góra lodowa, wyglądała zabawnie i smutno zarazem.

      – Chcę mieć prawdziwy dom.

      Nie odsunęła się od matki, kiedy ta objęła ją ramionami i przytuliła do bluzki pachnącej porannym pryśnięciem perfum. Odgarnęła jedynie kasztanowe włosy Julii, które załaskotały ją w policzek.

      – Z czasem urządzimy ci pokój tak, jak sobie wymarzysz.

      – Na czarno?

      Julia skrzywiła się na myśl o wymalowaniu ścian smołą.

      – Niedawno chciałaś na różowo.

      – Nie jestem już dzieckiem. Mogę negocjować, ale na pewno nie będę mieszkać w puszce zielonego groszku. – Sylwia zacisnęła usta. – Chcę na ciemno albo wrócę do babci. Poza tym przypomnę ci, że masz tylko jedną córkę, która niedługo się od ciebie wyprowadzi – dodała z przejęciem.

      – Niedługo?

      – Jak tylko dostanę dowód osobisty.

      – No tak, to już za siedem lat.

      – Do tego czasu powinnaś zadbać o moje szczęście. Jak dziecko szczęśliwe, to matka też.

      – Tak, coś o tym słyszałam. Tylko w oryginale było na odwrót.

      – Czarny albo babcia, pamiętaj. Czuj się szantażowana – uściśliła Sylwia, na wypadek gdyby matka nie zrozumiała do końca jej przesłania.

      – Tak się właśnie czuję – potwierdziła Julia.

      – Tak jest w świecie twardzieli, mamo. Słabe jednostki muszą ulec silniejszym.

      – Jasna СКАЧАТЬ