Czarne ziarno. Marta Zaborowska
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czarne ziarno - Marta Zaborowska страница 19

Название: Czarne ziarno

Автор: Marta Zaborowska

Издательство: PDW

Жанр: Зарубежные детективы

Серия:

isbn: 9788381436281

isbn:

СКАЧАТЬ W głosie Sylwii słychać było nastoletnią drwinę. – Widzę, że znowu nie ogarniasz rzeczywistości.

      Ogarnianie rzeczywistości było ostatnim hitem Sylwii zasłyszanym od koleżanki z klasy, Jagody. Pasowało do wszystkiego. Braku wyprasowanych ubrań, pustej lodówki i nieopłaconych składek na ubezpieczenie i komitet rodzicielski.

      Julia skręciła i zjechała na pobocze pod lasem. Zatrzymała auto i zaciągnęła hamulec ręczny.

      – Czego tym razem nie ogarnęłam? – Uśmiechnęła się do telefonu.

      – Babcia pyta, gdzie jest moja biała koszulka na gimnastykę.

      Jasna cholera!

      – Halo! – Emilia już była przy słuchawce. – To ja. Powiedz mi, czy twoja córka ma ćwiczyć na golasa? Jak ma teraz iść na lekcje, w samych majtkach?

      – Mamo…

      – Ty się już chyba nigdy nie zmienisz. Biedne dziecko znów będzie musiało włożyć moją bluzkę, jak sierota jakaś. Ostatnio zeszczuplałam, wiesz przecież, że się odchudzam. Ale mimo to… no jak sierota! Nie ogarniasz już… dobrze mówię, Sylwia? No właśnie… nie ogarniasz niczego.

      – Daj jej, co masz. Kupię kilka zapasowych T-shirtów, gdy tylko wrócę do Warszawy.

      – Jak to „wrócę”? – Temat stroju na gimnastykę zszedł na chwilę na dalszy plan. – Gdzie cię znowu pognało?

      – Musiałam wyjechać. To ważna sprawa.

      – U ciebie same ważne sprawy. Żebyś tak o podkoszulkach pamiętała jak o tych swoich ważnych sprawach. Nie mówiłaś, że wyjeżdżasz z miasta.

      – Wtedy jeszcze nie wiedziałam. Zajrzę do ciebie po południu.

      – Z podkoszulkami.

      – Tak, mamo, z tuzinem podkoszulek. – Julia oparła ramiona o kierownicę i zapatrzyła się w brudnosiną szosę. – Dobrze, że chociaż ty wszystko ogarniasz.

      – Co ty byś beze mnie zrobiła.

      – Przepadłabym. Jesteś prawdziwym aniołem.

      – Ktoś musi czuwać nad tą rodziną – odrzekła z wyrzutem Emilia. – I jedź powoli. Najwyżej pięćdziesiąt na godzinę. W radiu mówili, że rozbił się samochód pod Ostrołęką. Słyszysz mnie? Jeździsz jak szalona, a ja ci kwiatów na grób nie zamierzam nosić! Najwyżej pięćdziesiąt, pamiętaj.

      – Muszę kończyć, mamo.

      Rozłączyła się. Nie wiedziała, co było gorsze: czekająca ją rozmowa z Niną czy kolejna rodzicielska porażka, czyli, w języku Sylwii, przypał.

      Wróciła na drogę. Sprawdziła jeszcze, czy przez noc nie przyszedł żaden mail od Adama, ale nic nowego się nie pojawiło.

      Wcisnęła mocniej pedał gazu. Jeśli ma dotrzeć do ośrodka zaraz po tym, jak skończy się pora śniadania, a pacjenci połkną swoje pierwsze leki, musi się pośpieszyć. Zanim zaczną się zajęcia i tym samym na kilka godzin zamkną się za chorymi drzwi terapeutycznych sal.

      Serce zaczęło dudnić jej między żebrami, gdy podjeżdżała pod bramę ośrodka. Z każdym metrem, który przybliżał ją do wejścia, uderzenia stawały się coraz silniejsze. To tu wszystko się zaczęło. I choćby nie wiadomo, jak się zmuszała, by odsunąć od siebie wspomnienia, te wracały.

      Zatrzymała się przed bramą, zgasiła światła i wyłączyła silnik.

      Patrzyła na budynek i wyżej, w szyby okien rozświetlonych jarzeniówkami. Widziała pojedyncze sylwetki przesuwające się górnym korytarzem. Być może należały do osób, które kiedyś mijała, biegnąc do gabinetu na piętrze. A może byli to już całkiem inni ludzie, nowi, z nieznanymi jej nazwiskami i twarzami. Przez trzy lata mogło przecież zmienić się tu wszystko.

      Sięgnęła na tylne siedzenie po torbę z notesem i dyktafonem. Jeżeli Nina pozwoli, włączy czerwony przycisk i nagra rozmowę. Jeśli jej stan będzie w ogóle na tyle dobry, żeby mogła otworzyć usta i przemówić. I, przede wszystkim, o ile jej zaufa. Nie zaufała ludziom w mundurach, którzy wsadzili jej matkę do aresztu i postawili przed sądem. Kilka lakonicznych informacji, które przekazała prokuraturze i policyjnej psycholog, były raczej bełkotem oszołomionego dziecka niż zeznaniem. Na dobrą sprawę nikt nie miał pewności, czy dziewczynka skąpiła szczegółów dlatego, że wystraszyło ją to, co widziała z okna domu, czy też nie widziała nic konkretnego i jej opowieść była jedynie historią wymyśloną na potrzeby sytuacji.

      Julia zamknęła skodę i ruszyła w stronę głównego wejścia kliniki. Chodnik wykładany kostką, kilka ławek i klombów minęła szybciej, niżby chciała. Kiedyś przestrzeń wokół budynku wydawała jej się większa, teraz miała wrażenie, jakby skurczyła się, nadając miejscu charakter zminiaturyzowanego podjazdu i minispacerniaka.

      Zanim nacisnęła klamkę, rozejrzała się na boki. Karetka, tak jak kiedyś, stała przy podnoszonej bramie do garażu. Tuż przy niej wózek na brudną bieliznę osobistą i pościel z łóżek pacjentów. W powietrzu czuć było zapach dezynfekowanych płócien. Niesiony wiatrem rozchodził się po całym terenie ośrodka. Ten sam co wtedy, sterylny i gryzący.

      Pchnęła drzwi. Korytarz i schody prowadzące na górne kondygnacje wyglądały tak samo jak przedtem. Winda została chyba wymieniona, bo rozsuwane drzwi błyszczały, jakby dopiero co przywieziono je z fabryki. Na ścianach niezmiennie wisiały tablice informacyjne z numerami gabinetów lekarzy. Pod nimi stało kilka krzeseł i dystrybutor z wodą oraz doczepionymi do niego plastikowymi kubeczkami.

      Skierowała kroki do recepcji. Za szybą zobaczyła młodą dziewczynę w białym fartuchu sięgającym bioder, ze związanymi nad karkiem włosami i policzkami pociągniętymi apetycznym różem.

      – Pani do kogo? – Dziewczyna wychyliła się, podnosząc z obrotowego stołka pośladki w obcisłych dżinsach.

      – Do Niny Rawskiej.

      – Rodzina?

      Zawahała się. Mogła skłamać i podać się za daleką kuzynkę, której do tej pory nie było po drodze zajrzeć w to ukryte przed światem miejsce, ale w ostatniej chwili zrezygnowała.

      – Nazywam się Krawiec. Jestem tu na prośbę Marii, siostry Niny.

      – Tej z dredami? – Dziewczyna przyjrzała się Julii nieufnie. – Dawno tu nie zaglądała. Z rok chyba. Najwidoczniej woli posłać kogoś obcego, zamiast pojawić się osobiście.

      Teraz z kolei Julia nie kryła zaskoczenia.

      – Wydawało mi się, że są sobie bliskie.

      – Bo siostry? – Na ustach dziewczyny zabłąkał się przelotny uśmiech. – Gdyby tak było, pozbylibyśmy się połowy pacjentów.

      – Nie rozumiem.

      Recepcjonistka wzruszyła ramionami.

      – A co tu jest do nierozumienia. СКАЧАТЬ