Название: Czarne ziarno
Автор: Marta Zaborowska
Издательство: PDW
Жанр: Зарубежные детективы
isbn: 9788381436281
isbn:
Usiadła na brzegu wanny i zanurzyła rękę w wodzie. Była gorąca, tak jak lubiła. Zbyt wiele zim i chłodnych wiosen cierpiała, marznąc w niedogrzanej balii, którą matka stawiała pośrodku kuchni i do której kazała po kolei wskakiwać ich trójce. Wody nie wymieniała, zbyt długo grzała się w wielkim kotle, żeby marnować po pierwsze czas, a po drugie pieniądze. Butle z gazem kosztowały, a pieniądze mieli wyliczone od pierwszego do pierwszego. Wchodzili więc do balii kolejno, od najstarszego do najmłodszego: Hubert, Arleta i ona. Woda była mętna i osadzała na brzegach kadzi ohydną warstwę mydlin wymieszanych z brudem zmytym z ciał. Judyta zawsze kąpała się ostatnia. Matka dogotowywała trochę wody, by młodsza z jej córek nie zmarzła, ale była oszczędna, dolewała do balii zaledwie jeden czajnik wrzątku. I choć nie przeszkadzało to Judycie, kiedy miała pięć lat, z biegiem czasu zanurzanie się w poszarzałej cieczy pełnej zarazków zaczęło wywoływać w niej obrzydzenie. Do tego, co pozostawili przed nią jej starszy o sześć lat brat i niewiele starsza od niej siostra. Za każdym razem czuła, jak zmyty z ich ciał brud oblepia ją tak, jak ropa wylana z tankowca prosto do czystego oceanu oblepia skrzydła wodnych ptaków.
Jednak pewnego lata nastąpiła zmiana. Miała wtedy jedenaście lat, a lipiec był wyjątkowo upalny. Weszła do wanny druga, zaraz po bracie. Podobna sytuacja powtarzała się regularnie, ale tylko raz w miesiącu. Krwawienie miesięczne trzynastoletniej wówczas Arlety wymusiło zmianę w kolejce, nikt nie mógł myć się w krwistej wodzie, to przecież zrozumiałe. Woda po kąpieli brata była mniej mętna, ale wciąż nie na tyle ciepła, by mogła dawać przyjemność. Hubert wolał chłód, podobnie jak większość mężczyzn. O tym i o innych męskich upodobaniach Judyta dowiedziała się więcej, gdy sama wyszła za mąż.
Karol Kawka był jak spełnienie marzeń. Elegancki, bogaty i stary. Kiedy zamieściła w biurze matrymonialnym anons z długą listą wymagań, jakie miał spełnić kandydat na szczęśliwego małżonka, obawiała się, że odzewu nie będzie. Jednak odpowiedź przyszła po zaledwie kilku dniach. Dziewiętnastoletnia dziewica, co podkreślała z dumą, szczupła, zaradna i po maturze, choć bez widoku na wyższe wykształcenie, stanowiła dobrą partię. Na zdjęciu do folderu wyszła wyjątkowo korzystnie, z ułożonymi prosto od fryzjera blond włosami i oczami podkreślonymi cieniem, który dodawał im głębi i uwydatniał ciemne tęczówki.
Jej pierwsze spotkanie ze starym Kawką odbyło się właśnie w Warszawie. Pożyczyła od matki pieniądze na kolejkę relacji Michałowice—Warszawa Główna i wysiadła w Alejach Jerozolimskich na Centralnym. Restauracja, którą wybrał Kawka, mieściła się dalej, przy Żurawiej. Nazwę i dokładny adres miała zapisane na kartce, którą od razu podała kierowcy taksówki. Dołożyła do interesu z nadzieją na szybki zwrot. Przez czternaście lat małżeństwa Karol Kawka nie tylko wyrównał stratę poniesioną w związku z kupnem biletu na pociąg i opłatą za taksówkę, ale, o czym miała przekonać się po jego śmierci w chwili otwierania testamentu, uprawomocnił ją do swojego osobistego rachunku w zachodnim banku, na którym odłożył okrągłą sumę dwóch i pół miliona euro. Od pierwszej chwili zapowiadał się dobrze, miał drogi zegarek i ciężki oddech spowodowany źle wyleczonym bronchitem. Nigdy wcześniej się nie ożenił, nie miał też dzieci, które roztrwoniłyby jego majątek zarobiony w młodości za wielką wodą i zawłaszczyły biznes rozkręcony na produkcji papierowych serwetek, jakie kładzie się w sklepach cukierniczych pod sprzedawane ciasta. I choć żyło mu się jak w niebie, na starość postanowił zażyć małżeńskich rozkoszy z kobietą młodą, zdrową i nieskalaną. Ponad czterdziestoletnia różnica wieku mu nie przeszkadzała, a Judycie nie przeszkadzało z kolei, że z rzadka osiągana w ich małżeńskim łóżku rozkosz przerywana była za każdym razem atakami duszącego kaszlu.
Gdy usiedli naprzeciw siebie w restauracji o włoskiej nazwie, której i tak nie zapamiętała przejęta drogim zegarkiem Karola Kawki i zachwycona jego chorobą, powiedział tylko: „Niech pani zamówi, co tylko się pani podoba”. Spytała przekornie, czy może zamówić wszystko, bo z menu podobało jej się właśnie wszystko. Musiało go to rozbawić, bo pokazał dwa rzędy dobrze zrobionych zębów i rozłożył ręce w geście zaproszenia. Wtedy wiedziała już, że trafiła na żyłę złota. Kiedy odwiózł ją swoim volvo na dworzec, miała pewność, że to spotkanie nie będzie ostatnim, a ona już nigdy więcej nie będzie kąpać się w balii z brudną wodą. Decyzja o ślubie zapadła szybko. Judyta równie szybko znalazła w internecie piękny dom pod Krakowem, gdzie mieli uwić miłosne gniazdko. Kawka marudził, że zbyt daleko od Warszawy, gdzie prowadził biznes, ale przekonała go, by zatrudnił i sowicie opłacił menedżera, który na co dzień przypilnuje interesu, a on sam tylko raz na jakiś czas będzie zaglądał do stolicy. W końcu produkcja serwetek to nie budowa rakiety kosmicznej.
Do domu z ogrodem wprowadzili się jeszcze przed ślubem. Spali w osobnych pokojach, by dziewictwo Judyty zachować do nocy poślubnej. Suknia panny młodej przyleciała z Mediolanu, Judyta wyglądała w niej bajecznie i tak się czuła. Szybko przyzwyczaiła się do nowego nazwiska i obrączki, która dołączyła do pierścionka z trzykaratowym brylantem oprawionym w białe złoto.
Szum wody zamilkł wraz z przykręceniem kurka. Judyta zanurzyła się w pianie, po czym włączyła pilotem relaksacyjną muzykę. Tak długo na to czekała. Na luksus. Na wolność i pieniądze. A właściwie na to, co jej dawały, czyli możliwości i wpływy. Jeśli dzięki nim uda jej się zrobić choć jedną dobrą w życiu rzecz, będzie mogła myśleć o sobie jak o kimś wartościowym. Wtedy, gdy jako dziecko mieszkała w Michałowicach, była nikim. Jedyne, co mogła robić, to stać z boku i czekać na to, aż życie jej i rodziny się odmieni. Teraz miała pokaźną sumę pozostawioną na koncie przez zmarłego półtora roku temu męża. Z chęcią uszczknie z tej góry pieniędzy tyle, ile będzie trzeba. Odmieni za to czyjeś przeznaczenie. Swoje również, przecież wszystko się ze sobą wiąże.
Namydliła ręce, przyglądając się świeżo zrobionemu manikiurowi. Zsunęła z serdecznego palca obrączkę, pozostawiając jedynie pierścionek z brylantem wielkości ziarna grochu. Obrączka, zgodnie z przyjętym zwyczajem, powędrowała na wdowi palec lewej dłoni.
Stara skoda przemknęła przez centrum miasta i wyjechała na rogatki Warszawy. Przed siódmą rano ruch był na tyle mały, że Julia niemal nie zdejmowała nogi z gazu. Jadąc na spotkanie z Niną, czuła podniecenie, ale też obawę, jakby jechała na czołowe starcie z załadowanym po brzegi tirem.
Od kliniki wciąż dzieliło ją nieco ponad dziesięć kilometrów. Zbyt dużo, by już koncentrować myśli na tym, co ją spotka, gdy przekroczy bramę ośrodka, i zbyt mało, by przegnać z głowy wrzenie rozniecone tysiącem pytań, jakie się pojawiły, odkąd dowiedziała się, gdzie przebywa dziewczynka.
Gdy zabrzęczał dzwonek jej komórki, szybko sprowadziła myśli z kliniki psychiatrycznej dużo bliżej, na warszawską Saską Kępę. Na wyświetlaczu pojawił się numer telefonu komórkowego jej matki. Emilia dzwoniła z komórki rzadko, wciąż uważając, że prawdziwym telefonem jest aparat stacjonarny. Komórkę babci eksploatowała więc Sylwia. Jeśli jej świergocący głos i słodkie „najcudowniejsza mamo na świecie, tak za tobą tęsknię” miały podnieść ją na duchu, wybrała najlepszy możliwy moment. Do tego ten głos powinien być miękki i o tej porze jeszcze bardzo zaspany.
– Mamo. – Głos Sylwii był zaspany, ale na tyle przytomny, by w jednym wypowiedzianym słowie zawrzeć pytanie, pretensję i złość.
– Tak, СКАЧАТЬ