Dość. Dorota Sumińska
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dość - Dorota Sumińska страница 5

Название: Dość

Автор: Dorota Sumińska

Издательство: PDW

Жанр: Документальная литература

Серия:

isbn: 9788308071724

isbn:

СКАЧАТЬ służył jako kaloryczny opał.

      Doskonale znam kury, bo wychowałam się z jedną z nich. Tak, w Warszawie, w Śródmieściu, na trzecim piętrze mieszkała za mną kura. Nazywała się Pani Warszawska. Gdy miałam dwa lata, ciężko zachorowałam i jednym ze sposobów na pomyślną rekonwalescencję miały być świeże jajka. Dorodna karmazynka zamieszkała więc w stolicy razem z psami, kotem i ludzką rodziną. Gdy wyjeżdżaliśmy na wakacje na wieś, zabieraliśmy wszystkich. Kurę też. Nie kumała się z lokalnymi kurami, więc mieszkańcy wsi nazwali ją Panią Warszawską. I tak zostało. Żyła wiele lat, lubiła siedzieć na kolanach i popijać z podstawionej pod dziób łyżeczki herbatę z cytryną. Zaprzyjaźniła się z suczką Amiczką i po zrobieniu w jej futrze „grzebanego remanentu” zasypiała na leżącej przyjaciółce. Była rozumną i pełną uroku osobistego kurą, członkinią naszej rodziny. Nie miała pojęcia, co to chów klatkowy, w którego okrutnych trybach jej siostry przeżywają swoje krótkie życie w małych drucianych celach. Nie wiedziała, że mają obcięte dzioby, by w akcie desperacji i poczuciu beznadziei swojej egzystencji nie okaleczały się nawzajem. Że ich jedyną rolą jest jeść i znosić jajka. Że są rodzajem taśmy, która nieubłaganie przesuwa się w stronę kadzi na mączkę mięsno-kostną. A te, które mają więcej (?) szczęścia (?), kończą w rosole.

      Życie współczesnej kury to bezimienny epizod w produkcji białka zwierzęcego. Nic więcej. Dokładnie tak samo jak w przypadku innych gatunków naszych „spożywczych braci mniejszych”.

      Gdy pierwszy raz oglądałam film Makrokosmos, płakałam. Za drugim i trzecim razem też. Nie, nie jestem masochistką, ale nie mogłam pojąć, dlaczego ludzie po obejrzeniu tego – znanego przecież na całym świecie – obrazu dalej pieką gęś na wielkanocny stół. Czy nic nimi nie poruszy?

      Jestem gęsią.

      Mam jedną z najtkliwszych i najbardziej ofiarnych dusz. Umiem kochać tak mocno, że niestraszne mi największe zagrożenia. Poświęcę dla miłości życie. Ale co tam życie! Oddam godność i honor. Wiem, wielu z was nie ma pojęcia, o czym mówię. Ale ja, gęś, mam.

      Znałam wiele gęsi i każda z nich była dla mnie niedoścignionym wzorem godności własnej i lojalności. Gęś to istota, która zawsze „dotrzymuje słowa”. Jej „tak” zawsze znaczy tak. Zawsze i na zawsze.

      Skąd to wiem?

      Było to kilkadziesiąt lat temu. Pewien młody żonkoś zapragnął mieć w domu zwierzątko. Akurat trafiła się młoda gęś. Jak każde dziecko była rozczulająca. Żona spodziewała się potomka, więc budziły się w niej opiekuńcze uczucia. Zachwyciła się pisklęciem. Mieszkali w niedużym domku, kilkanaście kilometrów od Warszawy. On zbudował dla gęsi śliczny domek w ogrodzie, ale żona nie zgodziła się na samotność malucha i zabrała gąsiątko do salonu.

      I dobrze, bo samotność dla gęsi to śmierć.

      Gęś rosła, brzuch pani też. Gdy gęś była już całkiem opierzona, na świat przyszło wreszcie „ludzkie gąsiątko”. I tu role się odwróciły. Gęś, a raczej gąsior, jak się później okazało (wcześniej nie rozpoznano płci), oszalał z miłości. Nie odstępował wózka ani łóżeczka. Pilnował, by nikt niepożądany nie zakłócał domowego miru, a tym bardziej nie zbliżał się do maleństwa. Jego rozumne oczy z uwagą śledziły każdy gest matki i ojca, gdy zajmowali się potomkiem. Kiedy tylko maluch zakwilił, ptak wyraźnie się niepokoił i wydawał zupełnie niegęsie dźwięki. Coś jakby uspokajające gruchanie. W tamtym domu do dziś nikt nawet nie wspomina, że istnieje gęsie mięso.

      Zrobiliśmy z gęsi tłuste producentki wątróbek i innych rarytasów. Z ich puchu od zawsze wytwarzano pierzyny i nikomu nawet nie przeszło przez myśl, co czują te ptaki, gdy wyrywa się im pióra. Boli tak samo jak wyrywanie włosów, a może jeszcze bardziej. Boli i krwawi.

      Jestem kaczką.

      Co to znaczy, znów zależy od rodzaju „taśmy produkcyjnej”. Im więcej wolności i przestrzeni, tym znośniejsze jest moje życie. Niestety, zapotrzebowanie człowieka na pieczoną kaczkę wciąż jest bardzo duże, więc hurt kaczych żyć wymaga zagęszczenia i zbiorowej rzezi.

      Mój los można porównać z losem kury. Jestem społecznym kręgowcem. Ptakiem wodnym umiejącym nurkować nie gorzej niż perkoz. Woda jest dla mnie jeszcze ważniejsza niż dla gęsi, bo praktycznie wszystkie gatunki kaczek nie umieją się obyć bez wody.

      Nie umieją, ale muszą. Nasz puch też jest w cenie, lecz skubanie przynajmniej nas nie boli. Ludzie kradną nam go dopiero po naszej śmierci.

      Co innego, gdy chodzi o naszą krew. Choć trudno to pojąć, w Polsce wciąż są rejony, gdzie za przysmak uchodzi czernina. To zupa, którą robi się z kaczej krwi. Żywej kaczce podcina się tętnicę szyjną i zbiera się tętniącą czerwień do garnka. Kaczka prawie się nie broni. Zresztą nie ma szans, mocno trzymana pod pachą. Dość szybko traci przytomność i ze zwisającej bezwładnie głowy spływa tylko szkarłatna strużka odchodzącego życia.

      Widziałam to jako dziecko.

      Zgodnie z obowiązującym w Polsce Rozporządzeniem Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi z dnia 15 lutego 2010 r. w sprawie wymagań i sposobu postępowania przy utrzymywaniu gatunków zwierząt gospodarskich, dla których normy ochrony zostały określone w przepisach Unii Europejskiej, hodowane na mięso kurczaki brojlery można przetrzymywać w kurnikach, których zagęszczenie wynosi 33 kg/m2.

      Tak – jednostką miary przestrzeni życiowej kury jest kilogram na metr kwadratowy.

      Po spełnieniu przez hodowcę dodatkowych warunków tzw. maksymalne zagęszczenie obsady można zwiększyć nawet do poziomu 42 kg/m2.

      Hodowany na mięso kurczak waży ok. 2–2,5 kg. Oznacza to, że na jednym metrze kwadratowym – zgodnie z prawem – może przebywać około 15 kurczaków.

      To całe życie ograniczone do rozmiarów kartki A4.

      Według danych GUS na terenie Polski żyje ponad 178 mln kur (dane GUS z grudnia 2019 roku). O ile wielkość ta jest w ostatnich latach mniej więcej stała – pod koniec roku 2017 było ich nieco powyżej 176 mln, a rok później 180,7 mln – o tyle liczby, które ją określają, są bardzo mylące. Odnoszą się bowiem do bardzo krótkiego momentu, w pewnym sensie są jedynie zapisem chwili. Owszem, danego dnia żyje w Polsce prawie 200 mln kur, lecz większość z nich nie dożywa nawet dwóch miesięcy.

      Kura w przyjaznych dla niej warunkach może przeżyć nawet dziesięć lat. Brojlery trafiają na taśmę, gdy osiągną pożądaną przez hodowcę i „rynek” wagę. Opłaca się, kiedy ich cykl życia nie przekracza sześciu tygodni.

      To właśnie dlatego wyżej wymienione liczby są mylące. W Polsce żyje ok. 180 mln kur, ale każdego roku zabija się ich ponad miliard – w 2018 roku (ostatnim, za który pełne dane podaje GUS) było to dokładnie 1 165 148 379 kur.

      Jeden miliard sto sześćdziesiąt pięć milionów sto czterdzieści osiem tysięcy trzysta siedemdziesiąt dziewięć żyć.

      Ponad trzy miliony dziennie. Dwa tysiące dwieście siedemnaście na minutę. Trzydzieści sześć w każdej sekundzie.

      Tylko w samej Polsce, która nie jest bynajmniej największym „producentem” kurczaków na świecie.

СКАЧАТЬ