Название: Dość
Автор: Dorota Sumińska
Издательство: PDW
Жанр: Документальная литература
isbn: 9788308071724
isbn:
Pisząc o tym, popadam we wciąż rosnące przygnębienie. Wiem, że nigdy nie oddam słowami tego, czego doświadczają zwierzęta z „humanitarnych” rąk człowieka, który podobno „brzmi dumnie”. Wiem też, że muszę to zrobić, bo nie wolno milczeć. Nie wolno nikomu, kto wie. A temu, kto nie chce wiedzieć, nie wolno dać spokoju.
Chcę opowiedzieć prawdę o ludzkich relacjach ze zwierzętami, które towarzyszą nam od tysięcy lat. Nie ukrywam, że opowieść będzie gorzka. Jak to możliwe? Przecież kochamy zwierzęta, zwierzątka, nasze pieski, kotki, nawet świnki i krówki. Przecież ich udomowienie to wielki sukces ludzkości.
Właśnie, udomowienie – nie wolno mylić go z oswojeniem. Oswojenie powoduje, że zwierzę przestaje się bać człowieka, efektem udomowienia jest zaś to, że nie może bez człowieka żyć. Oswoić można każde zwierzę, co, zależnie od gatunku, da różne rezultaty. Oswojony lis pozostanie lisem i nie unikniemy jego ciągot do buszowania w kurniku, tyle że zamiast uciekać, udusi kurę na naszych oczach. Oswojony wilk nie zachowa się jak pies, ale zaatakuje człowieka, którego uzna za intruza lub zagrożenie. Oswojony tygrys ma pełne prawo zapolować na swojego „oswajacza”, choć zazwyczaj robi to bez przekonania. Proces oswajania dotyczy konkretnego osobnika i choć zmienia w dużym stopniu jego zachowanie, szczególnie w stosunku do człowieka, to nie ma wpływu na genotyp. Potomstwo oswojonego nosorożca nie będzie różniło się genetycznie od nieoswojonych nosorożców.
Oswajanie poszczególnych osobników było też jednak pierwszym krokiem do udomowienia zwierząt. Dziś trudno nam stwierdzić, jak to się odbywało, ale jedna z hipotez mówi, że zaczęło się od zwierzęcych dzieci. Nie stanowią one zagrożenia dla człowieka i jak wszystkie inne dzieci są bardziej ufne od dorosłych. Łatwo je skusić byle smakołykiem, ale nie da się tego zrobić, nie odebrawszy ich matce.
W przypadku dzikich zwierząt oznacza to tyle, że trzeba matkę zabić.
Proces domestykacji trwa tysiące lat i prowadzi do powstania nowych gatunków, których genotyp znacznie różni się od pierwowzoru. W biologii używa się takiej maksymy na określenie bardzo długiego procesu: fenotyp kształtuje genotyp. Chodzi o to, że warunki środowiskowe, w jakich żyje dany gatunek, mają wpływ na genetyczny zapis w kolejnych pokoleniach.
W czym więc problem? Przecież na takiej właśnie zasadzie opiera się również ewolucja, której celem nadrzędnym jest doskonalenie cech zapewniających gatunkom ciągłość. Zniewolone dzikie zwierzę żyje w kompletnie zmienionych warunkach i jeśli zniewolenie trwa wiele pokoleń, zwierzę stopniowo się zmienia. Jednak tu nie ma mowy o naturalnej ewolucji, bo jej rolę przejmuje człowiek.
Ewolucja kierowana prawami przyrody opiera się na naturalnej selekcji, czyli dorastaniu do wieku rozrodczego osobników najlepiej przystosowanych do danego środowiska. Takich, które poradzą sobie z przeciwnościami losu i będą w stanie wydać na świat potomstwo. Często wiąże się to z konkretną cechą budowy ciała czy cechą charakteru. Wystarczy sięgnąć do monografii Karola Darwina O powstawaniu gatunków drogą doboru naturalnego. Nic nie zmieniło się od tamtego czasu. Jeśli jednak zamieniamy „naturalny” na „ludzki”, wszystkie te prawa biorą w łeb i gatunek przestaje ewoluować na swoją korzyść. Zmiany zaczynają służyć wyłącznie realizacji, często źle pojętych, potrzeb człowieka. Nie ma mowy o doborze naturalnym, w którym przedstawiciele poszczególnych gatunków sami szukają odpowiedniego dla siebie partnera. To ludzie „mieszają w genach”, tak by kotlet był kruchy lub pies miał ochotę polować. Dodatkowo należy pamiętać, że gdy pierwowzory zwierząt udomowionych żyły jeszcze we własnym środowisku, poszczególne osobniki w obrębie jednego gatunku różniły się między sobą. Na przykład wilki – drapieżniki żyjące w świetnie zorganizowanej i zarządzanej grupie rodzinnej zwanej watahą. Nie były zainteresowane samymi ludźmi, ale tym, co zostawało z ich posiłków. Zwykle unikały kontaktów z człowiekiem. Te, które podchodziły bliżej, wcale nie były najodważniejsze, ale po prostu lekkomyślne lub młode i niedoświadczone. Tylko takie mogły dać się zniewolić, nie zagrażając człowiekowi. Co prawda nie ma na to niezbitych dowodów, lecz można przypuszczać, że wyglądało to tak: wataha, która korzystała z resztek z „pańskiego stołu”, krążyła wokół siedlisk ludzkich i z czasem traciła czujność na tyle, że można było wytropić miejsce, gdzie ukrywane są szczenięta. To one stanowiły cel człowieka. Oczywiście wiązało się to z zabiciem tych wilków, które broniły dostępu do maluchów. Szczenięta były jeszcze na tyle małe, że okiełznanie ich nie sprawiało żadnych trudności. Podczas ich dorastania ujawniały się cechy charakteru każdego z nich. Te, które były uległe, zostawiano, by wydały następne pokolenie, mające się urodzić już w niewoli, a te „posiadające własne zdanie” zabijano i najczęściej zjadano.
Z innymi gatunkami było bardzo podobnie. Ich rolą stało się całkowite podporządkowanie się człowiekowi. Wilk przeistoczył się w psa, który ma ślepo słuchać „pana”. Nie wolno mu okazać niezadowolenia, a jeśli tak się zdarzy, spotyka go kara. Są rejony świata, gdzie nawet za warknięcie na dziecko pies jest natychmiast zabijany. Wielkim mankamentem dzika jest to, że jako świnia nie jest w stanie sam zrobić szynki i kiełbasy. Tur, którym kiedyś była krowa, też nie umie zrobić sera ani masła. Jedyne, co mu wychodzi, to produkcja cielęciny, a w konsekwencji mleka. Każdy gatunek, który został udomowiony, płaci za to najwyższą cenę. Jak grzyby po deszczu wyrastają przemysłowe tuczarnie i schroniska dla bezdomnych, porzuconych psów i kotów. Dla zwierząt, które hodujemy w celach spożywczych, rzeźnia stanowi bramę do raju. Ich życie jest stokroć gorsze niż rzeźnicki nóż. Śmierć kończy mękę bycia krową, cielęciem, świnią, kurą, gęsią, jagnięciem czy lisem fermowym.
Najwyższa pora, by to do nas dotarło.
Aby człowiek mógł ubrać się w futro lisa, trzeba zamęczyć na śmierć kilkanaście zwierząt. Do „wyprodukowania” jednego kilograma schabu zużywa się nawet sześć tysięcy litrów wody (i mnóstwo żywności pochodzenia roślinnego), czyli tyle, ile wystarczyłoby do zaspokojenia potrzeb stu osób przez kilka, a może i kilkanaście dni. Powtarzam: jednego kilograma.
Oburzają nas zbrodnie drugiej wojny światowej. Oburza każda zbrodnia ludobójstwa. Nie skończą się one, dopóki my, oburzeni, nie przestaniemy mordować. Wszyscy jesteśmy Piłatami. Umywamy ręce. I to od bardzo dawna. „Dopóki są rzeźnie, dopóty będą także pola bitew” – to zdanie przypisuje się wielkiemu rosyjskiemu pisarzowi Lwowi Tołstojowi. Miał je napisać, gdy nikt nie słyszał jeszcze o przemysłowym tuczu. Dziś te słowa są szczególnie aktualne, bo rzeźnie to fabryki śmierci, a tuczarnie już nie są chlewikami, lecz kombinatami okrucieństwa i cierpienia.
POCZUŁAM
NIEWYMOWNE
SZCZĘŚCIE
Miałam nie więcej niż siedem lat. Spędzaliśmy wakacje w małej górskiej wsi. Kilka zaprzyjaźnionych mam z dziećmi. Dzieci, jak to dzieci, korzystały z wakacyjnej wolności i „zakazanych owoców”. Jednym z nich było siano w stodole. Drążyliśmy więc korytarze i tylko kichanie dobiegające zza ścian mogło wzbudzić czyjś niepokój. Stodoła i obora znajdowały się pod jednym dachem, a dzieląca je ściana nie była wysoka. Jeden nieostrożny skok w СКАЧАТЬ