Krew sióstr. Lazur. Krzysztof Bonk
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Krew sióstr. Lazur - Krzysztof Bonk страница 18

Название: Krew sióstr. Lazur

Автор: Krzysztof Bonk

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия:

isbn: 978-83-8221-568-7

isbn:

СКАЧАТЬ do siebie przyciągnął, po czym lekceważąco rzekł:

      – Przecież to tylko zielone zwierzęta…

      – Nie było cię pod Skazą. Nie widziałeś, co potrafią te… zielone zwierzęta.

      – Kobiety na wilkach mogłyby zdobyć pałac chroniony przez smoki i moich wojowników, doprawdy? – wyraził wątpliwość.

      – Nawet sobie nie wyobrażasz do czego są zdolne… kobiety. – W zadumie Alabaster popatrzyła w ślad za Hipciokryzją, choć myślami była przy swej siostrze, Zieleni. Poniekąd to jej gniewne oblicze uosabiał Duch Lasu. Tak w każdym razie twierdziła szarej pamięci Srebrna. Władczyni odczuła niepokój. Wiedziała bowiem, w jaki sposób Zieleń kochała zwierzęce istoty. Jak matka. Taka zaś w obronie młodych się nie cofnie przed niczym. – Czy twoi wojownicy nie mogliby jeść ryb i owoców, które sprowadzilibyśmy z mórz i zielonego lasu? – W reakcji na tę sugestię Srebron parsknął tłumionym śmiechem. – Pytam poważnie. Klan Srebrzystych Traw słynie z myślistwa, ale przecież na równi z handlu czy rybołówstwa. Nie jesteście urodzonymi wojownikami.

      – Hmh…

      – Naprawdę chcesz sprowokować wojnę z Wielką Puszczą? Jesteś na to gotowy, nie masz tu wątpliwości?

      – W rzeczy samej.

      – To bądź tak łaskawy i spróbuj teraz pozbawić mnie… wątpliwości. – Alabaster się poprawiła na tronie, zdejmując sobie z ramion męską dłoń.

      – Cóż… pamiętaj o danej mi przepowiedni. – Etrawa z powrotem objął kobietę. – Na zimnym śniegu o białej barwie nic mi nie grozi. Natomiast wiecznej chwały nie zdobędę… handlując, czy łowiąc ryby. Takową zdobywa się tylko i wyłącznie w boju. Dlatego od lat szkoliłem mych wojów do walki, a nie czyniłem z nich kupców. Zresztą daliśmy już próbkę bitewnych umiejętności w walce z czarnymi pomiotami. Była mało przekonująca?

      – Zaiste… wystarczająca na czerń. Ale czy na… – Wielka księżna nie dokończyła zdania, bo Srebron zasłonił jej usta własnymi. Po długim pocałunku wręczył jej kolejny kielich. Sam wzniósł do toastu podobne naczynie, po czym podniośle wyrecytował:

      – Za zwycięstwo nad zielenią. Wygraną, która sprawi, że na wiele miesięcy mrożonej dziczyzny moi wojacy będą mieli w bród. Smoki zresztą też. Ja zaś dodatkowo się będę sycił bitewną chwałą u boku mej przyszłej żony!

      – Za… zwycięstwo. – Alabaster bez przekonania wzięła z pucharu spory łyk. Przełknęła płyn, wykrzywiając twarz i z niesmakiem zapytała: – To z pałacowych piwnic? – Przyjrzała się trunkowi. – To jest… szare – syknęła.

      – Ano szare i… z siedmiu magicznych traw – westchnął Srebron. W tym momencie do komnaty weszły stare szamanki w liczbie siedmiu. Stanęły w progu i tak zastygły.

      – Jak one śmią tu bez zaproszenia wchodzić?! – Alabaster drapieżnie wytknęła ku kobietom szponiasty palec. Lecz ani się zorientowała, a jej gest dłonią się zmienił na przyzywający i zapraszający zarazem. Życzliwie się też uśmiechnęła do szarych wiedźm. – Co się ze mną dzieje? – Skołowana zamrugała oczyma, rozglądając się wokół, jakby nagle się pogorszyło jej widzenie.

      – To… nic. Pij… – Etrawa chwycił dłoń kobiety, w której trzymała kielich. Przechylił go i poił do końca skrzydlatą postać, szepcząc: – Pij do dna. Dobrze, bardzo dobrze… grzeczna dziewczynka. Drugą ręką ujął długi kosmyk kobiecych włosów i owijał go sobie wokół palca. Jednocześnie ze sprytem kątem oka spoglądał na szamanki. One odwzajemniły lekkie ukłony.

      – Zakręciło mi się w głowie… – jęknęła nietypowym dla siebie, bo piskliwym głosem Alabaster. – Przez chwilę nic nie widziałam. Coś mnie… zaślepiło.

      – Ale już… przejrzałaś na oczy?

      – Uczyniłam to… nowym wzrokiem. – Uśmiechnęła się nagle rozanielona, zupełnie jak nie ona.

      – Więc czujesz się już… lepiej?

      – Tak… zdecydowanie i jest… coś jeszcze. – Pogładziła mężczyznę po torsie.

      – Opowiedz mi o tym.

      – Odbieram anielskie ciepło na sercu, alabastrową lekkość na duszy.

      – Czyżby to…

      – To… miłość. Wielka miłość właśnie do ciebie, mój ukochany.

      VII. Bursztyn Wiśnia i Szaarsza

      Bursztynowa kobieta stała w zdewastowanym pokoju na parterze zniszczonego budynku. Patrząc przed siebie, wyglądała przez wybite okno. Spoglądała jakby z wnętrza gardzieli przez paszczę, której spękane usta stanowiły okienne ramy, a zęby resztki tkwiącego w obramowaniu szkła.

      Wzrok władczyni dosięgał czerwonej przestrzeni – pooranej wybuchami ulicy. Tej samej, na której się wznosiła rewolucyjna barykada.

      Obecnie kolejny już raz była ona celem ataku czerwonego wojska. Środkiem jezdni jechało w kolumnie kilka czołgów. Wokół nich i za nimi dreptało kilkunastu przygarbionych żołnierzy.

      Nagle na barykadę wychynęła spora grupa robotów bojowych w służbie rewolucji. W nacierającą formację wroga oddały salwę rakiet z własnych przedramion. W efekcie gąsienicowe pojazdy zasnuł całun szkarłatnych wybuchów i pokryły kłęby bordowego dymu.

      Obok mechanicznych istot na barykadzie się pojawili też ludzie. Wśród nich lady Pomarańcza w połyskującym pancerzu wspomaganym uruchomiła dalekosiężny miotacz ognia. Wspierał ją markiz Limon.

      Popatrzył on jakby ze smutkiem na butelkę po alkoholu w swym ręku, która to flaszka była teraz wypełniona łatwopalnym płynem. Następnie podpalił szmatę wystającą z szyjki naczynia, a imitującą zapalnik, po czym cisnął butelką w nadciągającego przeciwnika.

      Niczym z wielu gardzieli powstającego z otchłani ognistego potwora kolejne już jęzory ognia oblizały wrogi pochód. Płonące maszyny stanęły w miejscu. Dla odmiany podpaleni żołnierze jak w amoku się rzucili we wszystkie strony do panicznej ucieczki.

      Niewielu z nich zdołało umknąć z pogromu. Po ogniu przyszedł bowiem czas na wystrzeliwanie kul, które gęsto wypełniły przestrzeń ulicy, bezlitośnie faszerując swe cele.

      – Nie powinnaś tego oglądać. – Koło Bursztyn stanął Kakaon. Chwycił ją za ramię i pociągnął w głąb budynku. Ale kobieta się szarpnęła, niczym brązowego pająka, strząsając sobie z barku rozczapierzoną dłoń. – To nie jest widok przeznaczony dla twoich oczu. Nie teraz. – Kowboj nie ustępował.

      – Chcę patrzeć – odparła pustym głosem królowa. – Chcę patrzeć na śmierć czerwieni w czerwieni. Oglądać to… jak sama się unicestwia własnym jadem.

      – Chodźmy już. – Mężczyzna niemal siłą zaciągnął kobietę na zaplecze.

      Ona od czasu uwolnienia z więzienia była niedostępna. Od lady Pomarańczy otrzymała bursztynową СКАЧАТЬ