Napraw mnie. Anna Langner
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Napraw mnie - Anna Langner страница 12

Название: Napraw mnie

Автор: Anna Langner

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Остросюжетные любовные романы

Серия:

isbn: 978-83-66654-31-0

isbn:

СКАЧАТЬ zniszczyć!

       Wszystko będzie lepsze niż Steve, Barry i cała ta pożal się Boże firma! Wolę spotkać Osamę, Saddama albo nawet samego szatana. A nawet Laurę. Każdy, tylko nie oni!

      – Amy, kochanie! Jak miło cię widzieć! – Głos Laury dudni mi w uszach, gdy wpadam na nią na korytarzu.

       O Boże! Dlaczego nie szatan?! Dlaczego zesłałeś mi Laurę?! Co ona tutaj robi?!

      – Nie wyglądasz najlepiej. Tylko mi nie mów, że to ciąża. – Zerka na mnie wzrokiem troskliwej mamusi. – Czy mój syn cię zapłodnił? To z tego powodu się rozstaliście? Niech ja go tylko dorwę! Zostawić ciężarną! – Jej głos niesie się po korytarzu.

      Steve i pozostali właśnie wychodzą z sali konferencyjnej i wszystko słyszą. Kilka ciekawskich głów wychyla się z innych pomieszczeń. Jak widać, nie tylko my mamy nadgodziny.

       Nieźle. Teraz całe biuro pozna szaloną mamuśkę.

      – Co ty tu, kurwa, robisz, mamo?! – Barry wychodzi z sali ostatni i wygląda, jakby zobaczył ducha.

      – Nie kurwuj mi tu! Jesteś w pracy!

      – No właśnie. Jestem w pracy. Co. Ty. Tu. Robisz?

      – Obiecałeś wpaść na obiad, a potem napisałeś SMS-a, że masz nadgodziny. Postanowiłam podrzucić ci lazanie. Tak ciężko pracujesz. I jeszcze ta sytuacja z ojcem. Popsuło się między wami, odkąd rzuciłeś studia. – Laura robi smutną minę, ale nagle na moje nieszczęście przypomina sobie o moim istnieniu i znów uśmiecha się życzliwie. – Oczywiście lazanie są także dla ciebie. Gdy dowiedziałam się, że tu pracujesz, omal nie umarłam z radości.

       Szkoda. Wielka szkoda. To byłaby piękna śmierć…

      – Chociaż nie wiem, czy powinnaś to jeść. Już wystarczająco się zaokrągliłaś. Który to miesiąc? – Laura spogląda na mój brzuch, który od razu staram się wciągnąć.

      – Nie jestem w ciąży.

      – Jak to nie? A niby co to jest? Przecież tam musi być jakiś słodziutki bobasek! – Chwyta fałdkę na moim brzuchu, której, jestem tego pewna, rano jeszcze nie było.

      – To po prostu mój brzuch – mamroczę, wbijając wzrok w swoje buty.

      Błagam, niech podłoga się rozstąpi i niech pochłonie mnie piekło. Wszystko będzie lepsze niż takie upokorzenie.

      Mam wrażenie, że obserwujący nas ludzie, czyli jakieś kilkanaście osób, wstrzymują oddech. Steve stoi za Barrym i w jego oczach widać czyste przerażenie. Wcale mu się nie dziwię. Dwie dziewczyny z działu PR wymieniają porozumiewawcze spojrzenia.

       Nie ma co, emocje lepsze niż w brazylijskiej telenoweli. Patrzcie sobie.

      – Och… no cóż… W takim razie lazanie będą dla Barry’ego, a tobie kupię w automacie kawę. DIETETYCZNĄ. – Laura wygląda na odrobinę zmieszaną, ale nie na tyle, by przestać mnie dalej pogrążać.

      Jedna z dziewczyn z działu PR śmieje się szyderczo. To chyba ta, która towarzyszyła Barry’emu podczas imprezy. Obiecuję sobie, że jutro ją zabiję. O ile wcześniej nie doznam samozapłonu ze wstydu.

      – Sylvio, rano miałaś problem z dokumentem na swoim komputerze, prawda? – zwraca się do niej Barry, a ona w odpowiedzi kiwa głową i zalotnie się uśmiecha.

      – Mówiłeś, że coś wymyślisz i przyjdziesz mi pomóc. – W jej ustach tekst o „pomocy” brzmi dość dwuznacznie i nic na to nie poradzę: jestem zazdrosna.

      Jestem zła. Zazdrosna.

      I mam fałdę na brzuchu. Dajcie mi cyjanek.

       Najlepiej w postaci żelków. Zakończmy to!

      – Idź do komputera, otwórz ten dokument i wciśnij klawisz F-szesnaście. Powinno pomóc – stwierdza poważnym tonem Barry.

      Spoglądam na niego rozbawiona, a on, co zaskakujące, odwzajemnia uśmiech.

       Nienawidzę go i uśmiecham się do niego. On nienawidzi mnie i się do mnie uśmiecha. Czy ktoś wie, o co tutaj chodzi?

      Dziewczyna oczywiście nie łapie żartu. Swoją drogą, jakim cudem takie osoby pracują w Black Library? Widać nie tylko ja dostałam się tutaj z przypadku.

      – F-szesnaście, F-szesnaście… Okej, zobaczymy, czy to coś da – odpowiada, po czym wraca do swojego pokoju.

      Najwyraźniej Sylvia podobnie jak ja lubi gadać do siebie, bo po chwili zza drzwi dobiega do nas:

      – Gdzie jest to pieprzone F-szesnaście?!

      Kilka osób zaczyna się śmiać i napięcie nieco opada. Przynajmniej nie jestem jedyną, która zrobiła z siebie pośmiewisko.

      Ludzie powoli rozchodzą się do swoich gabinetów. Steve mamrocze pod nosem coś na temat braku dyscypliny w firmie, a Laura próbuje wcisnąć Barry’emu pojemnik z lazaniami. Sytuacja opanowana.

      – Gdzie jest ten sukinkot?!

      Ludzie znów wychylają się ze swoich pokoi. Wygląda na to, że dziś mają dzień pełen atrakcji.

      Stukot obcasów staje się coraz głośniejszy.

      – Gdzie on jest, pytam się!

      Znam ten głos.

       Tylko nie to!

      Zamykam oczy i modlę się, aby to był zły sen. Gdy do mojego nosa dociera jednak zapach mocnych, znajomych perfum, już wiem, że to się dzieje naprawdę.

      – No co tak na mnie patrzysz? Napisałaś mi: „Nienawidzę go. Możesz go zabić”. No to jestem!

      – Becky… To był jeden niewinny SMS. Miałam chwilowy kryzys. – Zakrywam twarz dłońmi, a potem patrzę na przyjaciółkę przez palce. Jest cień szansy, że zrozumie aluzję i taktownie zniknie.

      – To nie było niewinne! To było rozpaczliwe wołanie o pomoc! A ja zawsze pomagam ludziom w potrzebie!

       To by było na tyle, jeśli chodzi o moją nadzieję.

      Becky brakuje tylko czerwonej peleryny i maski superbohaterki. Chociaż i bez tego zwraca na siebie uwagę.

      – Hej, Lauro, co u ciebie? – mówi do kobiety, ignorując oniemiałego Steve’a i Barry’ego, który chyba się jej boi. – Przykro mi, ale twój syn to kawał fiuta. Mam na dole w swoim aucie wyciskarkę do cytrusów, której nie zawaham się użyć.

      Laura robi dobrą minę do złej gry i jak zwykle się uśmiecha. Barry blednie.

      – Becky, to naprawdę nie było konieczne… – zaczynam mówić, ale ona mi przerywa.

СКАЧАТЬ