Название: Odległe brzegi
Автор: Kristin Hannah
Издательство: PDW
Жанр: Контркультура
isbn: 9788381396714
isbn:
Na rogu Main Street i Sto Szóstej stał imponujący, bogato zdobiony budynek: połączenie betonu i szkła z modną, pretensjonalną fasadą. Gmach ten był doskonałym przykładem „nowego budownictwa” w Bellevue: kosztowny, krzykliwy i modny. Przestronne atrium sugerowało, że ma on północno-zachodnie korzenie.
Jack zaparkował na ulicy przed wejściem. Przez minutę siedział spokojnie w samochodzie, starając się nabrać pewności siebie, po czym wszedł do budynku. Na szesnastym piętrze szybko poprawił jedwabny krawat – bardziej z przyzwyczajenia niż konieczności – i wszedł do przestronnego holu, w którym dominowały mosiądz i szkło.
Jestem Jumpin’ Jack Flash – pomyślał. – Na pewno im się spodobam.
Podszedł do biurka.
Recepcjonistka uśmiechnęła się promiennie.
– Czym mogę służyć?
– Nazywam się Jackson Shore. Jestem umówiony z Markiem Wilkersonem.
– Proszę chwileczkę zaczekać.
Zapowiedziała go przez telefon. Po odłożeniu słuchawki zaproponowała:
– Proszę usiąść. Ktoś za chwilę do pana przyjdzie.
Usiadł na lśniącej, czerwonej skórzanej sofie. Po chwili pojawiła się jakaś kobieta. Była wysoka i chuda; miała ładne ciało. Złoty łańcuszek na szyi odbijał światło jarzeniowe. Wyciągnęła rękę do Jacka.
– Miło pana poznać, panie Shore. Nazywam się Lori Hansen. Mój tata zawsze mówił, że był pan najlepszym quarterbackiem i że NFL nigdy nie miała nikogo lepszego. No, oczywiście, oprócz pana i Joego.
– Dziękuję.
– Tędy, proszę.
Jack powędrował za nią szerokim korytarzem, w którym dominował marmur. Wszędzie było mnóstwo ludzi, stali przy kopiarkach i w drzwiach. Kilku uśmiechnęło się, gdy przechodził, większość go zignorowała.
W końcu dotarli do zamkniętych drzwi. Kobieta cicho zapukała i otworzyła.
Jack na ułamek sekundy zamknął oczy i wyobrażał sobie sukces – Jumpin’ Jack Flash – żeby nabrać większej pewności siebie.
Mężczyzna za biurkiem był starszy, niż Jack się spodziewał – mógł mieć siedemdziesiąt lat, może więcej.
– Witaj, Jacksonie – powiedział, wstając i wyciągając rękę.
Uścisnęli sobie dłonie.
– Usiądź – zaproponował Mark, wskazując fotel naprzeciwko ogromnego mahoniowego biurka.
Jack usiadł.
Mark nadal stał po drugiej stronie biurka i sprawiał wrażenie, jakby zajmował wyjątkowo dużo przestrzeni. W czarnym garniturze od Armaniego wyglądał jak typowy przedstawiciel władzy. Od tak dawna dzierżył ją w dłoniach, że pewnie miał już odciski. Jego stacja telewizyjna była największą niezależną stacją na północnym zachodzie.
W końcu usiadł.
– Obejrzałem twoje kasety. Jesteś dobry. Bardzo dobry. Byłem wręcz zaskoczony.
– Dziękuję.
– Ileż to lat temu grałeś w Jets? Piętnaście?
– Taaak. Potem nabawiłem się kontuzji kolana. Pewnie wiesz, że poprowadziłem swój zespół do Super Bowl.
– I dostałeś nagrodę Heismana[1]. Tak – przyznał Mark. – Bardzo dużo niegdyś osiągnąłeś.
Czyżby akcent padł na słowo „niegdyś”, czy Jackowi tylko tak się wydawało?
– Dziękuję. Jak pewnie zauważyłeś w moim życiorysie, pracuję w telewizji lokalnej. Oglądalność Portland znacznie wzrosła w ciągu ostatnich dwóch lat, od kiedy tam występuję. – Pochylił się i sięgnął po aktówkę. – Zapisałem kilka pomysłów, które przyszły mi do głowy w związku z twoim programem. Sądzę, że to może być bomba.
– A co z narkotykami?
To pytanie zostało zadane od niechcenia, ale Jack wiedział, że przegrał.
– To już przeszłość. – Miał nadzieję, że nie mówi jak człowiek pokonany. – Leżąc w szpitalu, uzależniłem się od środków przeciwbólowych. Tak to się zaczęło. Potem stacja telewizyjna dała mi ogromną szansę – program Monday Night Football – i spieprzyłem sprawę. Byłem młody i głupi. Ale to się już nigdy nie powtórzy. Wiele lat temu uwolniłem się od nałogu. Możesz spytać moich ostatnich pracodawców. Potwierdzą, że bardzo poważnie podchodzę do swoich obowiązków.
– Nie jesteśmy dużą stacją, Jack. Nie możemy sobie pozwolić na żadne skandale ani niepowodzenia, które zdarzają się w dużych sieciach telewizyjnych. Prawda wygląda tak, że zostawiłeś ruiny i zgliszcza. Nie chcę podejmować ryzyka, jakim byłoby przyjęcie cię do pracy.
Jack chciałby być taki jak niegdyś, żeby mógł powiedzieć: „Wsadź sobie ten gówniany programik telewizyjny w swój pomarszczony, biały tyłek”. Zamiast tego próbował jedynie obiecać:
– Mogę wykonać dla ciebie kawał dobrej roboty. Daj mi szansę.
Każde z tych słów wywoływało wewnętrzny opór, ale mężczyzna, który ma dług hipoteczny, topniejącą liczbę akcji i dwie córki na studiach, nie może postąpić inaczej.
– Przykro mi – powiedział Mark nieszczerze.
– W takim razie po co zapraszałeś mnie na tę rozmowę?
– Mój syn pamięta cię z UW. Był przekonany, że gdy spotkam się z tobą twarzą w twarz, zmienię zdanie na twój temat. – Niemal się uśmiechnął. – Tyle że mój syn też bierze narkotyki i wierzy, że zawsze warto dać człowiekowi jeszcze jedną szansę. Ja jestem innego zdania.
Jack podniósł aktówkę. Niegdyś myślał, że rozstanie z futbolem było ciosem, po którym już nigdy nie zdołał się otrząsnąć. Dlatego właśnie po raz pierwszy sięgnął po prochy.
Mylił się.
Najgorsza była powolna, stopniowa utrata szacunku do siebie. Takie chwile pogrążają człowieka.
W końcu wstał. Wykorzystując całą energię, po raz ostatni się uśmiechnął i powiedział:
– No cóż, w takim razie dziękuję za rozmowę.
„Chociaż w rzeczywistości wcale ze mną nie porozmawiałeś, stary kutasie”.
Potem wyszedł z biura.