Название: Someone new
Автор: Laura Kneidl
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Книги для детей: прочее
isbn: 978-83-7686-912-4
isbn:
Nieznany numer.
Szybko przejechałam kciukiem po ekranie, zanim osoba po drugiej stronie przerwie połączenie.
– Halo?
– Dzień dobry, czy rozmawiam z Micah Owens? – zapytał obcy niski głos.
Opuściłam ramiona z poczuciem zawodu.
– Tak, to ja.
– Mówi Patrick Walsh, kierownik Rainpride Center. Rozmawialiśmy trzy tygodnie temu, kiedy przez moją instytucję szukałaś brata.
– Tak, pamiętam.
Jak mogłabym zapomnieć?
Kiedy policja nie zgodziła się na przyjęcie zgłoszenia o zaginięciu, rozpoczęłam poszukiwania na własną rękę. Obleciałam wszystkie znane mi miejsca spotkań osób LGBTQ w mieście, od poradni po nocne kluby, i specjalnie dla tych ostatnich wyrobiłam sobie fałszywy dowód. Gdyby rodzice się o tym dowiedzieli, zabiliby mnie. Ale warto było zaryzykować.
– Ma pan jakieś wieści? – zapytałam bez wielkich nadziei. Ton pana Walsha nie wskazywał na dobre wiadomości.
Westchnął.
– Niestety nie. Rozpytywałem wszędzie i powiadomiłem współpracowników o twoim bracie, ale nie zgłosił się do nas. – Pan Walsh zamilkł na chwilę. Jesteś pewna, że on nadal jest w mieście?
Nie.
– Tak – powiedziałam z uporem. Nie chciałam nawet myśleć o tym, że Adrian zdobył skądś pieniądze i wyjechał z Mayfield. W takim wypadku szanse na odnalezienie go byłyby marne. A jeśli wyjechał nie tylko z Mayfield, ale i z Waszyngtonu? Albo w ogóle ze Stanów? Może pojechał do Kanady. Na samą myśl o tym zmiękły mi nogi. Wolną ręką oparłam się o moją nową fortecę.
– Byłaś już na policji? – zapytał pan Walsh.
Kiwnęłam głową, ale zaraz zorientowałam się, że on tego nie widzi.
– Tak, byłam. Nie mogą mi pomóc.
– Przykro mi. – W jego słowach słychać było prawdziwy żal. – Mam nadzieję, że znajdziesz brata. Ma szczęście, że jesteś jego siostrą.
– Naprawdę? – Czasami nie byłam pewna, czy na pewno zawsze byłam dla niego taką siostrą, jaką powinnam być. Na pewno coś zrobiłam źle. Gdyby było inaczej, dlaczego uciekałby przede mną tak jak przed rodzicami? Ta myśl za każdym razem boleśnie mnie dotykała. – Dziękuję za pomoc, panie Walsh.
– Nie ma o czym mówić. Gdy się czegoś dowiem, dam znać.
– Dziękuję – powtórzyłam i zakończyłam rozmowę.
Powoli opuściłam rękę z telefonem, miałam zesztywniałe z napięcia palce, i spojrzałam na tapetę na wyświetlaczu. Na zdjęciu był Adrian, rodzice i ja na pokładzie łodzi, wszyscy opatuleni w grube kurtki, podczas rejsu przez lodowy krajobraz Grenlandii. Wybrałam to zdjęcie ze względu ma niesamowite lodowce w tle, ale dziś przypomniało mi tylko o tym, co utraciłam, a co znowu chciałabym mieć.
Wsunęłam telefon do kieszeni spodni i wyciągnęłam laptop z walizki, do której spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy, tak, by mimo przeprowadzki mieć je w każdej chwili pod ręką. Oprócz Macbooka było tam kilka ubrań i kosmetyczka oraz tablet graficzny, pięć komiksów i dwa notesy mojej ulubionej marki. W jednym zostało tylko pięć wolnych kartek, drugi był jeszcze czysty. Nie mogłam się już doczekać, kiedy będę go zapełniać przemyśleniami i pomysłami na Albtraumlady.
Z laptopem w ręce obeszłam twierdzę i usiadłam na jednym z kartonów tworzących wejście. Załadowałam stronę Rainpride Center i przywitało mnie zdjęcie uśmiechniętego pana Welsha. Zdaje się, że miało już kilka lat. Obok znajdował się krótki tekst, w którym opowiadał o swoich osobistych doświadczeniach i decyzji o założeniu Rainpride Center. Przeczytałam to i kliknęłam w zakładkę „Datki”. Przebiegłam wzrokiem informację o tym, na co przeznaczane są darowizny i przeszłam do tego, co mnie interesowało: Proszę wybrać sumę. Wpisałam czterocyfrową kwotę, kliknęłam przycisk „Dalej” i podałam numer i kod mojej karty kredytowej. Miałam ją, odkąd skończyłam dziesięć lat. Rodzice co miesiąc ją zasilali.
– Państwo Owens, dziękujemy za datek – zaszczebiotałam. Skoro nie mają w sobie tyle przyzwoitości, by zająć się własnym synem, to niech przynajmniej ich pieniądze pomogą innym młodym ludziom, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji.
Otworzyłam Messengera i wysłałam wiadomość do mojej najlepszej przyjaciółki Lilly.
Kolacja?
Nie musiałam długo czekać na odpowiedź.
Lilly: Nie mam czasu. Mam randkę na Skype z Tannerem.
Ja: Jutro. B&B?
Lilly: Chętnie.
Ja: O 16.00?
Lilly: O 17.00. Wcześniej mam jeszcze wspólną naukę.
Ja: Świetnie. Cieszę się!
Lilly: Ja też. Do jutra!
Ja: Do jutra! Powodzenia!!!
Lilly: Dzięki <3
Uśmiechnęłam się, byłam dumna z mojej najlepszej przyjaciółki. Lilly była najodważniejszą, najambitniejszą i najukochańszą osobą, jaką znałam, i już nie mogłam się doczekać, by za kilka miesięcy zobaczyć ją w todze i razem z nią przeżywać zakończenie liceum; i, o ile ją znałam – prawdopodobnie otrzyma dyplom z wyróżnieniem.
Nagle ktoś zapukał do drzwi. Ze zdziwieniem oderwałam wzrok od laptopa. To chyba jakiś sąsiad przyszedł się przedstawić. Tylko rodzice i Lilly znali ten adres.
Zamknęłam laptop i odłożyłam go na bok, a potem podeszłam do drzwi. Szybko poprawiłam T-shirt z Wonder Woman, kupiony na ostatnim konwencie komiksowym, i przejechałam palcami po włosach. W mieszkaniu jeszcze nie było lustra, ale może to lepiej, bo mogłam sobie wyobrażać, że nie wyglądałam tak niechlujnie, jak się czułam. Otworzyłam drzwi, przygotowana na przyjazne sąsiedzkie „Dobry wieczór”, ale gdy zobaczyłam, kto przyszedł z wizytą, stanęłam jak wryta.
Przed drzwiami stali młoda kobieta i mężczyzna. Nie mogli bardziej się od siebie różnić: ona była niska i drobna, miała rude włosy i skórę tak jasną, że miałam ochotę zaproponować jej trochę mojego kremu z filtrem. Chłopak natomiast był czarny, wyższy od niej o jakieś dwie głowy, miał szerokie ramiona i ciemne oczy, którymi z ciekawością mi się przyglądał. Ale to nie fizyczne różnice między nimi sprawiły, że zdębiałam, tylko to, co ich łączyło: oboje byli przebrani za elfy.
Uśmiechali się do mnie, widocznie rozbawieni moim zdziwieniem.
Powoli odzyskiwałam mowę.
СКАЧАТЬ