Paragraf 148. Jacek Ostrowski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Paragraf 148 - Jacek Ostrowski страница 13

Название: Paragraf 148

Автор: Jacek Ostrowski

Издательство: PDW

Жанр: Зарубежные детективы

Серия:

isbn: 9788363842932

isbn:

СКАЧАТЬ Teraz sama mi wpadłaś w łapska. To się nazywa szczęście.

      – Opamiętaj się! To podpada pod sto czterdzieści osiem paragraf jeden. Za to będziesz wisiał! – krzyknęła.

      Cofnęła się jeszcze bardziej. Kątem oka szukała możliwości ucieczki, ale nie było dokąd czmychnąć, wszędzie gęste krzaki i to cholerne wszechobecne błoto.

      – No i chuj. Spójrz – co to za życie? To jest, kurwa, wegetacja, a nie życie. Ja je pierdolę.

      – Tak uważasz? Twoja męka dopiero się zacznie. Kilka lat potrwa, zanim cię powieszą, a w kryminale nie ma się czym upierdolić. Będziesz trzeźwy, dzień w dzień aż do momentu zadyndania na szubienicy, a jeśli cię nie stracą, to będzie tylko gorzej. Wieczna abstynencja, wyobrażasz to sobie? Jak tu żyć tak na trzeźwo dwadzieścia, a może trzydzieści lat? Dasz radę? Kiblowałeś już, to wiesz, że dla takich jak ty to jest prawdziwa gehenna.

      Mężczyzna wciąż miał posępną minę, dalej źle mu z oczu patrzyło. Przemowa Lewandowskiej najwyraźniej nie trafiła do jego świadomości. Hektolitry wypitych wynalazków wypaliły w jego głowie wszystkie komórki odpowiedzialne za wyobraźnię. Zuzannie przechodziły po kręgosłupie zimne dreszcze, czuła, że zbliża się koniec. Wybrańcy bogów umierają młodo, ale to była dla niej marna pociecha. Gdyby była wierząca, to pewnie modlitwę miałaby na ustach, a tak to jedynie przekleństwa. Jak w maksymie: miała kiepskie życie i taka będzie śmierć.

      Wciąż się cofała, wypuściła z ręki parasol. Lump powoli, krok w krok podążał za nią. Po drodze chwycił gruby konar. Ważył go w dłoni.

      Kobieta nerwowym ruchem ręki starła z twarzy krople wody.

      – Przyszłam w pokojowych zamiarach, uspokój się. Przykro mi, że tak z tobą wyszło, ale sam sobie zawiniłeś – jeszcze próbowała negocjować.

      – Kurwa mać, przykro ci?! Zaraz ci, kurwa, będzie lepiej, jak cię zajebię tym kołkiem. To przez ciebie tu gniję. Ta kurwa, moja była nie wpuściła mnie, ma już jakiegoś alfonsa. Kiedyś go tak jak i ciebie zajebię. Byłem niewinny, to ten potwór z trzema głowami kazał mi babę bić, jego powinni ścigać.

      – To była delirka. Gdybyś tych świństw nie pił, to i potwora by nie było. Nie mogłam cię wybronić, sam sobie zawiniłeś.

      Zuza nie miała już się gdzie cofać. Stała oparta o ścianę szałasu i czekała, kiedy żul się na nią rzuci. Na szybko zrobiła rachunek sumienia, nawet o papudze pomyślała ciepło. Konar uniósł się w górę, kobieta zasłoniła twarz ręką, zamknęła oczy, ale cios nie padł. Powoli ostrożnie uniosła powieki.

      Mężczyzna wspierał się na kołku i był bardzo z siebie zadowolony.

      – Jeszcze kilka lat temu pewnie bym cię zajebał, i to na amen, Bóg mi świadkiem. Czego chcesz, kurwa, ode mnie? Odsiedziałem swoje, teraz jestem czysty.

      Bez słowa podała mu torbę, z którą tu przyszła. Zajrzał do niej. Uśmiechnął się szeroko, odsłaniając zepsute uzębienie.

      – O kurwa! Widzę, że masz do mnie jakiś grubszy interes.

      Sięgnął po jedną z butelek z nalepką zdobioną wyblakłym napisem „Wino”, zębami zdarł z niej kapsel i wypluł go na ziemię, a w chwilę potem połowa jej zawartości zniknęła w jego gardle. Brudnym rękawem przetarł usta, beknął głośno. Teraz dużo przychylniej spoglądał na Zuzannę.

      – Wal, czego chcesz. Załatwmy to szybko i wypierdalaj, tak będzie dla ciebie lepiej. Nawet po tylu latach twój widok powoduje u mnie świerzbienie ręki, a jak mnie co trafi, mogę się zapomnieć.

      Deszcz się nasilił. Zuza podniosła parasol i znów skryła się pod nim. Z kieszeni płaszcza wyjęła ekstra mocne, zapalili. Władek, czy jak mu tam, nie był przyzwyczajony do tak mocnych fajek, bo zaczął kasłać. Odczekała, aż przestał.

      – Chodzi mi o noc z dwudziestego drugiego na dwudziestego trzeciego października.

      Żul roześmiał się jej w twarz.

      – Chyba cię pojebało? Ja, kurwa, nie mam kalendarza. Nie wiem, który dziś. Wiem, kurwa, jedno: jest teraz jesień, bo piździ cholernie i wszystkie liście wypierdoliły z drzew.

      Faktycznie, bezdomny żył swoim rytmem.

      – Chodzi mi o noc po ostatnim święcie dyszla. Ten termin chyba jest ci znany?

      – Pewnie, że tak. Z targowiska zawsze coś do żarcia wyrwę, chłopy chciwe skurwysyny, to nic nie dadzą, więc trzeba sobie samemu poradzić. Tu się zapierdoli marchew, tam ziemniaki, nieraz pomidora czy ogórka.

      – Kręcisz się przy bazie śmieciarzy, może kogoś wtedy widziałeś?

      – A co ja, kurwa, stróż? Ja nic nie wiem, nic nie widzę i dzięki temu mam spokój. Dobra, koniec tej gadki, wypierdalaj stąd.

      Zuza nie zamierzała ustępować. Widziała jego pazerne spojrzenie zawieszone na butelkach z winem.

      – Przyniosę ci jeszcze kilka flaszek, ale coś za coś, odrestauruj sobie pamięć. Co ty na to? To chyba uczciwa propozycja. Wiesz, że cię nie oszukam. U mnie słowo to rzecz święta.

      Władek patrzył spode łba na Lewandowską. Wahał się. Propozycja kusząca, ale czy aż tak, żeby złamać zasady? Może warto się potargować?

      – Co proponujesz? Nawijaj.

      – Cztery butelki i dorzucę karton fajek, pasuje?

      – Pięć flaszek i dwa kartony szlugów.

      – Zgoda. Niech ci będzie.

      Zuza wyciągnęła rękę w stronę lumpa na znak zawarcia umowy, ale zaraz tego pożałowała, bo jego była brudna, lepiąca się, obrzydliwa. Dyskretnie wytarła dłoń w połę płaszcza.

      – Czy widziałeś wtedy coś ciekawego? Ktoś może się tu kręcił?

      – Co nieco, kurwa, widziałem. Obudziłem się w środku nocy, bo parło mnie jak cholera na szczanie, jestem chory, mam prostatę… Poszłem pod płot śmieciarzy, bo przecież nie będę szczać przy samym domu, i zacząłem odcedzać kartofelki. Leję tak sobie, patrzę, a tam na bazie jakiś frajer majstruje, kurwa, przy ciężarówce. Wpierw myślałem, że zapierdala wachę, ale on niuchał nie przy baku, tylko przy krypie. Co może tam być, kurwa, ciekawego, skoro nawet mnie to nie interesuje, a ja mało czym pogardzę. Przykucnąłem, żeby mnie nie daj Boże nie zauważył, i filowałem na tego chuja. Najebał się na maksa, aż dziwne, że cieć się nie obudził, pewnie ostro sobie wieczorem dał w palnik.

      – Skąd wiesz, że to był facet?

      – No kurwa, jeszcze chłopa od baby odróżniam. Widziałem dobrze, bo śmieciara stała tuż pod latarnią. W końcu dostał się na krypę. Wypierdolił z niej jakiś podłużny pakunek, który wyglądał jak zrolowany dywan, ale na pewno to nie był dywan. Tego jestem, kurwa, pewien.

      – Dlaczego tak sądzisz?

      – Był СКАЧАТЬ