Название: Sześć pięter luksusu
Автор: Cezary Łazarewicz
Издательство: PDW
Жанр: Техническая литература
Серия: Poza serią
isbn: 9788381910309
isbn:
Jest jeszcze coś, co napisali we wspomnieniach o zmarłej: poświęciła osobiste dobro dla sprawy rodziny. Ten eufemizm oznaczał, że z powodu prowadzenia sklepu musiała zerwać swoje zaręczyny. Czyżby kandydat na męża uznał, że sklepikarka jest go niegodna? Ona zaś do końca życia pozostała samotną kobietą.
Ciekawy list w sprawie początków imperium Jabłkowskich przysłała mi z Paryża Elżbieta Zadora-Rio, prawnuczka Justyny Jabłkowskiej: „Mama opowiadała mi, że firma została stworzona nie przez braci Jabłkowskich, tylko przez ich siostrę, ciocię Anulkę, i że bracia się do niej dołączyli, jak już interes dobrze szedł”.
Rozwój
Jest rok 1884. Prezydent Sokrates Starynkiewicz kupuje sześćdziesiąt pięć hektarów ziemi po drugiej stronie Wisły i otwiera na Bródnie największy cmentarz miejski, a Aniela Jabłkowska w tym samym czasie zaczyna prowadzić swój pierwszy sklepik przy ulicy Widok 2/4/6, przy skrzyżowaniu z Bracką.
Nazywanie tego interesu przedsiębiorstwem handlowym jest pewnym nadużyciem. Wydzielony z mieszkania rodziców pokoik, którego jedynym wyposażeniem jest jesionowa komoda, bracia nazywają „zabawką”.
Bo trudno nazwać ten kącik sklepem. Pozbawiony jest nie tylko szyldu i okien wystawowych, ale nawet wejścia od ulicy. Tylko wtajemniczeni wiedzą, że wchodzi się tu przez bramę. Klienci dowiadują się tego od najbliższej rodziny Anieli. Jabłkowscy posyłają do niej swoich znajomych, a ci znów swoich. Powoli rosną obroty.
W 1888 roku Warszawa otwiera wielką gazownię miejską przy ulicy Dworskiej (obecnie Kasprzaka), a Aniela swój sklep przy Hożej 8. Przenosi się tu z ulicy Widok, też do mieszkania, tylko trochę większego. Nadal nie ma okien wystawowych, więc jest to ciągle miejsce dla wtajemniczonych klientów i znajomych rodziny. Zmienia się jednak asortyment. To już nie artykuły piśmienniczo-papiernicze, lecz łokciowe, czyli tkaniny. Pod bokiem jest światowe centrum włókiennicze w Łodzi i Józef, który zna się na materiałach i ma szerokie kontakty w branży. Dzięki temu interes Anieli idzie świetnie. Zapada nawet decyzja, żeby przebić wejście na ulicę, wówczas łatwiej będzie tu dotrzeć niż przez bramę.
„Dzięki pomocy całego rodzeństwa i pieniężnej składce rodziny praca zaczyna przynosić obfite plony. Klientela wzrasta, zapasy towaru się pomnażają. Jest potrzeba przeniesienia magazynu do obszerniejszego lokalu” – tak w latach trzydziestych ubiegłego wieku Jabłkowscy o początkach rodzinnego biznesu opowiadają dziennikarzom.
To lukrowana wersja mitu założycielskiego. W rzeczywistości tak słodko nie jest. Pierwsze lata działalności sklepu przynoszą raczej porażki. Nie ma zysków, są tylko straty. Sprzedaż jest niewielka i nie pokrywa nawet kosztów utrzymania sklepiku. Mija dziesięć lat od założenia, a zamiast o ekspansji trzeba wciąż myśleć o przetrwaniu.
„Z każdą przesyłką nowego bilansu łudzę się nadzieją, iż zobaczę jakieś większe cyfry obrotowe – pisze Józef w liście do siostry. – Niestety, nadzieja moja nie ziszcza się. Przypisuję to zbyt małej ilości towaru, jaki posiadacie na składzie”.
Doradza: wymagać od interesu, aby w zaczątku swym dawał zyski, to powstrzymywać jego rozwój. Sklep – jak dziecko – potrzebuje nakładów, które tylko w przyszłości i z procentem się zwracają.
Tylko skąd brać pieniądze? Józef systematycznie przesyła siostrze drobne kwoty: dwadzieścia pięć rubli na utrzymanie domu rodziców, piętnaście rubli na depozyt w sklepie. (Czyli jedną trzecią tego, co Stanisław Wokulski w swoim sklepie płacił przyjacielowi Szlangbaumowi).
Inni bracia nie są tak solidni. Po śmierci ojca w 1889 roku zupełnie się odsunęli. Przestali nawet płacić drobne składki roczne. Tylko Józef nie traci wiary. Przez lata wspiera Anielę wpłatami, radami i pomysłami. W końcu zbliżający się do czterdziestki Józef stawia wszystko na jedną kartę. W 1897 roku, gdy w Warszawie trwają polityczne przepychanki o wybudowanie pomnika Adama Mickiewicza, podejmuje ogromne ryzyko, inwestując w sklep Anieli pieniądze z posagu swojej żony. Jego życie staje wtedy na głowie – porzuca przemysł włókienniczy i zaczyna w Warszawie z siostrą prowadzić biznes, o którym ma niewielkie pojęcie.
Stawia jednak warunek: sklep musi być przeniesiony w bardziej atrakcyjne miejsce. Ulica Hoża, gdzie od dziewięciu lat mieści się sklepik, położona jest prowincjonalnie, na obrzeżach miasta, z dala od głównych tras spacerowych. Handlowe serce Warszawy bije kilkaset metrów stąd, między Nowym Światem, Krakowskim Przedmieściem i Marszałkowską. Chodzi nie tylko o większy lokal, ale przede wszystkim o wyjście z cienia i pozyskanie klientów.
W 1897 roku przenoszą się na Bracką 20. Od tej pory Józef junior ma największy wpływ na rozwój firmy. Zresztą z całej rodziny to on jest najbardziej kreatywny i przedsiębiorczy, tryska pomysłami.
Po dwóch latach kierowania sklepem odnosi sukcesy. Po raz pierwszy pojawia się jakikolwiek zysk – 3604 ruble. (Wokulski kilkanaście lat wcześniej przywiózł z Irkucka tylko 600 rubli, a ustawiło go to na całe życie).
Bracka
Bracka od wieków była tylko przelotówką łączącą starą Warszawę z Ujazdowem. Ale w drugiej połowie XIX wieku ulica zaczyna się błyskawicznie zmieniać. Jeszcze niedawno miasto kończyło się na Krakowskim Przedmieściu, a na Brackiej stały jedynie nieliczne drewniane domki i dworki z wielkimi ogrodami. Pod koniec XVIII wieku wybudowano tutaj ogromny czteropiętrowy amfiteatr na trzy tysiące miejsc, który przez lata ożywiał tę wiejską okolicę, ściągając tłumy warszawiaków. Przychodzili oglądać walki dzikich zwierząt zagryzających się na arenie. Przez ponad pół wieku budynek Szczwalni, zwanej przez warszawiaków Hecą, stojący w miejscu dzisiejszego Nowego Domu Jabłkowskich, był rozrywkowym sercem Warszawy. Boom budowlany i brak wolnych działek przy Nowym Świecie sprawiły, że w drugiej połowie XIX wieku Bracka zaczęła przekształcać się ze wsi w miasto. Nowe kamienice rosły najpierw przy Chmielnej, potem przy ulicy Widok, by w końcu dotrzeć do Brackiej. Z kupieckiego punktu widzenia znacznie ważniejsze były wtedy Krakowskie Przedmieście i Nowy Świat – ekskluzywne, drogie i pachnące wielkim światem. Grunty na Brackiej były znacznie tańsze, ale miały zadatki na rozwój.
Koniec XIX wieku. Warszawa za sprawą rosyjskiego generała Sokratesa Starynkiewicza, który w 1875 roku zostaje powołany na stanowisko prezydenta miasta, zmienia się z prowincjonalnego miasteczka w metropolię. Z centrum znikają cuchnące rynsztoki, klepiska i kocie łby, a po zmroku ulice oświetlane są gazowymi latarniami. Starynkiewicz tworzy sieć kanalizacji i wodociągów, reguluje Wisłę i uruchamia transport publiczny. Walcząc z mafią dorożkarzy, wprowadza na ulice tramwaje konne. Pod koniec wieku jest ich już trzysta.
Warszawa dorabia się systemu dostarczania gazu, trzech tysięcy płomieni w ulicznych lampach gazowych, centrali telefonicznej, która łączy ulice i domy, oraz Towarzystwa Asenizacyjnego, zajmującego się wywozem nieczystości z ulic. Miasto staje się ważnym ośrodkiem przemysłowym na rubieżach Cesarstwa Rosyjskiego. Ściągają tu tysiące robotników. W ciągu trzydziestu lat liczba mieszkańców podwaja się (w 1900 roku w Warszawie żyje prawie siedemset tysięcy osób). Wszyscy potrzebują spodni, koszul, sukien i bielizny. Ubrania muszą być gotowe do włożenia, bo ludzie nie mają czasu chodzić do krawców i je przymierzać. Wyczuł to – pod koniec XIX wieku – Józef Jabłkowski junior.
Bracka 23
W СКАЧАТЬ