Название: Sześć pięter luksusu
Автор: Cezary Łazarewicz
Издательство: PDW
Жанр: Техническая литература
Серия: Poza serią
isbn: 9788381910309
isbn:
Ze sprawozdań Towarzystwa wynika, że początkowo działalność polegała głównie na wypłacaniu drobnych pożyczek i finansowaniu zagranicznej nauki Jana.
Józef senior wciąż myśli o czymś większym, o czymś, co postawiłoby na nogi całą rodzinę. Próbuje nakłonić Józefa juniora do założenia fabryczki rodzinnej. „Jest to ostatnie moje marzenie, abym jeszcze przed grobem ujrzał firmę fabryczną Jabłkowski Józef i syn – i mam w Bogu nadzieję, że to się zrobi” – pisał do niego w 1884 roku.
Dzieci Józefa juniora: Feliks Jabłkowski, późniejszy dyrektor DTBJ, i jego siostra Janina
Archiwum rodziny Jabłkowskich
Sklep
Według rodzinnej legendy (powtarzanej dziennikarzom w latach trzydziestych XX wieku, gdy Jabłkowscy byli już handlową potęgą) datą mityczną jest Boże Narodzenie 1883 roku. Wtedy miała zapaść decyzja o otwarciu sklepu. Ale w zachowanych sprawozdaniach finansowych z końca XIX wieku można przeczytać, że pomysł pojawił się trochę później. Początkowo miał to być jakiś nieokreślony zyskowny interes, który scementuje rodzinę. Wtedy ktoś zaproponował sklep i pomysł bardzo się wszystkim spodobał.
„I tak oto synowie szlachcica i ziemianina stali się kupcami” – mógłby powiedzieć w swym wystąpieniu 4 września 1913 roku inżynier Piotr Drzewiecki.
Handlarzami? Kupcami? Kupczykami? Kramarzami? W drugiej połowie XIX wieku nie brzmi to dobrze. Dla prawdziwego szlachcica handel jest zajęciem niegodnym. Znamy to z Lalki Prusa i losów Stanisława Wokulskiego. Prus, tak jak Józef senior, pracował dla Wilhelma Raua. Był zaledwie ślusarzem w jego fabryce. Niewykluczone, że tam poznał historię upadku Józefa, o której na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XIX wieku było w Warszawie głośno.
W Kronikach tygodniowych z roku 1881 Prus napisał o dwóch chrześcijanach z Lubartowa pod Lublinem, którzy popadli w niełaskę, bo otworzyli sklep w miejscu, gdzie od stworzenia świata jedynymi kupcami byli Żydzi.
Ponieważ towary mieli dobre, wagę rzetelną, ceny niskie, więc prędko zyskali popularność jako kupcy – pisze Prus. – Ale jako ludzie wyjęci byli spod praw towarzyskich. Nie zostali nawet zaproszeni na doroczny bal dobroczynny, a gdy sami chcieli kupić bilety, to się dowiedzieli, że jako kupcy mogą jedynie stać za barem.
Wokulski też żenował warszawską śmietankę, dla której mówienie o przychodach, stratach i zyskach naruszało reguły dobrego wychowania. Czy Jabłkowscy nie obawiali się złego traktowania i pogardy?
Józef Jabłkowski junior lubi tłumaczyć: „Handel wyrabia charakter, daje niezależność. Jest to zawód pełnowartościowy. Człowiek uczciwy w każdym fachu odda ojczyźnie rzetelne usługi”.
Przedwojenni dziennikarze uwielbiali rodzinną legendę o biednych Jabłkowskich, którzy podnoszą się z upadku i zaczynając wszystko od zera, ciułając grosz do grosza, budują imperium handlowe z niczego. Takie historie bardzo dobrze się sprzedają w popołudniówkach, bo przypominają opowieści o amerykańskich magnatach, którzy przebyli drogę od pucybuta do milionera.
Gazety wielokrotnie opisują przełomowy moment, gdy Józef Jabłkowski junior na zebraniu rodzinnym w grudniu 1883 roku wskazuje na dwudziestoczteroletnią pannę – Anielę Jabłkowską – i wyznacza ją do kierowania tym pierwszym sklepem Jabłkowskich (dla popołudniówek nie ma znaczenia, że nic takiego się nie zdarzyło).
Nieodłącznym elementem tej historii jest przypowieść o komodzie cioci Anieli. Jej siostrzeniec – dyrektor Zbigniew Jabłkowski, odpowiedzialny przed wojną za kontakty z prasą – prowadził reporterów do starej jesionowej szafki z trzema szufladami, której zdjęcia wisiały we wszystkich dyrektorskich gabinetach przy Brackiej, i mówił z namaszczeniem: „Z tego staroświeckiego mebla wyrósł gmach naszego magazynu w Warszawie”.
Gdy dziennikarze, słysząc to, robią wielkie oczy, tłumaczy, jak to biedna ciotka Aniela w archaicznej komodzie gromadziła kupowane tuzinami (bo na więcej jej nie było stać) mydełka, kajety, ołówki, flaszeczki atramentu i stalówki, by sprzedać to wszystko najbliższej rodzinie, zyski przeznaczając na rozwój.
Komoda cioci Anieli
Archiwum rodziny Jabłkowskich
Żaden z przedwojennych reporterów się nie dziwił, jak to w ogóle było możliwe, żeby na czele firmy handlowej stanęła kobieta. A przecież gdy Aniela startowała w roku 1884 ze swoim sklepikiem w komodzie, już sama nazwa firmy Aniela Jabłkowska i Spółka musiała budzić zdumienie. Dopiero w połowie XIX wieku wprowadzono na terenie Polski w miarę liberalne przepisy dotyczące działalności gospodarczej, pozwalające na zakładanie przedsiębiorstw bez konieczności uzyskiwania zgody cechów i upokarzających egzaminów. Wcześniej o wszystkim: kto, gdzie i jak może zarabiać pieniądze, decydował cech. „Żadnych kobiet” – taka obowiązywała zasada. Nawet jeśli kobieta odziedziczyła firmę po zmarłym mężu, nie mogła samodzielnie prowadzić interesu. Cech stawiał ultimatum: albo ponowne zamążpójście i przejęcie firmy przez mężczyznę, albo jej utrata. Sklepik Anieli Jabłkowskiej musiał być więc dziwolągiem, o którym rozmawiała warszawska ulica.
Żaden z dziennikarzy nie spytał też, dlaczego to właśnie ona ze wszystkich dzieci Józefa musiała się poświęcić?
Może dlatego, że była całkowicie podporządkowana ojcu? A ojciec zmieniał zdanie. Generalnie uważał, że kobieta powinna mieć piękny charakter, zachwycać się literaturą i poezją i nie zaprzątać sobie głowy rachunkami, geografią czy językami obcymi. To synom trzeba dać edukację – utrzymywał Józef – a córki tylko uwznioślić. („Edukacja kobiety powinna mieć bardziej na celu ukształtowanie jej serca niż głowy” – pisał w listach). Potem zaplanował sobie, że najmłodsza córka będzie żyła z oprawiania książek. Gdy rodziła się firma rodzinna, zmienił jednak zdanie. Zresztą, co za różnica: introligatornia czy sklep, gdy rodzina jest w potrzebie?
Aniela nie miała żadnych szans na bunt i nikt jej o zdanie nie pytał – była najmłodszą córką i wciąż pozostawała pod opieką rodziców.
„Ciotkę Anielę przeznaczono do handlu, bo ktoś musiał pomyśleć o kształceniu młodszych braci i zapewnieniu im bytu” – tak to widzieli członkowie rodziny.
Na dziewiętnastowiecznym zdjęciu Aniela z wyglądu przypomina guwernantkę: zaczesane do tyłu, ciasno СКАЧАТЬ