Mesjasz Diuny. Frank Herbert
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Mesjasz Diuny - Frank Herbert страница 12

Название: Mesjasz Diuny

Автор: Frank Herbert

Издательство: PDW

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия: Kroniki Diuny

isbn: 9788381887540

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      – Jak twój syn stracił oczy? – zapytał, usłuchawszy.

      – Obrońcy Naradżu użyli wypalacza skał – wyjaśnił Farok. – Syn był za blisko. Przeklęte atomówki! Nawet wypalacz skał powinien być zakazany.

      – Stanowi przykład obchodzenia prawa – przyznał Scytale, ważąc w myśli tę informację. „Wypalacz skał w Naradżu! O tym nam nie powiedziano. Dlaczego ten staruch gada o wypalaczu skał?”

      – Zaproponowałem, że kupię mu tleilaxańskie oczy u twych mistrzów – powiedział Farok. – Ale w legionach krążą pogłoski, że tleilaxańskie oczy zniewalają użytkowników. Syn oświadczył mi, że te oczy są z metalu, a on jest z ciała, i że takie połączenie musi być grzeszne.

      – Zasada rzeczy musi pasować do jej pierwotnego przeznaczenia. – Scytale próbował nakierować rozmowę na potrzebne mu informacje.

      Farok zacisnął wargi, ale skinął głową.

      – Powiedz otwarcie, czego chcesz – rzekł. – Musimy zaufać twojemu sternikowi.

      – Byłeś kiedyś w twierdzy imperialnej? – spytał maskaradnik.

      – Uczestniczyłem w biesiadzie z okazji zwycięstwa na Molitorze. Ziąb ciągnął tam od kamieni mimo najlepszych ixańskich ogrzewaczy. Poprzedniej nocy spaliśmy na tarasie świątyni Alii. Są tam drzewa, wiesz, drzewa z wielu planet. My, baszarowie, przywdzialiśmy nasze najlepsze zielone szaty i mieliśmy osobne stoły. Za dużo żeśmy zjedli i wypili. Raziły mnie pewne rzeczy. Zjawili się kuśtykający o kulach ranni. Sądzę, że nasz Muad’Dib nie wie, ilu ludzi okaleczył.

      – Byłeś przeciwny biesiadzie? – Tleilaxanin słyszał o fremeńskich orgiach pod wpływem piwa przyprawowego.

      – Nie przypominała duchowej komunii z naszej siczy. Brakowało tau. Dla rozrywki były młode niewolnice, a żołnierze dzielili się opowieściami o bitwach i ranach.

      – Zatem byłeś w tej wielkiej kamiennej twierdzy – powiedział Scytale.

      – Muad’Dib wyszedł do nas na taras – ciągnął Farok. – „Przychylności losu dla nas wszystkich”, rzekł. Pustynne powitanie w takim miejscu!

      – Znasz położenie jego komnat mieszkalnych? – zapytał Scytale.

      – Są daleko w głębi. Gdzieś daleko w głębi. Powiedziano mi, że on i Chani prowadzą wędrowne życie, tyle że w obrębie murów twierdzy. W Wielkiej Sali Muad’Dib udziela audiencji. Ma sale przyjęć i sale oficjalnych spotkań, całe skrzydło dla straży przybocznej, miejsca na uroczyste ceremonie i wewnętrzną sekcję łączności. Powiedziano mi, że w pomieszczeniu głęboko pod twierdzą, w kręgu rowów z wodą, trzyma skarłowaciałego czerwia, którego może nią zatruć. To tutaj odczytuje przyszłość.

      „Mieszanina mitów i faktów” – pomyślał Scytale.

      – Wszędzie towarzyszy mu rządowa świta. – Farok się skrzywił. – Urzędnicy, słudzy i słudzy sług. Ufa tylko takim jak Stilgar, którzy byli z nim bardzo blisko za dawnych dni.

      – Tobie nie – rzekł Scytale.

      – Myślę, że zapomniał o moim istnieniu.

      – Jak opuszcza twierdzę i jak do niej wraca? – zapytał Tleilaxanin.

      – Ma malutkie lądowisko ornitopterów, taki występ w wewnętrznym murze. Mówią, że Muad’Dib nie dopuszcza nikogo do sterów podczas lądowania. Podobno najmniejszy błąd w wyliczeniu podejścia grozi uderzeniem w pionową ścianę i runięciem do jednego z tych przeklętych ogrodów.

      Scytale skinął głową. To się najprawdopodobniej zgadzało. Taki powietrzny dostęp do kwater Imperatora dawał jakąś rękojmię bezpieczeństwa. Wszyscy Atrydzi byli doskonałymi pilotami.

      – Używa ludzi do przekazywania wiadomości dystransowych. Wszczepianie translatorów fali poniża ludzi. Człowiek winien być panem swego głosu. Nie powinien nosić ukrytej w głosie wiadomości od drugiego człowieka.

      Maskaradnik wzruszył ramionami. Wszystkie wielkie potęgi używały obecnie dystransów. Nigdy nie można przewidzieć, jaka przeszkoda stanie między nadawcą a odbiorcą. Dystrans był niepodatny na polityczną kryptologię, ponieważ bazował na ledwo uchwytnych zniekształceniach widma naturalnego głosu szyfrowanych niezwykle złożonymi metodami.

      – Nawet jego urzędnicy skarbowi korzystają z tej metody – utyskiwał Farok. – Za moich czasów dystransy wszczepiano jedynie pośledniejszym zwierzętom.

      „Jednak informacje o dochodach muszą być tajne – pomyślał Scytale. – Niejedna władza upadła, gdyż lud odkrył prawdziwe rozmiary bogactwa rządzących”.

      – Jak rzesze Fremenów patrzą dziś na Dżihad Muad’Diba? – zapytał maskaradnik. – Nie mają nic przeciwko temu, że z ich Imperatora robi się boga?

      – Większość nawet się nad tym nie zastanawia. Widzą w dżihadzie to samo, co ja widziałem… większość z nich. Źródło niezwykłych przeżyć, przygody i bogactwa. Ta grabenowa nora – omiótł gestem dziedziniec – kosztowała sześćdziesiąt lidów przyprawy. Dziewięćdziesiąt kantarów! Był czas, kiedy nie potrafiłem sobie wyobrazić takiego bogactwa. – Pokręcił głową.

      Niewidomy chłopak po drugiej stronie dziedzińca próbował zagrać miłosną balladę na balisecie.

      „Dziewięćdziesiąt kantarów – pomyślał Scytale. – Coś takiego. Pewnie, że to fortuna. Na wielu innych planetach nora Faroka byłaby pałacem, ale wszystko jest względne… nawet kantar. Czy Farok wie, na przykład, skąd się wzięła jego jednostka masy przyprawy? Czy kiedykolwiek przyszło mu do głowy, że półtora kantara wynosił niegdyś dopuszczalny ładunek wielbłąda? Mało prawdopodobne. On mógł nawet nigdy nie słyszeć o wielbłądzie ani o złotym wieku Ziemi”.

      Osobliwie wpadając w rytm melodii balisety syna, Fremen powiedział:

      – Miałem krysnóż, taliony na dziesięć litrów wody, własną lancę w spadku po ojcu, serwis do kawy i butelkę z czerwonego szkła starszą, niż sięgała pamięć mojej siczy. Miałem udział w naszej przyprawie, ale nie miałem pieniędzy. Nie wiedziałem, że jestem bogaty. Do tego jeszcze dwie żony: jedna brzydka i ukochana, druga głupia i uparta, lecz o kształtach i twarzy anioła. Byłem fremeńskim naibem, jeźdźcem czerwi, władcą lewiatana i piasku.

      Chłopak pod arkadami zagrał żwawiej.

      – Wiedziałem wiele rzeczy, nie musząc się nad nimi zastanawiać – ciągnął Fremen. – Wiedziałem, że głęboko pod naszym piaskiem jest woda uwięziona przez maleńkie stworzyciele. Wiedziałem, że moi przodkowie składali dziewice w ofierze Szej-huludowi… dopóki Liet-Kynes nie kazał z tym skończyć. Źle zrobiliśmy, skończywszy z tym. Widziałem klejnoty w paszczy czerwia. Moja dusza miała cztery bramy, a ja znałem je wszystkie. – Umilkł i popadł w zadumę.

      – A potem zjawił się Atryda z matką czarownicą – rzekł Tleilaxanin.

      – Zjawił się Atryda – powtórzył Farok. – Ten, któremu w siczy daliśmy imię Usul, jego СКАЧАТЬ