Mesjasz Diuny. Frank Herbert
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Mesjasz Diuny - Frank Herbert страница 11

Название: Mesjasz Diuny

Автор: Frank Herbert

Издательство: PDW

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия: Kroniki Diuny

isbn: 9788381887540

isbn:

СКАЧАТЬ bazgrołami. Przy drzwiach przed Scytale’em ktoś wysmarował kredą obwieszczenie, że niejaki Beris przywiózł z dżihadu paskudną chorobę, która pozbawiła go męskości.

      – Przybywasz w towarzystwie? – zapytał starzec.

      – W pojedynkę – odparł maskaradnik.

      Mężczyzna odchrząknął głośno, nadal ociągając się na swój irytujący sposób.

      Scytale uzbroił się w cierpliwość. Taki tryb nawiązania kontaktu nie był wolny od zagrożeń. Może stary nie bez powodu tak się zachowuje. Chociaż pora była odpowiednia. Przymglone pyłem słońce stało niemal prosto nad głową. Okoliczni mieszkańcy, pozamykawszy się w domostwach, szykowali się do przespania gorącej części dnia.

      „Może to nowy sąsiad budzi niepokój starucha?” – zastanowił się Scytale. Wiedział, że w przyległym domu zakwaterowany został Otejm, były bojownik fedajkinów, budzących postrach komandosów śmierci Muad’Diba. U Otejma zadekował się Bidżaz, karzeł katalityk.

      Ponownie zmierzył starca wzrokiem, zwracając uwagę na pusty lewy rękaw i na brak filtraka. A także na władczą siłę, która biła z całej postaci. To nie był prosty weteran dżihadu.

      – Mogę poprosić o imię gościa? – zapytał stary.

      Scytale stłumił westchnienie ulgi. W końcu zostanie przyjęty.

      – Zaal – podał imię nadane mu na potrzeby tej misji.

      – Ja jestem Farok – rzekł staruch – były baszar w dziewiątym legionie podczas dżihadu. Mówi ci to coś?

      Scytale wyczytał w tych słowach groźbę.

      – Urodziłeś się w siczy Tabr, która przysięgała posłuszeństwo Stilgarowi.

      Farok odprężył się i ustąpił z przejścia.

      – Witaj w moim domu.

      Scytale wśliznął się pod dach ciemnego atrium o posadzce z niebieskich płytek i ścianach zdobionych ciętym w krysztale połyskliwym ornamentem. Atrium wychodziło na zadaszony dziedziniec. Światło dnia przesiane przez szkło filtracyjne kąpało go w poświacie tak srebrzystej jak podczas białej nocy pierwszego księżyca. Za ich plecami drzwi zachrzęściły o gródź wilgoci.

      – Byliśmy szlachetnego stanu – powiedział Farok, prowadząc go w kierunku dziedzińca. – Nie należeliśmy do wyrzutków. Nie mieszkaliśmy w dziurze grabenu… jak ta tutaj! Mieliśmy uczciwą sicz w Murze Zaporowym, nad granią Habbanja. Jednym czerwiem dojeżdżało się do Kedemu, wewnętrznej pustyni.

      – Inaczej niż tutaj – zgodził się Scytale, pojąwszy wreszcie, co wciągnęło Faroka do spisku. Fremen tęsknił za dawnymi czasami i dawnymi obyczajami.

      Wyszli na dziedziniec.

      Tleilaxanin zrozumiał, że Farok tłumi w sobie głęboką niechęć do gościa. Fremeni nie ufali oczom niemającym błękitu ibada. Mawiali, że niezborne oczy obcoświatowców widzą rzeczy, których nie powinny oglądać.

      Semucka muzyka umilkła z ich nadejściem. W jej miejsce odezwało się brzdąkanie balisety – najpierw akord w dziewięciostopniowej skali, po nim zaś czyste dźwięki melodii popularnej na planetach Naradżu.

      Kiedy jego wzrok przyzwyczaił się do światła, Scytale ujrzał chłopaka, który skrzyżowawszy nogi, siedział na niskiej otomanie pod arkadami po prawej. Spoglądał pustymi oczodołami. Wiedziony tajemniczym instynktem ślepca, zaczął śpiewać w chwili, gdy maskaradnik zwrócił na niego uwagę. Głos miał wysoki i melodyjny.

      Wiatr porwał ziemię,

      Wiatr porwał niebo

      I porwał ludzi!

      Kim jest wiatr?

      Drzewa stoją proste,

      Piją wodę ludzi.

      Za dużo znam światów,

      Za dużo ludzi,

      Za dużo drzew,

      Za dużo wiatrów.

      Nie były to oryginalne słowa znanej Scytale’owi pieśni. Oddalając się od śpiewaka, Farok prowadził gościa pod przeciwległe arkady, do rozłożonych na podłodze poduszek. Płytki pod stopami mężczyzn przedstawiały morskie zwierzęta.

      – Tę tutaj – Farok wskazał okrągłą, czarną poduszkę – zajmował kiedyś w siczy Muad’Dib. Teraz należy do ciebie.

      – Jestem twym dłużnikiem – rzekł Scytale, zagłębiając się w czarnym wzgórku. Uśmiechnął się. Przez Faroka przemawiała mądrość. Mędrzec prawi o wierności, nawet gdy słucha pieśni o ukrytym znaczeniu i słów niosących tajne przekazy. Kto odmówiłby temu tyranowi Imperatorowi przerażających mocy?

      Nie łamiąc rytmu pieśni, Farok zapytał:

      – Nie przeszkadza ci muzykowanie mojego syna?

      Maskaradnik zaprosił go gestem na poduszkę naprzeciwko, po czym oparł się plecami o chłodną kolumnę.

      – Lubię muzykę.

      – Syn stracił oczy w czasie podboju Naradżu – wyjaśnił Farok. – Tam się podkurował i tam powinien zostać. Żadna z naszych kobiet nie zechce go w takim stanie. Jednak czuję się dziwnie, gdy pomyślę, że mam w Naradżu wnuki, których pewnie nigdy nie zobaczę. Znasz planety Naradżu, Zaalu?

      – Za młodu byłem tam na gościnnych występach z trupą moich ziomków maskaradników.

      – Zatem jesteś maskaradnikiem. Zastanawiały mnie twoje rysy. Przypominają mi człowieka, którego tu kiedyś poznałem.

      – Duncana Idaho?

      – Tak, jego. Mistrza miecza na żołdzie obecnego Imperatora.

      – Powiadają, że został zabity.

      – Tak powiadają – przyznał Farok. – Jesteś prawdziwym mężczyzną? Słyszałem opowieści o maskaradnikach… – Wzruszył ramionami.

      – Jesteśmy hermafrodytami Jadacha – rzekł Scytale. – Przybieramy płeć na życzenie. W tej chwili jestem mężczyzną.

      Gospodarz w zamyśleniu ściągnął usta.

      – Polecić, żeby coś podano? – zapytał. – Masz ochotę na wodę? Lukrowane owoce?

      – Rozmowa wystarczy.

      – Życzenie gościa jest rozkazem – powiedział Farok, sadowiąc się na poduszce naprzeciwko Scytale’a.

      – Niech będzie pochwalony Abu d’Dhur, Ojciec Nieoznaczonych Dróg Czasu – rzekł Tleilaxanin. „Otóż to! – pomyślał. – Dałem mu jasno do zrozumienia, że przysyła mnie i osłania sternik Gildii”.

      – Pochwalony СКАЧАТЬ