Miazga. Jerzy Andrzejewski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Miazga - Jerzy Andrzejewski страница 24

Название: Miazga

Автор: Jerzy Andrzejewski

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ będziemy więc szczęśliwi, moja żona i ja, jeżeli przyjmie pan od nas na pamiątkę tę skromną butelczynę.

      – A dziękuję, bardzo dziękuję łaskawym państwu. Napoleon, owszem, znam, wysoka marka, a koniak w ogóle trunek bogaty. Książę Białozierski-Biełosielski z rodziny Rurykowiczów, pracowałem u niego w Petersburgu jeszcze przed pierwszą wojną, zawsze kiedy się obudził rano, kazał podawać filiżankę mocnej kawy i kieliszek koniaku, mawiał przy tym: jak zaczniesz dzień od czarnej kawy i kieliszka koniaku, to go skończysz, nie obawiając się następnych. Dziękuję łaskawym państwu, owszem, zawsze sobie ceniłem i cenię dobry koniak, kilka lat temu świętej pamięci pan Cocteau, tak mu do smaku przypadł mój sposób przyrządzania sandacza, że i tutaj nie mógł się dość nachwalić, i potem z Francji przysłał mi trzy butelki Martela, kulturalny pan, znał się na wykwintnej kuchni.

      – Słyszeliśmy coś o tym słynnym sandaczu – powie niechybnie Monika, której w swoim czasie opowiadał był o przyjęciu dla Cocteau w Jabłonnie Stefan Raszewski.

      – O, to bogate danie – uśmiechnie się mistrz Kubicki – pełne finezji!

      – Niech pan nam opowie, mistrzu, jak się to robi? – Monika dziewczęco złoży obie dłonie, jak do modlitwy – umieramy z ciekawości, to musi być szalenie dowcipne!

      – Z pewnością – dołączy się i Pan Młody, choć bez szczególniejszych gestów, świadomy autonomicznych zalet swego głosu – będziemy szczęśliwi, jeśli zechce pan nas, profanów, wprowadzić bodaj na moment w tajemnice swojej sztuki. Wiemy, że przepis, to jeszcze nie wszystko, że i w sferach służących radościom oczu, a przede wszystkim subtelnym uciechom smaku i powonienia, o efekcie końcowym decyduje sprawność duchowa, element inwencji, nowości, natchnienia…

      – Konrad! – zniecierpliwi się prawdopodobnie Panna Młoda.

      – Przepraszam, już się zamieniam w słuch.

      Mistrz Kubicki:

      – To jest danie, jak państwu wspomniałem, bogate i pełne finezji. Bierze się sandacza i wycina z niego długie wąskie paski mięsa. Następnie paski zwija się w ruloniki i układa na masło, po czym wkłada się je pod parę i polewa białym winem. Resztę ryby, po usunięciu ości, przeciera się w maszynce, a następnie przez jedwabne sito. Tak otrzymaną masę rozciera się ze śmietanką, aż powstanie puch. Do puchu dodaje się masła rakowego. Bierze się włoski makaron, i tnie na mniejsze kawałki. Tymi kawałkami wykłada się garnek po bokach i na spodzie, przyklejając makaron, aby się trzymał ścianek. Do środka wkłada się przygotowaną masę i ugniata po bokach, w środku zostawiając otwór. Do środka wsypuje się szyjki radowe i pieczarki, po czym zakleja się otwór, wszystko razem znów idzie pod parę. Następnie wyjmuje się tę konstrukcję, która znajduje się jakby w koszyku z makaronem – i kładzie na półmisku. Naokoło okłada się rulonikami z sandacza i szyjkami rakowymi, smaruje ją masłem rakowym i polewa rakowym sosem. To wszystko!

      – Fantastyczne! – zwołała Monika, dla podkreślania stopnia podziwu kładąc mocny i przeciągle śpiewny akcent na pierwszą sylabę – tego się słucha, jak najpiękniejszej poezji.

      Natomiast Konrad Keller tak najprawdopodobniej sformułuje swoje wrażenie:

      – Ja też jestem wstrząśnięty. Dziękujemy, mistrzu. Szkoda tylko, że moja żona, nawet gdyby się jej przydarzyła podobna okazja, nie mogłaby nawiązać intymniejszego kontaktu z tym arcydziełem.

      – Ja? A to dlaczego?

      – Nie znosisz raków.

      – Kto ci to powiedział?

      – Jesteś uczulona na raki. Moja żona, mistrzu, ma dyspozycje alergiczne.

      – A owszem, owszem, to się zdarza. Siostrzeniec księżnej Róży Sulemirskiej, Gucio, nie mógł dotknąć śledzia, a ambasador włoski w Paryżu, Toracci, po ananasie dostawał pokrzywki.

      – Właśnie! – na to Keller – moją żonę po rakach wysypuje.

      – No wiesz! – odpowie Monika, chyba z trudem hamując wściekłość – raz mi się zdarzyło, to niczego nie dowodzi.

      – Jednak wstręt ci pozostał, przynajmniej tak kiedyś twierdziłaś.

      – Och, zaraz wstręt! Ty zawsze niemożliwie przesadzasz! Poza tym wcale nie jestem pewna, czy te raki były wtedy całkiem świeże.

      Mistrz Kubicki:

      – O, raki nieświeże, to bardzo niebezpieczne danie.

      Monika:

      – W każdym razie jestem przekonana, że raki i to pod każdą postacią przez pana, mistrzu, przyrządzone, nie tylko nie mogłyby mi zaszkodzić, ale i na pewno musiałyby mi smakować. Pan jest prawdziwym czarodziejem, drogi mistrzu.

      I skoro po ceremonii pożegnania, dzięki wspaniałości ruchu, z jakim poda staremu kucharzowi (rocznik 1885) dłoń do pocałowania, coś w rodzaju wykrzyknika kończącego długie i misternie zbudowane zdanie, opuści kuchenne pomieszczenie, jednak zostanie zmuszona do przedefilowania pod uważnymi spojrzeniami kilkunastu szoferów, więc przejdzie pod tymi ciężkimi spojrzeniami młodych przeważnie mężczyzn, doskonale piękna i równie doskonale nieosiągalna, z głową może nie dumnie, lecz w każdym razie śmiało wzniesioną, co i do wyeksponowania smukłej szyi się przyczyni i olśniewające kształty wydekoltowanych ramion uwypukli, skoro się już zatem dokona owa defilada, wprawdzie krótka, lecz w treści i w formie mocna.

      – Ale dupa! – tak chyba powie półgłosem i z akcentem szczerego podziwu młody kierowca prezesa Formińskiego.

      – Nie dla ciebie – odpowie drugi z Komitetu Centralnego.

      – Załóżmy się?

      – Przymknij się, Rysiek – powie trzeci i nie jest wykluczone. że tym trzecim będzie kierowca Stefana Raszewskiego. – Ty myślisz, że każda jest kurwa.

      – A może nie? Jak babka to lubi, to musi być kurwa, a że ona lubi, starczy spojrzeć.

      Wtedy kierowca Raszewskiego rozważnie:

      – Widzisz, Rysiek, ty jesteś młody i sprawa wcale nie tak stoi, jak ty sobie wyobrażasz.

      – Do mnie nie masz po co trzymać chińskiej mowy – na to Rysiek – u mnie ta sprawa stoi, jak rakieta, tylko twój, stary, stoi chudo i babskiej dupy ideologicznie nie czuje.

      Więc, gdy Monika, oczywiście nieświadoma kontrowersji spowodowanych swoją kobiecością, znajdzie się na przyciasnych schodach wiodących na salony, skąd dobiegać będzie muzyka oraz pogłos tanecznego falowania – zatrzyma się prawdopodobnie w połowie schodów, dzięki czemu Pan Młody, zachowując w tej powrotnej drodze z kuchennych rejonów skromny, choć nie nadmierny dystans, znajdzie się w stosunku do Panny Młodej o dwa, lub trzy stopnie niżej, zatem w sytuacji, w której ona, już ku niemu całą swoją pięknością zwrócona, spokojna, prawie anielska, choć i cokolwiek wyniosła – w oczywisty sposób będzie nad nim górować, kto wie, czy tak całkiem nieświadomie stwarzając sytuację często w ostatnich czasach eksponowaną w zachodnich filmach, cóż bowiem prostszego, a zarazem i wizualnie przekonywającego nad wykorzystanie konstrukcji schodów dla wywyższenia elementu kobiecego kosztem upokorzenia СКАЧАТЬ