Krzyżacy. Генрик Сенкевич
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Krzyżacy - Генрик Сенкевич страница 45

Название: Krzyżacy

Автор: Генрик Сенкевич

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ pęd. Obaczcie: nie tylko żeleźce, ale i brzechwa774 całkiem mu się schowała pod łopatką.

      – Myśliwcy muszą być już blisko; pewnikiem ci go zabiorą.

      – Nie dam! – odpowiedział Zbyszko – na drodze zabit, a droga niczyja.

      – A jeśli to opat poluje?

      – A, jeśli opat, to niech go bierze.

      Tymczasem z lasu wychyliły się naprzód psy, których było kilkanaście. Ujrzawszy zwierza, rzuciły się na niego ze strasznym harmidrem, zbiły się na nim w kupę i niebawem poczęły się między sobą gryźć.

      – Zaraz będą i myśliwi – rzekł Zych. – Ot patrz! już są, jeno dalej przed nami wypadli i nie widzą jeszcze zwierza. Hop! hop! bywajcie tu, bywajcie!… leży! leży!…

      Lecz nagle umilkł, przysłonił oczy ręką, a po chwili ozwał się:

      – Dla Boga! coże to jest? Czym oślepł, czy mi się zdaje…

      – Jeden na wronym775 koniu na przedzie – rzekł Zbyszko.

      Lecz Zych zawołał nagle:

      – Miły Jezu! dyć776 to chyba Jagienka!

      I naraz począł krzyczeć:

      – Jagna! Jagna!…

      Po czym ruszył naprzód, ale nim zdążył puścić w cwał podjezdka777, Zbyszko ujrzał najdziwniejsze w świecie widowisko: Oto na chybkim srokaczu778 sadziła ku nim, siedząc po męsku dziewczyna z kuszą w ręku i z oszczepem na plecach. W rozpuszczone od pędu włosy powszczepiały jej się chmielowe szyszki; twarz miała rumianą jak zorza, na piersiach rozchełstaną koszulinę, a na koszuli serdak wełną do góry. Dopadłszy, osadziła na miejscu konia; przez chwilę na twarzy jej odbijało się niedowierzanie, zdumienie, radość – na koniec jednak nie mogąc świadectwom oczu i uszu zaprzeczyć, poczęła krzyczeć cienkim, nieco jeszcze dziecinnym głosem:

      – Tatulo! tatuś najmilejsi!

      I w mgnieniu oka zsunęła się z konia, a gdy Zych zeskoczył także dla powitania jej na ziemię, rzuciła mu się na szyję. Przez długi czas Zbyszko słyszał tylko odgłos pocałunków i dwa wyrazy: „Tatulo! Jagula! Tatulo! Jagula!” – powtarzane w radosnym upojeniu.

      Nadjechały oba poczty, nadjechał na wozie Maćko, a oni jeszcze powtarzali: „Tatulo! Jagula!”, i jeszcze się obejmowali za szyję. Aż gdy wreszcie mieli już do sytu powitań i okrzyków, poczęła go Jagienka wypytywać:

      – To z wojny wracacie? Zdrowiście aby?

      – Z wojny. Co nie mam być zdrów! A ty? A młodsze chłopaki? Myślę, że zdrowe? – tak? Bo inaczej nie latałabyś po lesie. Ale coże ty tu robisz najlepszego, dziewczyno?

      – Przecie widzicie: poluję – odpowiedziała śmiejąc się Jagienka.

      – W cudzych lasach?

      – Opat dał mi pozwoleństwo779. Jeszcze przysłał pachołków do tego uczonych i psy.

      Tu zwróciła się do swej czeladzi780:

      – A odpędzić mi ta psy, bo skórę podrą!

      Po czym do Zycha:

      – Oj, też rada jestem, rada, że was widzę!… U nas wszystko dobrze.

      – A jam to nierad? – odparł Zych. – Dajże jeszcze, dziewucho, pyska!

      I poczęli się znów całować, a gdy skończyli, Jagna rzekła:

      – Do domu okrutny szmat drogi… takeśmy się za oną bestią zagnali.

      Chyba ze dwie mileśmy gnali, że już i konie ustawały. Ale tęgi żubr – widzieliście?… ma on ze trzy moje strzały w sobie, a od ostatniej musiał paść.

      – Padł on od ostatniej, ale nie od twojej: ten to rycerzyk go ustrzelił.

      Jagienka odgarnęła dłonią włosy, które się jej nasunęły na oczy, i spojrzała bystro, lubo781 niezbyt życzliwie na Zbyszka.

      – Wiesz, kto to jest? – spytał Zych.

      – Nie wiem.

      – Nie dziwota, żeś go nie poznała, bo wyrósł. Ale może starego Maćka z Bogdańca poznasz?

      – Dla Boga! to Maćko z Bogdańca! – zawołała Jagienka.

      I zbliżywszy się do woza, pocałowała Maćka w rękę.

      – Toście wy?

      – A ja. Jenom na wozie, bo mnie Niemcy postrzelili.

      – Jakie Niemcy? przecie to z Tatary była wojna? Wiem ci ja to, bom się niemało tatula naprosiła, żeby mnie z sobą wziął.

      – Była wojna z Tatary, ale my na niej nie byli, bośmy na Litwie przedtem wojowali i ja, i Zbyszko.

      – A gdzie jest Zbyszko?

      – Toś nie poznała, że to Zbyszko? – rzekł ze śmiechem Maćko.

      – To jest Zbyszko? – zawołała dziewczyna spoglądając znów na młodego rycerza.

      – A jakże!

      – Dajże mu po znajomości gęby – zawołał wesoło Zych.

      Jagienka zwróciła się żywo ku Zbyszkowi, lecz nagle cofnęła się i zakrywszy ręką oczy, rzekła:

      – Kiedy się wstydam…

      – My się przecie od małości znamy! – ozwał się Zbyszko.

      – Aha! dobrze się znamy. Pamiętam ci ja, pamiętam. Z ośm roków782 temu przyjechaliście do nas z Maćkiem i nieboszczka matula przynieśli nam orzechów z miodem. A wy, jak jeno starsi wyszli z izby, zaraz mnie pięścią w nos, a orzechy samiście zjedli!

      – Nie uczyniłby on teraz tego! – rzekł Maćko. – U kniazia Witolda bywał, w Krakowie na zamku bywał i obyczaj dworski zna.

      Lecz Jagience przyszło co innego do głowy, zwróciwszy się bowiem do Zbyszka, spytała:

      – To wyście żubra zabili?

      – Ja.

      – Obejrzym, gdzie tkwi grot.

      – Nie СКАЧАТЬ



<p>774</p>

brzechwa – tylna część strzały. [przypis edytorski]

<p>775</p>

wrony – (o koniu) kary, czarny. [przypis edytorski]

<p>776</p>

dyć (gw.) – przecież. [przypis edytorski]

<p>777</p>

podjezdek – koń mniejszej wartości, słaby a. młody. [przypis edytorski]

<p>778</p>

srokacz – srokaty koń, koń o umaszczeniu w cętki bądź w łaty. [przypis edytorski]

<p>779</p>

pozwoleństwo (daw.) – pozwolenie. [przypis edytorski]

<p>780</p>

czeladź (daw.) – służba. [przypis edytorski]

<p>781</p>

lubo (daw.) – chociaż. [przypis edytorski]

<p>782</p>

roków (gw.) – lat. [przypis edytorski]