Название: Fabryka Absolutu
Автор: Karel Čapek
Издательство: Public Domain
Жанр: Зарубежная классика
isbn:
isbn:
5. Pan biskup
W jakie dwa tygodnie po Nowym Roku siedział inżynier Marek w gabinecie prezesa Bondy'ego.
– Jak daleko jesteście panowie? – zapytał prezes Bondy podnosząc głowę znad papierów.
– Ja skończyłem – odpowiedział inżynier Marek. – Dałem twoim inżynierom szczegółowe wykresy Karburatora. Ten łysy, jak to on się nazywa.
– Krolmus.
– Aha, inżynier Krolmus, bajecznie uprościł mój atomowy motor. Chodzi o przemianę energii atomowej w pracę. Bajeczny chłop z tego Krolmusa. Co nowego poza tym?
Prezes Bondy pisał i milczał.
– Budujemy – rzekł po chwili. – Siedem tysięcy murarzy. Budujemy fabrykę Karburatorów.
– Gdzie?
– Na Wysoczanach16. I powiększyliśmy kapitał akcyjny o półtora miliarda. Gazety piszą coś o naszym nowym wynalazku. Przejrzyj to sobie – dodał i rzucił Markowi na kolana stos czeskich i zagranicznych pism, po czym zagłębił się w jakichś papierach.
– Już dwa tygodnie nie byłem w swej… ech… – odezwał się Marek głosem zduszonym.
– Gdzie nie byłeś?
– W swojej fabryczce… Nie mam odwagi po prostu. Czy tam się coś dzieje?
– Hm.
– A co porabia mój Karburator? – pytał Marek, przezwyciężając niepokój.
– Chodzi, jak się patrzy.
– A… co porabia… tamto?
Prezes westchnął i odłożył pióro.
– Czy wiesz, że musieliśmy zamknąć ulicę Mixa?
– Dlaczego?
– Ludzie chodzili tam modlić się. Całe tłumy, chociaż policja ich rozpędzała. Mamy siedmiu zabitych. Pozwolili walić w siebie jak owce.
– Tego należało się obawiać, tak, tego należało się obawiać – mamrotał zrozpaczony Marek.
– Ogrodziliśmy ulicę drutem kolczastym – mówił Bondy dalej. – Sąsiednie domy trzeba było ewakuować. Same ciężkie objawy religiomanii. W tej chwili jest tam komisja ministerstwa zdrowia i ministerstwa oświaty.
– Mam nadzieję – westchnął Marek z uczuciem ulgi – że władze wstrzymają działalność Karburatora.
– Nic podobnego – rzekł G. H. Bondy. – Klerykałowie bardzo się burzą przeciwko twemu Karburatorowi i dlatego stronnictwa postępowe stają w jego obronie na złość. Właściwie nikt nie wie, o co tam chodzi. Widać zaraz, że nie czytujesz gazet, człowieku. Przerodziło się to wszystko w całkiem zbędną polemikę z klerykałami. Ten zacny pan biskup poinformował o wszystkim kardynała-arcybiskupa…
– Co za pan biskup?
– Niejaki biskup Linda, całkiem dorzeczny człowiek. Wiesz, zawiozłem go tam, żeby się przyjrzał temu cudownemu Absolutowi jako fachowiec. Badał całą tę sprawę przez trzy dni, siedział ciągle w piwnicy i…
– Nawrócił się? – wyrwało się Markowi.
– Gdzie tam! Jest widać tak wytrenowany w sprawach Absolutu, albo też jest z niego jeszcze piekielniejszy ateista niż z ciebie. Nie wiem tego. Ale po trzech dniach przybiegł do mnie i powiada, że z katolickiego stanowiska nie może być o żadnym Bogu mowy, że kościół odrzuca stanowczo hipotezę panteistyczną jako heretycką. Jednym słowem, że tu nie ma żadnego legalnego Boga, popartego autorytetem kościoła i że jako ksiądz musi uważać wszystko za oszustwo, fałsz i kacerstwo. Bardzo rozsądnie gadał ten pater.
– Więc on tam nie wyczuł żadnych nadnaturalnych zjawisk?
– Wszystko tam przeżył: oświecenie, czynienie cudów, ekstazę, wszystko. On nie twierdzi, że te rzeczy się tam nie dzieją.
– No więc proszę cię, jak on to objaśnia?
– Nijak. Powiada, że kościół niczego nie objaśnia, ale nakazuje, albo zakazuje. Jednym słowem ani myśli kompromitować kościoła jakimś nowym niedoświadczonym bóstwem. Tak go przynajmniej zrozumiałem…– Czy wiesz, że kupiłem ten kościół, co jest na Białej Górze?
– Na co ci kościół?
– Jest najbliżej Brzewnowa. Trzysta tysięcy zapłaciłem, człowieku. Zaproponowałem go Absolutowi tam w piwnicy, ustnie i na piśmie, aby się do niego przeprowadził. Jest to całkiem ładny barokowy kościół. Prócz tego z góry oświadczyłem się z gotowością każdej potrzebnej adaptacji. I rzecz dziwna, o parę kroków od kościoła pod policyjnym numerem 457 zdarzył się onegdaj bardzo ładny przypadek ekstazy z pewnym instalatorem, ale w kościele nic cudownego, nic i nic! Jeden przypadek zdarzył się aż w Wokowicach17, dwa nawet w Kosirzach18. W radiostacji petrzyńskiej wybuchła wprost epidemia religijna: wszyscy radiotelegrafiści, którzy tam pracują, rozsyłali, ot tak sobie, do całego świata ekstatyczne depesze, niby jakąś nową ewangelię. Że niby Bóg schodzi znowu na świat, aby go odkupić i tam dalej w tym guście. Pomyśl, co za kompromitacja! Postępowa prasa bije w ministerstwo poczt i telegrafów, aż paździory lecą. Krzyczy, że klerykalizm wysuwa rogi i głosi podobne dyrdymałki. Nikt dotychczas ani się domyśla, że ma to związek z Karburatorem. Wiesz, Marku – dodał Bondy szeptem – coś ci powiem, ale to wielki sekret: tydzień temu przytrafiło się coś naszemu ministrowi wojny.
– Jakiemu ministrowi? – krzyknął Marek.
– Cicho! Ministrowi wojny. Doznał nagłego oświecenia w swej willi w Dejwicach19. Nazajutrz zwołał praski garnizon i przemawiał do niego o wiecznym pokoju, a żołnierzy namawiał do męczeństwa. Oczywiście, musiał natychmiast ustąpić. W gazetach pisali, że nagle zachorował. Takie rzeczy się dzieją, kolego!
– Więc nawet już w Dejwicach? – zasmucił się inżynier Marek. – Ależ to straszne, mój Bondy, jak to się szybko rozłazi!
– Niezmiernie szybko – zgodził się prezes Bondy. – Jakiś człowiek przewiózł sobie z tej zakażonej ulicy Mixa pianino aż na Pankrac20. Po dwudziestu czterech godzinach cały dom był pełen Absolutu i…
Prezes nie dokończył. Do pokoju wszedł służący i zameldował wizytę biskupa Lindy. Marek chciał szybko zwiać, ale Bondy przytrzymał go siłą i rzekł:
– Siedź i bądź cicho. Ten biskup to bardzo szarmancki pan.
Właśnie w tej chwili wchodził biskup Linda. Był to niski, wesoły pan, w złotych okularach i ze szpasowną buzią, którą po księżemu układał w zgrabny dziecięcy zadeczek. Bondy przedstawił mu Marka jako właściciela СКАЧАТЬ
16
17
18
19
20