Название: Król chłopów
Автор: Józef Ignacy Kraszewski
Издательство: Public Domain
Жанр: Зарубежная классика
isbn:
isbn:
Zarumienił się Jaksa i rzekł żywo:
– Darujcie – my co przy nim jesteśmy, kochamy go.
– A no! – na zdrowie! – szydersko rzekł Neorża. Twarz mu się krwią cała zalała.
Jaksa wstrzymać się nie mógł, powstał z ławy.
– Tak – dodał, my, co mu służemy, miłować go musimy, bo dobry, i sprawiedliwy, i dobrze pragnący pan jest, a nieszczęśliwy.
– On! – mruknął Neorża – on! a co mu jest? Skarb, co za starego stał próżny, u niego pełen; dwadzieścia tysięcy grzywien wyliczyć niemcowi, to u niego nic; klejnotów i sreber jak lodu… Cóż mu brak?
– Miły panie – począł Jaksa łagodnie. – Nie wiem, czy to szczęście daje… Potomka nie ma.
– Czemuż z żoną nie żyje?
Jaksa zmilczał.
Neorża małem przeciwieństwem zniecierpliwiony, już na przyszłego zięcia i patrzeć nie chciał.
Dumny Gryf, poznawszy się na tem, mało co się skłoniwszy, wyszedł. Wzrokiem za nim pociągnął Neorża i siadł za stół przy Grochu, którego pewnym był, iż z nim jedno myśli.
– Jak ci się zda? sędzio – odezwał się po cichu. – Mamy my jego cierpieć?
– Kogo? – zapytał trochę zdziwiony gość.
– A, króla! – mówił Neorża. – Dawniej przecież ziemianie sobie królów wybierali, a jak im byli krzywi, zrzucali ich.
– Ależ to koronowany król! – szepnął Groch nieśmiało.
– E! e! – odparł gospodarz, ręką machając – co nam tam jego korona!! Tu w krakowskiem, ja wiem, że my mu nic nie zrobimy, ale trzeba z innego końca zaczynać. W Wielkiej Polsce, w Poznaniu tacy się znajdą, co mogą się ruszyć, bo im to nie po myśli, że koronę im z Gniezna wywieźli, i ze stolicy ich zrobili małe miasteczko.
Tam każdemu wielkorządzcy śni się, że jak Pomorzanie, oderwie się i z pod króla wyswobodzi. Tam jedniby może Brandenburgowi radzi, drudzy Szlązakom.
Tam…
Mówiąc, spojrzał na podsędzię i przerwał nagle. Groch wprawdzie na króla narzekał, ale tak zuchwałych myśli nie mógł pochwalić. Znacząco się zasępił, a Neorża postrzegł, że się niepotrzebnie przed nim wypaplał. Naprawiając ten błąd, począł się uśmiechać zakłopotany.
– At, plotę – rzekł – at, plotę! Nie mogę bo mu moich szkap przebaczyć. W Wieliczceby się były spasły.
Groch nie dał się zwieść tym zwrotem.
– Niepotrzebnie wy z tym żalem, i takiemi tam rzeczami wygadujecie się – zamruczał. – Co tam te Wielkopolany myślą, Bóg ich wie, ale jak Wincz z Szamotuł nie dał rady Łokietkowi, i kajać się musiał, a potem go ziemianie rozsiekali, tak może być i z temi, co poprobują się teraz przeciw panu ruszać!! jeśli się na to ważyć będą!
Neorża stał zadumany.
– Albo to on taki mocny, jak jego stary ojciec był? – począł uspokojony. – Do wojny nie bardzo sposobny… budowałby tylko i przewracał wszystko. Baby nadto lubi, za stołem rad siaduje, na łowy jeździ, turnieje wyprawuje.
– Otóż wy go nie znacie – rzekł Groch, głową pokręcając. – Wszystko to prawda, a no, bieda, że wolę ma taką żelazną, jak i ojciec, a rozum chytrzejszy, przebiegłość większą.
Neorża patrzał bardzo zdumiony, słuchał, niepewien, co począć z człowiekiem, na którego się usposobieniu nie poznał, ruszał ramionami.
– Jak nam z tem będzie, gdy on wszystko do góry nogami wywróci i zechce przerabiać – mówił Groch – to jeszcze niewiadomo, ale postawi na swem – westchnął sędzia.
– Nam z tem nie będzie dobrze – mówił dalej. – Co naówczas sędzia ma znaczyć!! Pewnie nam i naszego grosza obetnie… bo on więcej dba o kmiecie, o osadniki, o biedny, ciemny lud, niż o nas i o ziemian… Ale co postanowił, toć to… dokaże! Ja go znam! A co wy mówicie o Wielkopolanach… także na tem bardzo polegać nie można. Choćby rycerstwo nie bardzo było chętne, znajdzie zaciążnego żołnierza na Węgrzech, po Niemczech…
Westchnął Groch, zadumał się Neorża.
– Wkrótce i ruskiego ludu będzie miał siła, gdy zechce – dokończył podsędzia.
Wszystko to, co mówił, podziałało na gospodarza, który zamilkł smutnie.
Trwało milczenie dotychczas, a że piwa nie stało, Groch zamyślał odchodzić.
Rozstali się dosyć zimno.
Neorża popatrzał za odchodzącym.
– Baje – rzekł do siebie – ziemianie też coś znaczą! Zobaczymy, ja mu za wstyd mój i szkapy moje nie daruję.
Największe dzieło panowania swojego Kaźmirz chciał mieć dokonanem w Wiślicy, nie dla czego innego, tylko aby niem uczcić pamięć ojca, którego imię z gródkiem tym związane było. Wiślicę on po dwa kroć zdobywał, tu się ukrywał, tu się modlił, ztąd jeszcze ledwie się w siły wzbijając, na dalsze odzyskiwanie posiadłości wyciągał. Drogą była Łokietkowi ta mieścina, bo mu gniazdem i przytułkiem była w ciężkich dniach życia.
Że myślą tą miłości synowskiej powodowanym był Kaźmirz, nie ulega wątpliwości. Jeden z pierwszych gród ten murami opasywać, i z muru wznosić go począł. Kościół z ciosu stanął na miejscu tego, w którym Władysław modlił się czasu ucisku.
Stary był ten gródek nad Nidą, w widłach rzeki jak wysepka na pagórku rzucony, łąkami otoczony szeroko, na wiosnę wodą oblany. W trzęsawiskach tych, wedle podań odwiecznych, było królestwo żab, wężów i żmij, tysiącami się tu lęgnących. Stare podanie opowiadało, że gdy tu w kościółku małym na przedmieściu, ksiądz mszę świętą odprawiał, a żabki mu skrzeczeniem okrutnem przeszkadzały, zaklął je w imię Pańskie, i od tej pory dopiero ciszej się sprawować poczęły.
Choć teraz, dzięki Kaźmirzowi, Wiślica nowemi mury świeciła, których jej zacniejsze miasta mogły zazdrościć, stara to była i tak odwieczna osada, że ludzie początku jej nie pamiętali.
Za pogańskich jeszcze czasów na pagórku tym siedzieli ludzie, okopywali się rycerze i działy się tu krwawe historye, o których lud okoliczny dziwy opowiadał. Lecz w najżywszej pamięci było teraz wspomnienie o tym małym bohaterskim króliku Łokciu, tułaczu biednym, który przez pół wieku cudów dokazywał, aż połamaną Chrobrego koronę spoił na nowo, i na skroń uznojoną włożył.
Zdawna już po wszystkich ziemiach chodziły wieści, które z przekąsem i niechęcią sobie powtarzano, że król chciał ze starych praw ukuć jakieś jedno nowe prawo dla całej Polski, że Suchywilk nad tem pracował, i że do któregoś z miast СКАЧАТЬ