Król chłopów. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Król chłopów - Józef Ignacy Kraszewski страница 25

Название: Król chłopów

Автор: Józef Ignacy Kraszewski

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ – zawołał – poznasz…

      I batem z całych sił skropiwszy konia, pobiegł dalej, a dwór i ludzie za nim się puścili.

      Wiaduch nałożył czapkę na uszy, ręce powkładał w kieszenie, obejrzał się ku studni, a że na zrębie wiadro stało, poszedł się napić z niego, otarł usta i tak obojętny, jak przyszedł, do swojego pługa powrócił.

      Ciarach myślał, że mu co powie.

      – Wiu hot! – odezwał się na konie i – orać począł…

      W chacie cicho było, ale w dni trzy urzędnik Neorży stóg siana z łąki Wiaducha w biały dzień zabrał do siebie. Na zapytanie odparł, że takie było przykazanie, że trzy miarki żyta miał zaraz przywieść Leksa i pół grzywny zapłacić.

      – Za co?

      Włodarz powtórzył krótko, że takie było przykazanie.

      Nazajutrz dwóch urzędników włodarskich wzięli gwałtem wóz i konie, niewiadomo dokąd i na jak długo. Ciarach, żeby mu chudoby nie zniszczono, siadł tam też i pojechał.

      Zaczynało się prześladowanie.

      Wiaduch cierpiał, lecz nie syknął, Garuśnica po całych dniach klęła.

      – Milczałabyś babo – rzekł do niej – nie pomoże to nic. Poczekamy mało, a jak się wilczysko nie nasyci rychło – no – to pociągniemy w świat. Ziemi jest dosyć… Jam ci nie niewolnik, a człek z pradziadów swobodny…

      Garuśnicy starą chatę opuścić, było jak życie stracić – płakała…

      Wóz z końmi spędzonemi ledwie powrócił, aż włodarz byczka z obory wziął. Takie było przykazanie. – Na polu, w trzodzie owiec, psy jego szkodę zrządziły umyślną, kilka owiec było pokaleczonych. Gdy Wiaduch zagadywał go o to, odpowiadał mu: – Przykazanie mam!

      Czekaj – nie koniec! będzie więcej.

      Jeden z czeladzi włodarskiej przyszedł potem wieczór, niby z wielkiej przyjaźni podszepnąć, żeby Wiaduch z podarkiem do Neorży pojechał przebłagać, ukorzyć się i o przebaczenie prosić.

      Kmieć nic na to nie odpowiedział, zmarszczył się i wkrótce go zbył w ostatku.

      – Idź, zkąd cię wysłali.

      Baby rozpaczały, nie lepiej może było i Wiaduchowi – ale on, im go co mocniej bolało, szczelniej usta zaciskał.

      Wtem jednego dnia, gdy na południe do chaty przyszedł, słyszy wołanie w dziedzińcu i śmiech wesoły…

      Nim się do progu dostał – ujrzał zbliżającego się do chaty króla, który parę psów z sobą wiodąc, konia zostawiwszy u wrót, wchodził już wołając.

      – Zdrów bywaj – gospodarzu!

      Wiaduch, jak panu należało, do nóg przypadł.

      – Wstawajże, stary – odezwał się król – bądź ze mną tak, jakeś był pierwszą razą. Na Zamku ja królem jestem, a tu – jam prosty myśliwy…

      I siadł na ławie. Psy mu na kolanach głowy ogromne pokładły.

      Wiaduch stał milczący.

      – Mówcie mi – cóż tam u was? – baby zdrowe? – żyto wschodzi?

      Kmieć się zupełnie opamiętał i ochłonął z pierwszego niepokoju.

      – Miłościwy królu – rzekł, wyście dobrzy dla ludzi, ale co za wami chodzić, licha warto…

      Neorża mnie prześladuje za to, jakobym skarżył przed wami nań. Dalej nie strzymam!

      Głos mu zadrżał.

      Król oburzył się.

      – Niepoczciwy człek – zawołał, mówcie co wam uczynił?

      Wiaduch począł skargi rozwodzić, ale jak zawsze – chłodno, z pomiarkowaniem, z szyderstwem.

      – Do sądu go pozwij – rzekł król.

      – W sądzie siedzi albo brat, albo swat – do sądu bez datku nie dostąpię – nie stać mnie nań.

      Królowi zapłonęła twarz.

      – Spokojny bądź – odezwał się powstając z ławy, ja go zawezwę jutro na sąd przed się… U mnie on nie wygra sprawy.

      Wiaduch podbiegł do Kaźmirza ze złożonemi rękami.

      – Królu – panie – krzyknął, a nie czyńcież tego! Neorża mnie potem zje przez zemstę, a ja zawsze do was na skargę chodzić nie będę mógł… Trudno. Wy macie całe królestwo, o którem musicie pamiętać, nie mnie jednego. Nie zawsze czas, nie zawsze wy tutaj… Pojedziecie na Ruś… na Węgry, Bóg wie dokąd w odwiedziny jakie do królów, na łowy. Was nie będzie, a Neorżę ja na karku zawsze będę miał.

      – Cóż ja ci uczynić mogę? – zapytał smętnie król na pół przekonany.

      Kmieć westchnął, myślał czas jakiś, niby nie śmiejąc powiedzieć, co mu się do ust cisnęło.

      – Mów! – dodał król żywo…

      – Nic wy dla mnie uczynić nie możecie – z cicha odparł Wiaduch, a nietylko dla mnie, jak i dla nas wszystkich kmieci, ile nas jest. Panów ziemian jeden król nie upilnuje, ani strzyma… Wy widzieć i wiedzieć nie możecie, co się z nami dzieje. Spytacie, powiedzą wam, że spełnili rozkaz, a nas będą dusili, jak duszą…

      E! – dodał, ja z Neorżą moim powoli sobie radę dam.. jam nie wieczny, ani on…

      Posmutniał król.

      – Wierz mi – gospodarzu – rzekł, iżbym los wasz poprawić chciał, ale, masz ty słuszność – król bezsilny przeciw nim…

      Ha! – dodał szydersko, na to już chyba tę jedną macie radę. Krzesiwo u pasa, na polu się krzemień znajdzie, w lesie huba rośnie…

      Kmieć się uśmiechnął smutnie.

      – Tać! – rzekł, nie jeden się tego sposobu chwycił, gdy innego nie było, ale to już chyba ostatni.

      Zażądał król mleka.

      Zasłali mu ręcznik czysty, przynieśli chleb świeży, na ławie siadł. Dwór miał rozkaz, aby na pana za wrotami czekał.

      Gospodarstwo oboje pyszni tem, że pana przyjmowali, krzątali się, aby ugościć… Garuśnica nawet psom mleka postawiła na misie u pieca…

      Król tymczasem rozpytywał starego o gospodarstwo, o życie, o zarobek, o ciężary…

      Ośmielający się coraz bardziej stary Leksa, tak w końcu poufale i swobodnie odpowiadał, jakby z prostym człowiekiem rozmawiał. Daleko mniej strasznym mu był król od Neorży.

      Znowu СКАЧАТЬ