Król chłopów. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Król chłopów - Józef Ignacy Kraszewski страница 24

Название: Król chłopów

Автор: Józef Ignacy Kraszewski

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ bo podarek, choćby nie złoty był (rozpoznać nie umieli kruszcu) zawsze się drogim im wydawał.

      Sama Garuśnica, nie chcąc go Bognie powierzyć, gdy się wszyscy przypatrzyli pierścieniowi, zawinęła go w czystą szmatkę i poszła zachować do skrzyni.

      Na dworze ściemniać się zaczynało.

      Ciarach jeszcze około szop i dobytku chodził z Wężem; a Bogna wiaderko świeżej wody niosła do chaty – gdy na drodze zaczęło tętnieć i krzyki, głosy i hukania się ozwały…

      Nocą się rzadko trafiało, aby tędy kto przejeżdżał, dla bezpieczeństwa pobiegł Ciarach wrota wielkie drągiem założyć, gdy już około nich stanęli jacyś jezdni, których w ciemności ni twarzy ni odzieży nie było można rozeznać. Ciarach tylko dopatrzył się, że zbrojni byli, a rozmawiali między sobą hałaśliwie, głośno, niespokojnie, jak gdyby się kłócili…

      Jeden z nich klął i nawoływał.

      – Sam tu?

      Ciarach się odezwał.

      – A czego chcecie?

      – Jechał kto tą drogą?

      – Mało kto tą drogą jeździ – odparł chłopak

      – A no – dziś, teraz, niedawno! Nie widzieliśta kogo?

      Zbliżył się Wiaduch, i zwyczajem wieśniaczym na pytanie odpowiedział drugiem:

      – A kogóż wam potrzeba?

      Rozśmiali się słuchający.

      – Ciekaw, bestyja, chłop.

      – Pan tędy jechał jaki…

      – Był jeden.

      – Na jakim koniu?

      Ciarach maść im i piękność opisał, i wnet się podniosły krzyki.

      – To on! on!

      – Jechał tędy, godzina temu albo więcej gdy ruszył dalej; konia miał zranionego w nogę i tu spoczywał, a posilił się, bo i my mu dali na co stało…

      – Zdrówże był? nic mu?

      – Jako wy wszyscy – rzekł Wiaduch – zdrów jak ryba i dosyć wesoły był… Ino mi nie chciał mówić kto on… a zlitowalibyście się nademną, gdybyście mi jego nazwisko dali…

      Wesołe głosy tłumne nie dawały usłyszeć nic.

      – Jedźmy, gońmy! poczęto wołać ochoczo.

      – E! Szczęśliwy ty chłopie, odezwał się jeden z za płota… nie wiesz kogoś w chacie przyjmował, gdy ci pany wszystkie zazdrościć będą!!

      – Kogóż! przerwał Wiaduch…

      – Królaś miał, król u ciebie był! krzyknął jeden i nie czekając dłużej, jak prędko przypadli, tak prędzej jeszcze dalej pobiegli.

      Wiaduch i Ciarach stali w osłupieniu. Kmieć się zamyślił głęboko, ręce zacisnął, czoło namarszczył…

      – To się też odemnie nasłuchał! powiedział sobie w duchu.

      Tymczasem Ciarach i Bogna biegli do matki wołając, parobek się za głowę trzymał – powstała wrzawa i trwoga…

      – Król! król!

      – Aby się tylko czego nie rozsierdził na mnie – powiedział sobie Wiaduch – bo ze mnie ciągnął, com na duszy miał.

      A no – wola Boża – co ma być, to będzie.

      Poszedł smutny nazad do chaty. Ale tu gdy rozważać zaczęli jak patrzał, co mówił, jak się do Bogny uśmiechał – jak jej pierścień podarował – wszelka trwoga ustąpić musiała i sam kmieć uznał, że król gniewnym być nie mógł.

      Rozważał teraz i on, i wszyscy, jak on do innych ludzi i rycerstwa był podobny, a po niczem w nim królewskości jego odgadnąć nie było można.

      Chociaż niespodziane te odwiedziny wielkie nawet na Leksie uczyniły wrażenie, jednakże nazajutrz wstał do dnia swoim zwyczajem i na pole wyszedł…

      Ciarach też i Wąż, rozprawiając o wczorajszem przez cały dzień, ani się spostrzegli, jak wieczora doczekali. Ani dnia tego ani następnych nie przyszło nic takiego, coby mogło lub gniew króla, albo jego łaskę im oznajmić.

      Powoli więc zacierało się wspomnienie, a w miesiąc potem Wiaduch żartując sobie, opowiadał jak króla poufale, siedząc przy nim na ławie, przyjmował.

      Już był uspokojony zupełnie, gdy jednego południa zawrzało przed wrotami aż strach. Wiaduch był na polu, Garuśnica z córką, choć nie bardzo trwożliwa, zaparła się w pustej chacie, i myślała czy się nie wdrapać na wyżki, drabinę wciągając za sobą, bo rycerstwo jakieś zuchwałe, strasznie klęło i dokazywało, o Wiaducha się upominając.

      Baba wyjrzawszy ostrożnie z po za zasuwy, poznała Neorżę.

      Sam on był, opasły człek, któremu z konia zleść i na konia się wdrapać było trudno, czerwona, okrągła twarz paskudna, oczy małe czarne… Siedział na szkapie spasłej jak sam i wściekał się…

      Wiaducha wołano na gwałt.

      Był niedaleko na swoim łanie i posłyszawszy hałas, powoli, z rękami w kieszeniach ukazał się w dziedzińcu. Zobaczywszy i poznawszy Neorżę, zdjął czapkę i pokłonił się, ale go łajanie i gniew wcale nie poruszyło.

      Przystąpił blisko.

      Neorża rękę, w której bat trzymał, do góry podniósł.

      – Tuś mi! – krzyknął, ha! zbóju! – Będziesz ty na mnie królowi skarżył? – dam ja ci! – Skórę zedrę z ciebie.

      – Ja? – zapytał Wiaduch ze zwykłą swą spokojnością szyderską i niecierpliwiącą gorzej niż zuchwalstwo. Ja?

      – A któż?

      – Nie wiem, jam na was nie skarżył – rzekł Leksa zwolna. Mówiłem ci z miłością jego, i był u mnie gościem, ale o waszą miłość nie pytał, a jam nie wiedział, kto on jest…

      Neorża patrzał nań i pięści ściskał w kułaki.

      – Osyp dałeś? – grzywneś zapłacił? – krzyknął.

      – Nie winienem nic – rzekł Wiaduch – patrząc w ziemię.

      – Było ci dotąd dobrze na mojej ziemi – zawołał pan – bo ziemia ta moja jest i jak pies łże, kto mówi inaczej – siedziałeś spokojny – teraz dopiero poznasz, jakim ja być umiem!

      Boś skarżył na mnie.

      Wiaduch popatrzał nań.

      – Król СКАЧАТЬ