Название: Macocha, tom trzeci
Автор: Józef Ignacy Kraszewski
Издательство: Public Domain
Жанр: Зарубежная классика
isbn:
isbn:
Właśnie gdy największe ogarniało ją strapienie, Poręba się zjawił. Chciał wprost zajechać do dworu, ale tu pozostawiony ekonom i człowiek do zarządu, odmówili przyjęcia. Zmuszony więc został umieścić się w gospodzie, a osobą swą stawił się zaraz u Sabiny.
Czułe było powitanie… Jejmość rozpłakała się.
– Prawdziwa kara Boża! zawołała witając go – patrz, mój rotmistrzu, do czego to przyszło. Wiesz… te kufry… puste!! majątek skonfiskują… a ja pójdę ztąd z torbami…
– A któż to, moja jejmość, tak głupio tego piwa nawarzył? począł rotmistrz; toć przewidzieć było łatwo, co z tego wyniknie?
Jejmość nie przyznała się wcale, że się przyczyniła znacznie przez nieszczęsnego Przepiórkę do wywołania oskarżeń Wala, a przez papiery wyniesione ze skarbczyka do uregulowania obwinień.
– Proszę cię – wtrąciła znowu – no, ktoby się był spodziewał, że te kuferki próżne będą?
– One chyba są teraz próżne, odezwał się rotmistrz, kiwając głową; ale że nie były próżne, za to ja jejmości ręczę. Nie przypominasz sobie tego, że ja niemal każdy sepet za ucho brałem i próbowałem go podźwignąć, a żadnegom z miejsca nie poruszył?
– Ale czyż tak było? pewnie? spytała Sabina.
– Ja jestem człowiek gruntowny, odezwał się rotmistrz, i kiedy co robię, to porządnie. Co mi znaczyły nalepione kartki… Mogło być bałamuctwo, macałem dobrze… a i brzęczało we środku.
Głową pokręcił…
– Więc to gdzieś zawczasu pochowali, – pochowali, dodała Dobkowa, – a już do rozwodu iść chciałam.
– Nie; bo ty Sabciu – odezwał się Poręba, rozsiadając w krześle wygodnie – ty nie masz cierpliwości, wszystko tu popsułaś tą swoją gorączką. A było nam cale nieźle… Wódka starka, którą teraz słyszę opieczętowano, paradna! jeść było w bród… trzeba było siedzieć i pomaleńku sobie iść krok za kroczkiem. Jejmości się zachciało nagle, a co nagle to po djable. Otóż wszystkiego utrapienia przyczyna.
Dobkowa odwróciła się gniewna.
– A co ja się z łaski waszej napokutowałem – dodał rotmistrz, – na wołowej nie spisać skórze… Ile razy wygnany byłem i głodny, co pieniędzy straciłem!
– Nie swoich…
– Już jak tylko traciłem, tom miał do nich prawo, i byłbym je sobie mógł na stare lata zaoszczędzić…
W dalszym ciągu rozmowy okazało się, że ze Smołochowa trzeba było nosić prowiant do Borowiec, i że życie w na pół opięczętowanym zamku stawało się nieznośnem.
Drugiego dnia Poręba ruszył rozumem, – spotwarzony przed Dobkiem jako podszczuwacz do złego, chciał, na wszelki wypadek, w oczach się jego oczyścić, – bo mówił sobie w duchu, że człowiek mający pieniądze zawsze się jakoś z najgorszego procesu wyskrobać potrafi. Nie mówiąc nic jejmości, poszedł zabrać znajomość z Żółtuchowskim. Przypomniał sobie nawet, iż za dziadkiem jego była Petronella de Żółtuchow Żółtuchowska… Z pomocą tej nieboszczki Petronelli zaintrodukował się do pana komisarza, który nudził się okrutnie, mając za całe towarzystwo tylko księdza Żagla i Arona, obaj zaś oni nie mieli czasu do gawędy. Poręba był mu wielce pożądany, w godzinę się pokumali.
Rotmistrz opowiedział, że jejmość była jego krewną, i że przybył jej w pomoc, aby choć alimenta wyrobić, pókiby się sprawa nie rozstrzygnęła.
Siedli tedy w marjasza grać, już jako koligaci i przyjaciele. Do oblania pierwszej dubli przyszła butelczyna. Humory poróżowiały.
– Co wy tam z tym nieszczęśliwym Dobkiem robicie? spytał rotmistrz.
– A cóż? siedzi w alkierzu, nic mu się złego nie dzieje, odparł komissarz.
– Jabym się z nim nie mógł też widzieć?
– Przy mnie, dla czegóż nie?
– Chciałbym mu moją kondolencję wyrazić, rzekł Poręba. Ludzie mnie ogadali przed nim, z domu mnie przepędził, wszystko to przebaczam wspaniałomyślnie – żal mi go…
Cóż myślicie będzie z tej sprawy? dodał rotmistrz.
– Albo ja wiem? Dotąd mi idzie jak z kamienia to arjaństwo.
– E! co to wam się wdawać w sądzenie sumienia ludzkiego, – zawołał Poręba; on o to z Panem Bogiem mieć będzie sprawę… Arjanin? a wiesz asińdziej co arjanie byli?
– Straszliwe kacerstwo! zawołał komissarz.
– No, ja tam tego nie wiem i nie potrafię rozróżnić co arjanie a co ormianie… mnie to wszystko jedno, mówił Poręba, i zbliżył się do ucha Żółtuchowskiemu – ale że ten arjanin grosza miał!! a! a! a!
– A gdzież go podział?…
– Któż to może wiedzieć! Ja wam ręczę, że te kufry były pełne, bom ich próbował.
– Istotnie!
– Żołnierskiem słowem ręczę. Słuchajże kochany Żółtuchowski… co ty, co wy zrobicie człowiekowi, który ma czem ozłocić wszystkie trybunały?
– Tylko nie tam gdzie o arjanizm sprawa, odezwał się Żółtuchowski: ho! ho!
– Arjanin! ormianin! dodał Poręba, kto ich tam rozróżni! At! bałamuctwo… Chodźmy do Dobka…
Poszli tedy… W progu Poręba począł nagotowaną orację.
– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Widzi pan – przybywam… Choć oczerniony, choć wypędzony, choć z błotem zmieszany a za wroga poczytywany, stawię się w złej godzinie z kondolencją. Widzi pan! A co? Łotr Poręba? Oto to tak ludzi sądzą. Dzień i noc pędziłem, aby wam w złym razie usłużyć.
Dobek, który siedział w kożuszku na tarczanie i nawet się nie podniósł, popatrzał nań, ledwie głową kiwnąwszy.
– A widzę, widzę – odezwał się – żeś jegomośćprzybył pocieszać nie mnie ale zapewne jejmość. No to samże sobie do niej ruszaj, a mniebyś dał święty pokój.
– Pan jesteś niewdzięczny! zawołał Poręba.
– To СКАЧАТЬ