Macocha, tom trzeci. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Macocha, tom trzeci - Józef Ignacy Kraszewski страница 3

Название: Macocha, tom trzeci

Автор: Józef Ignacy Kraszewski

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ swą schedę i poszkodowanie z fortuny ogólnej musisz mieć wydzielone; lecz – moja dobrodziejko, zakończył ksiądz Żagiel: musisz z kacerstwem tem piekielnem zrzec się wszelkiego stosunku.

      – Ja o tem nie wiedziałam! jam żadnego nie miała! okrzyknęła, ręce składając, Dobkowa.

      – Ostrzegam też waćpanią, abyś się na baczności miała, gdyż lada chwila przyjdzie do porachunku kilkasetletniego z tą rodziną. Utajony arjanizm wiadomo co ciągnie za sobą…

      Ja się w to mieszać nie chcę i nie będę, dodał z westchnieniem ksiądz Żagiel. Siedziałem na ich ziemi długo, nienajlepiej mi było, alem krzywdy nie miał, życzyłem… przecież pomsta Boża przychodzi… czas było!

      – Mój ojcze! zawołała Dobkowa składając ręce: weźże mnie obcą i niewinną w opiekę swoją… Za cóżbym ja pokutować miała?.. Wszak ci to ich majętności na skarb pójdą?

      – Takby powinno być!

      – A skarby i kapitały?

      – Myślę, że także…

      – I uratowaćby nie można? ogniście odezwała się pani Dobkowa… Przecież mnie się coś z tego należeć powinno.

      – Nic nie wiem, i to są rzeczy mi obce, rzekł ksiądz Żagiel. Jejmościbym dla jej spokoju życzył wcześnie się może do Smołochowa cofnąć i tam burzę przesiedzieć…

      – A tu wszystko na skarb zabiorą! lamentując krzyknęła jejmość. Nie, ja tu muszę być, aby choć w części ratować…

      Ksiądz kanonik milczał.

      – Po heretykach, którzy kościołowi szkodliwymi byli, toby się spadek nie komu, tylko jemu należał… rzekł ciszej; ale teraz tam te prawa poprzerabiano! Siedźże jejmość cicho… dodał: zjedzie komissya, mów prawdę, trzeba, aby ona wyszła na jaw… aby się stała sprawiedliwość, a winni ukarani byli.

      Po naradzie przerywanej westchnieniami i wykrzykami, która jeszcze czas jakiś trwała, pani Dobkowa powróciła ostrożnie do domu, mocno zatrwożona o siebie. Przechodząc około mieszkania mężowskiego, dostrzegła, iż tam z wielkim pośpiechem wpadł Aron najprzód, potem zaraz Eliasza zawołano i drzwi się zatrzasnęły. Narada trwała ze dwie godziny, poczem Aron odszedł do domu i późno w noc raz jeszcze zawrócił… Dobek od wieczerzy się wymówił.

      Na dole ruch jakiś był niezwyczajny, i pani Dobkowa domyślała się, że tam już coś o niebezpieczeństwie wiedzieć muszą.

      Następny dzień zszedł jednak cały spokojnie, Wal tylko zniknął był i o to mocno się kłopotano, domyślając się, iż mógł z jakiemiś doniesieniami… udać się do sądu. Dobek przy obiedzie zaczął mówić otwarcie.

      – Choćby się człowiek najlepiej z ludźmi obchodził, odezwał się, choćby ich dobrodziejstwy osypywał, zawsze sobie nieprzyjaciół zrobić musi. Tego nie można uniknąć.

      Jejmość słuchała, milczała i udawała obojętną…

      Dzień zbiegł tak do wieczoru bez żadnego wypadku; w nocy już do drzwi jejmości zapukał Przepiórka i oznajmił, iż komissya do miasteczka zjechała i główną kwaterę zajęła na probostwie. We dworze tak było cicho i spokojnie, jakby się wcale ni czego nie domyślano i nieobawiano.

      Z północy, gdy wszystko zdawało się uśpione, urząd z małą siłą zbrojną, którą był otoczony, zszedł z probostwa ku dworowi. Pan Dobek nocował na dole, a przy nim Eljasz… Zastukano do drzwi lecz musiano długo kołatać nim otwarte zostały…

      Ponieważ sprawa miała się wytoczyć z regestru aryanizmu, szczególne środki ostre dla dobadania się prawdy przedsięwzięte zostały, a mianowicie: opieczętowanie całego domu, skarbca, lochów, kryjówek i wszelkiego domostwa, w którem dowody herezyi potajemnej, schadzek i t. p. znaleźć się mogły. Gdy urzędnicy ukazali się u wnijścia, pan Dobek przyjmujący ich wcale się nie zdawał zmieszanym. Objawiono mu akt oskarżenia i winy, jakie przypisywano; ruszył ramionami tylko i wskazał ręką, aby spełniano co prawo rozporządzało. Urzędnicy mieli widać dokładną informację o miejscowości, gdyż komissarz pan Żółtuchowski zażądał najprzód klucza od lochów, zalecając gospodarzowi, aby szedł z nimi razem. Eliasz też stary został pod straż wzięty i u pierwszych drzwi pachołków postawiono.

      Nie stawiając najmniejszego oporu, Dobek, gdy mu drzwi żelazne wskazano, dał klucz od nich, sam pan Żółtuchowski otworzył zamki, i wszyscy wiodąc ze sobą gospodarza weszli… Jak wiemy, za drugiemi drzwiami był skarbczyk… Znaleziono go wedle wskazówek, jakie miano, w stanie, w jakim był być powinien. Kufry stały na swoich miejscach, kartek tylko na nich z liczbami nie było… Pan Żółtuchowski zapytał o klucze, które Dobek wskazał pod misternie odwracającym się w ścianie kamieniem. Ponieważ nimby przyłożono pieczęcie, należało sprawdzić co się w kufrach znajduje, otwarto zaraz pierwszy…

      Na dnie jego była kupka bibuły i trochę sznurków – więcej nic. Poszedł zatem pan komisarz do drugiego, w którym nie znalazł nic oprócz śladów myszy, w trzecim było trochę pleśni, w czwartym na dnie piasek i t. d.

      Ogarnęło wszystkich zdumienie wielkie, gdyż opieczętowywać nie było czego…

      Następnie szli drzwiami wiodącemi do dawnego mieszkania pokutnika. Tu zmieniła się zupełnie fizjonomia lochu: nie było najmniejszych śladów pobytu niedawnego gościa, loszek stał pusty… i trocha w nim w piasku butelek. Stary kominek, który miał służyć do oblewania smołą korków przy ściąganiu win, od dawna pono był zamurowany. W szafkach nie znaleziono nic, oprócz resztek owoców, które tu snadź na zimę składane były…

      Komissarze domagali się otwarcia grobów, aby je z wewnątrz mogli opieczętować… i mimo wrażenia, jakie te nocne odwiedziny na nich czyniły, weszli w milczeniu. Tu, widok monumentów, trumien, szczątków ludzkich, powietrze przejęte wonią śmiertelną… marmurowe w świetle lamp połyskujące grobowce… napełniły nawet najśmielszych grozą śmierci. Wszystko tu było w porządku i jak najstaranniej utrzymywane… Na trumnie matki pana Salomona, wyrwany kawał aksamitu snadź pobożna ręka nazad przylepiła, gdyż uszkodzenia tego znać nie było. Trumny też starego Adama, ze źle przymkniętem wiekiem, której pono oczyma szukano, nie dostrzeżono.

      Tu stanąwszy pan Żółtuchowski, który z widocznym wstrętem przystępował do scrutinium, kazał u drzwi wychodowych (tych któremi Eljasz tu wprowadzał Laurę) położyć pierwsze pieczęci… Szukał potem w papierach długo, czytał, i obróciwszy się do pana Dobka, zapytał go, kędyby był wchód do kaplicy… Na co dosyć osłabłym głosem stary odrzekł: iż o żadnym nie wiedział, ani też o kaplicy.

      – Być bardzo może, dodał, iż za dawnych czasów w obszernych podziemiach istniała gdzie jaka grobowa kaplica, ale ta zapewne albo zniszczona być mogła, albo stawszy się nieużyteczną, zamurowana została.

      – Ja się pytam o miejsce zboru, które jeszcze i w tym roku współwyznawcom pańskim, arjanom z Rutowa i Andreaswaldu tu przybyłym do narad i ich świętokradzkich nabożeństw służyły? rzekł Żółtuchowski.

      – O żadnych arjanach z Rutowa… i w ogóle o z dawna wygasłym u nas arjanizmie ja nic nie wiem, odparł Dobek obojętnie.

      W lochach nie było najmniejszego śladu, żadnego СКАЧАТЬ