Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej. Ярослав Гашек
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej - Ярослав Гашек страница 39

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      – Widzicie, mój Szwejku, co spotyka człowieka, który nie szanuje kapłana – uśmiechnął się feldkurat. – Święty Jan Złotousty powiedział: „Kto czci księdza, czci Chrystusa, kto robi przykrości księdzu, czyni też przykrości Chrystusowi, którego zastępcą jest właśnie ksiądz”. Na jutro musimy się doskonale przygotować. Usmażcie jajka z szynką, ugotujcie poncz na winie bordeaux, a resztę czasu poświęcimy na rozmyślania, tak jak to jest w modlitwie wieczornej: „Niechaj łaska boża odwróci wszelkie układy nieprzyjaciół o ten przybytek”.

      Są na świecie ludzie ogromnie wytrwali i do takich należał mąż po dwakroć już wyrzucony z mieszkania feldkurata. W chwili gdy kolacja była gotowa, ktoś zadzwonił. Szwejk pośpieszył otworzyć drzwi i po chwili zameldował:

      – Już znowu przyszedł, proszę pana feldkurata. Zamknąłem go tymczasem w łazience, żebyśmy mogli spokojnie zjeść kolację.

      – Postąpiliście niedobrze, mój Szwejku – rzekł kapelan. – Gość w dom, Bóg w dom. Za dawnych czasów biesiadnicy kazali różnym potworkom, by ich zabawiali. Przyprowadźcie go, niech nas bawi.

      Szwejk wrócił po chwili z mężem wytrwałym, który spoglądał ponuro przed siebie.

      – Niech pan siada – uprzejmie zaprosił go kapelan. – Akurat kończymy kolację. Mieliśmy homary, łososia, a teraz jeszcze zjemy trochę jajecznicy z szynką. Można sobie pozwalać, gdy dobrzy ludzie pożyczają pieniądze.

      – Zdaje mi się, że nie przyszedłem tutaj dla żartów – rzekł mąż ponuro. – Już trzeci raz tu dzisiaj jestem. Mam nadzieję, że teraz wszystko się wyjaśni.

      – Posłusznie melduję, panie feldkurat – wtrącił Szwejk – że ten pan jest taki wytrwały jak niejaki Bouszek z Libni. Osiemnaście razy w ciągu jednego wieczora wyrzucili go u „Extnerów”, a on po każdym wyrzuceniu wracał, że niby zapomniał tam fajkę. Właził oknem, drzwiami, przez kuchnię, właził do lokalu przez mur ogrodu, przez piwnicę i wlazłby może nawet kominem, gdyby go strażacy nie zdjęli z dachu. Był taki wytrwały, że mógłby zostać ministrem albo i posłem.

      Wytrwały człowiek, nie zwracając uwagi na to, o czym mówiono, powtarzał z uporem:

      – Chcę, żeby wszystko było jasne, i proszę mnie wysłuchać.

      – Może szanowny pan mówić – rzekł feldkurat – pozwalam panu. Niech pan mówi tak długo, jak się panu podoba, a my tymczasem będziemy biesiadowali dalej. Mam nadzieję, że panu to nie będzie przeszkadzało. Szwejku, podawajcie.

      – Jak panu wiadomo – mówił wytrwały wierzyciel – szaleje wojna. Pieniądze pożyczyłem panu feldkuratowi przed wojną i gdyby nie wojna, nie domagałbym się tak bardzo ich zwrotu. Ale mam pewne doświadczenia.

      Wyjął z kieszeni notatnik i mówił dalej:

      – Wszystko mam pozapisywane. Porucznik Janata był mi winien siedemset koron i ośmielił się paść nad Driną. Porucznik Praszek dostał się na rosyjskim froncie do niewoli, a winien mi dwa tysiące koron. Kapitan Wichterle jest mi winien taką samą sumę i został zabity pod Rawą Ruską przez własnych żołnierzy. Porucznik Machek dostał się do niewoli w Serbii, a jest mi winien tysiąc pięćset koron. Ale są jeszcze inni podobni. Ten padł w Karpatach nie zapłaciwszy weksla, tamten poszedł do niewoli, ów utonął w Serbii, jeszcze inny umarł w szpitalu na Węgrzech. Czy pan feldkurat rozumie teraz mój niepokój? Przecie ta wojna zrujnuje mnie ostatecznie, jeśli nie będę energiczny i nieubłagany. Może mi pan powie, że feldkuratom nie zagraża żadne niebezpieczeństwo? Niech pan patrzy.

      Podsunął kapelanowi notatnik pod nos.

      – Proszę: feldkurat Matiasz w Brnie zmarł w szpitalu izolacyjnym zeszłego tygodnia. Włosy rwać z rozpaczy! Nie oddał mi tysiąca ośmiuset koron; poszedł z wiatykiem do baraku cholerycznego, do jakiegoś człowieka, który go przecież i tak nic nie obchodził.

      – Było to jego obowiązkiem, szanowny panie – rzekł kapelan. – Ja także idę jutro do chorych…

      – I także do cholerycznego baraku – wtrącił Szwejk. – Może pan pójść z nami, żeby pan widział, co znaczy poświęcenie.

      – Panie kapelanie – rzekł mąż wytrwały – proszę mi wierzyć, że jestem w sytuacji rozpaczliwej. Czyż na to wybuchła wojna, aby zgładziła wszystkich moich dłużników?

      – Jak pana wezmą do wojska i wyślą pana w pole – ponownie wtrącił się do rozmowy Szwejk – odprawimy z panem feldkuratem mszę świętą, aby Bóg Niebieski dał, iżby pierwszy granat pana przetrącić raczył.

      – Panie feldkuracie, to sprawa poważna – rzekł człowiek wytrwały do kapelana – więc proszę, aby ordynans pański nie wtrącał się do naszej rozmowy. Trzeba koniecznie z tym skończyć.

      – Posłusznie proszę pana feldkurata – odezwał się Szwejk – aby mi naprawdę raczył zakazać wtrącania się do rozmowy, bo w przeciwnym razie będę dalej bronił interesów pana feldkurata, jak na porządnego żołnierza przystało. Ten pan ma rację, że chce odejść stąd sam, bo ja też nie lubię awantur i jestem człowiekiem towarzyskim.

      – Mój Szwejku, mnie to wszystko zaczyna już nudzić – rzekł feldkurat, jakby nie dostrzegał gościa. – Myślałem, że nas ten człowiek zabawi, że opowie nam jakieś anegdotki, a on chce, żebym wam rozkazał nie wtrącać się do tej sprawy, chociaż mieliście z nim już dwa razy do czynienia. Wieczorem w wigilię dnia tak ważnego, gdy trzeba skupić wszystkie myśli i uczucia wokół Boga, zamęcza mnie jakąś idiotyczną historią o nędznych tysiąc dwieście koron. Odwraca myśl moją od spraw wyższych i chce, abym mu jeszcze raz powiedział, że mu teraz nic nie dam. Nie będę z nim więcej rozmawiał, aby mi nie zepsuł reszty tego świętego wieczoru. Powiedzcie wy mu, Szwejku: „Pan feldkurat nic panu nie da”.

      Szwejk wypełnił rozkaz, wrzaskliwie powtórzywszy te słowa nad uchem gościa.

      Ale wytrwały gość nie ruszył się z miejsca.

      – Zapytajcie, Szwejku – nalegał kapelan – jak długo ten jegomość zamierza rozsiadywać się tutaj.

      – Nie ruszę się stąd, dopóki nie otrzymam swej należności – twierdził z uporem wytrwały człowiek.

      Kapelan wstał, podszedł do okna i rzekł:

      – W takim razie oddaję go wam, Szwejku; róbcie sobie z nim, co się wam podoba.

      – Niech no pan idzie – rzekł Szwejk uchwyciwszy niemiłego gościa za ramię. – Do trzech razy sztuka.

      I powtórzył swoją sztukę szybko i elegancko, podczas gdy kapelan wybębniał palcami po szybie marsza pogrzebowego.

      Wieczór poświęcony rozmyślaniu miał kilka faz. Rozmyślania feldkurata były tak głębokie, że jeszcze o dwunastej godzinie w nocy słychać było w jego mieszkaniu śpiew:

      A gdyśmy maszerowali,

      Wszystkie dziewczęta płakały…

      Dobry wojak Szwejk śpiewał СКАЧАТЬ