Название: Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej
Автор: Ярослав Гашек
Издательство: Public Domain
Жанр: Зарубежная классика
isbn:
isbn:
– Na co dzwonek, Szwejku?
– Trzeba po drodze dzwonić, żeby ludzie zdejmowali czapki, jak będziemy szli z Panem Bogiem, panie kapelanie, z tym olejem konopnym, numer trzy. To się tak robi. Już wielu ludzi, których to w ogóle nic nie obchodziło, zostało przymkniętych za to, że czapek nie zdjęli. Raz na Żiżkovie ksiądz sprał niewidomego za to, że przy takiej okazji nie zdjął czapki, i jeszcze tego ślepca zamknęli, bo dowiedli mu na sądzie, że nie jest głuchoniemy, a tylko ślepy, i musiał słyszeć dźwięk dzwonka, a więc był powodem zgorszenia, chociaż to była noc. To coś tak jak w Boże Ciało. Inaczej by nas ludzie nawet nie zauważyli, a tak będą się nam kłaniali. Jeśli pan feldkurat się zgadza, to zaraz go przyniosę.
Otrzymawszy pozwolenie Szwejk wrócił za pół godziny z dzwonkiem.
– Wziąłem go z bramy zajazdu „Pod Krzyżykami” – rzekł. – Kosztował mnie pięć minut strachu i musiałem długo czekać, bo się ciągle ludzie kręcili.
– Idę do kawiarni, Szwejku; gdyby ktoś przyszedł, to niech poczeka.
Mniej więcej po godzinie przyszedł stary siwy pan, prostej postawy i o surowym spojrzeniu.
Cała jego postać była wyrazem uporu i złości. Patrzył przed siebie tak, jakby go losy wysłały, aby zniszczyć naszą nędzną planetę i zatrzeć jej ślady we wszechświecie. Mowa jego była szorstka, sucha i surowa:
– W domu? Do kawiarni poszedł? Mam czekać? Dobrze, będę czekał do samego rana. Na kawiarnię to ma, ale długów płacić mu się nie chce. To ci ksiądz, tfu, do diabła!
Splunął na podłogę.
– Proszę pana, niech pan tu nie pluje – rzekł Szwejk spoglądając na obcego pana z dużym zainteresowaniem.
– Jeszcze raz splunę, o tak – rzekł z naciskiem uparty surowy pan spluwając po raz drugi na podłogę. – Że też mu nie wstyd! Wojskowy kapelan! Hańba!
– Jeśli pan jesteś człowiekiem wykształconym – napominał go Szwejk – to niech się pan odzwyczai pluć w cudzym mieszkaniu. Czy może zdaje się panu, że jak jest wojna światowa, to już zaraz może pan sobie pozwalać na wszystko? Powinien pan zachowywać się przyzwoicie, a nie jak jakiś obwieś. Trzeba postępować delikatnie, mówić przyzwoicie i nie poczynać sobie jak jaki drab. Widzicie go, zgłupiałego cywila!
Surowy pan powstał z krzesła, zaczął się trząść z oburzenia i krzyczał:
– Jakim prawem ośmielasz się pan mówić, że nie jestem przyzwoitym człowiekiem? Cóż więc jestem w takim razie? Mów pan…
– Jesteś pan gówniarz – odpowiedział Szwejk patrząc mu prosto w oczy. – Plujesz pan na podłogę, jakbyś pan siedział w tramwaju, w pociągu albo w innym lokalu publicznym. Zawsze się dziwiłem, na co są te karteczki z napisami, że na podłogę pluć nie wolno, a teraz widzę, że to dla pana. Pewno muszą pana już wszędzie dobrze znać.
Surowy pan czerwienił się i bladł na przemian, i starał się odpowiedzieć potokiem wyzwisk pod adresem Szwejka i feldkurata.
– Skończyłeś pan? – zapytał Szwejk spokojnie (gdy z ust gościa padły ostatnie słowa: „Obydwaj jesteście gałgany!”, „Jaki pan, taki kram!”). – Czy może chce pan jeszcze jakoś uzupełnić swoje słowa, zanim spadnie pan ze schodów?
Ponieważ surowy pan był już tak dalece wyczerpany, że na myśl nie przyszło mu żadne obelżywe przezwisko, więc milczał. Szwejk zrozumiał to milczenie po swojemu, że na uzupełnienie wyzwisk nie ma co czekać.
Otworzył więc drzwi, ustawił w nich surowego pana twarzą ku sieni i – takiego shoota nie byłby się powstydził najlepszy gracz najlepszego międzynarodowego zespołu piłki nożnej.
Za surowym panem spadającym ze schodów leciały słowa Szwejka:
– Na drugi raz, jak się pójdzie z wizytą do porządnych ludzi, to trzeba zachowywać się przyzwoicie.
Surowy pan długo chodził pod oknami, czekał na kapelana.
Szwejk otworzył okno i przyglądał mu się.
Wreszcie gość doczekał się powrotu gospodarza, który wprowadził go do pokoju i wskazał mu krzesło obok siebie.
Szwejk bez słowa przyniósł spluwaczkę i postawił ją koło gościa.
– Co wy robicie, Szwejku?
– Posłusznie melduję, panie feldkurat, że już miałem z tym panem nieporozumienie z powodu plucia na podłogę.
– Opuśćcie nas, Szwejku; mamy do załatwienia sprawy osobiste.
Szwejk zasalutował i rzekł:
– Posłusznie melduję, że pana feldkurata opuszczam.
Poszedł do kuchni, a w pokoju toczyła się tymczasem bardzo interesująca rozmowa.
– Przyszedł pan po pieniądze dane mi na weksel, jeśli się nie mylę? – zapytał feldkurat swego gościa.
– Tak jest, mam nadzieję…
Kapelan westchnął.
– Człowiek znajduje się niekiedy w takiej sytuacji, że nie pozostaje mu nic innego, tylko mieć nadzieję. Co za piękne słowo: „Ufaj!”. Najpiękniejsze z trojga słów, które wznoszą człowieka ponad chaos życia: „Wiara, nadzieja i miłość”.
– Mam nadzieję, panie kapelanie, że suma…
– Ma pan rację, szanowny panie – przerwał mu kapelan. – Mogę panu jeszcze raz powtórzyć, że ufność krzepi człowieka w walce z życiem. Niech i pan nie traci nadziei. Bardzo to pięknie mieć pewien ideał, być niewinną, czystą istotą, która pożycza pieniądze na weksle i ma nadzieję, że należność otrzyma. Niech pan nie traci nadziei i ufa stale, że spłacę panu tysiąc dwieście koron, gdy w kieszeni mam niecałych sto.
– A więc pan… – wykrztusił gość.
– A więc ja istotnie – odpowiedział kapelan.
Twarz gościa przybrała znowu wyraz uporu i złości.
– Panie, to jest oszustwo – rzekł wstając.
– Niech pan się uspokoi, szanowny panie…
– To oszustwo! – krzyczał gość z uporem. – Nadużył pan mego zaufania!
– Mój panie – rzekł kapelan – panu jest koniecznie potrzebna zmiana powietrza. Tu jest zbyt duszno.
Szwejku! – zawołał w kierunku kuchni. – Ten pan życzy sobie wyjść na świeże powietrze.
– Posłusznie melduję, panie feldkurat СКАЧАТЬ