Zagubieni. Natasza Socha
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zagubieni - Natasza Socha страница 7

Название: Zagubieni

Автор: Natasza Socha

Издательство: PDW

Жанр: Современные любовные романы

Серия:

isbn: 9788381774611

isbn:

СКАЧАТЬ wybranka bohatera znacząco wskazała mu obrazek, na którym mężczyzna wręcza ukochanej pierścionek zaręczynowy. Jaś Fasola mrugnął, że wie, o co chodzi, i tydzień później jego dziewczyna dostała prezent. Wyżej wymieniony obrazek. Nie kryła oczywiście rozczarowania, więc chwilę później dostała maleńką paczuszkę, na której widok od razu poprawił jej się humor. W środku musiał być pierścionek.

      A był? Haczyk do zawieszenia obrazka…

      W związkach najbardziej bolą rozczarowania. Kiedy książę na białym koniu okazuje się co najwyżej stajennym. Kiedy oczekujesz wielkiego hurra, a dostajesz wielkie gówno. Kiedy ktoś oszukał cię, jeszcze zanim zdążył to oszustwo do końca wymyślić. Problem polega jednak na tym, że rozczarowanie jest konsekwencją ślepoty. Oczekiwań, że małpa napisze poemat, a ze spleśniałego jabłka wyczarujemy szarlotkę. Ktoś, kto raz oszukał, oszuka po raz drugi, jak również dwusetny, dlatego zanim znowu zaczniemy szlochać i wylewać żale, popatrzmy raz jeszcze na to, co wybraliśmy, i powiedzmy sobie głośno: K…wa, przecież to zwykły… – tu wpisujemy odpowiedni rzeczownik, adekwatny do stopnia rozczarowania.

      Sonia była fascynującym przykładem kobiety naiwnej, która milion razy wmawiała sobie, że nawet gówno świni może pachnieć jaśminem. Za każdym razem dawała się nabierać na te same teksty, te same anegdoty i metafory, i za każdym razem wierzyła, że właśnie teraz przeznaczenie postawiło na jej drodze ideał. Gdyby zebrała swoje łzy w jednym miejscu, z pewnością mogłaby nimi wypełnić wannę. Z każdym kolejnym kopniakiem czuła się wprawdzie słabsza i bardziej pozbawiona chęci do życia, a jednak ciągle dawała się nabierać. Sama nie potrafiła zrozumieć, dlaczego jest tak bardzo łatwowierna. Dlaczego ufa każdej napotkanej osobie płci męskiej i jest przekonana, że tym razem w końcu trafiła na diament. Być może nie umiała i nie chciała być sama, wolała więc dalej próbować szczęścia z nadzieją, że kiedyś faktycznie na nie trafi.

      Jej ostatni książę okazał się wyrośniętym dzieckiem, idealnie jednak zakamuflowanym, przynajmniej na początku. Zaczepił ją kulturalnie w barze, do którego czasem wpadała po pracy, żeby napić się ciemnego, mocnego piwa. Nikt wcześniej jej tu nie podrywał, więc tym bardziej była zaskoczona, kiedy dosiadł się do niej nieco młodszy facet, z modną brodą i kokiem na głowie, w kraciastej koszuli i czarnych bojówkach. Lubiła ten typ, z jednej strony niby nonszalancki i naturalny, z drugiej – bardzo wnikliwie przemyślany.

      – Absolutnie nie mam zamiaru cię podrywać, po prostu nie chce mi się siedzieć samemu przy stoliku. Więc pomyślałem, że zaryzykuję – powiedział grzecznie i Sonia doszła do wniosku, że nawet fajnie to zabrzmiało. Z jednej strony zaczepnie, z drugiej oryginalnie.

      Skinęła zatem głową, że ona również nie ma nic przeciwko temu, a potem minęły jakoś dwie godziny na rozmowie o wszystkim i o niczym. Facet był od niej pięć lat młodszy, ale to tylko jej imponowało, studiował architekturę, a w przyszłości chciał projektować bajkowe cmentarze.

      To ją naprawdę zainteresowało.

      – Bajkowe? – upewniła się.

      – Wyobraź sobie miejsce, które z założenia jest smutne, ale czy jednocześnie powinno być przygnębiające? Osobiście nie lubię cmentarzy, bo od razu zmuszają człowieka do płaczu. Ja widziałbym je zupełnie inaczej. Białe, błękitne, z dużą liczbą drzew, z których zwisałyby lampiony. Oczywiście wszystko pod dachem, przeszklone, żeby do środka wpadało naturalne światło. W tle sączyłaby się muzyka, a lampiony zmieniałyby barwę w zależności od pory dnia. Nie byłoby sztucznych kwiatów ani zniczy, tylko motyle. Albo świetliki.

      – Prawdziwe? – zdumiała się.

      – Absolutnie. I wszędzie kwitłyby kwiaty. Przez cały rok.

      Sonia się uśmiechnęła.

      – Faktycznie, przyjemna wizja. Ja też nie przepadam za cmentarzem, zwłaszcza w listopadzie. Lubię wprawdzie ciepło bijące od palących się zniczy, ale one same są po prostu obrzydliwie. Plastikowe i tandetne. Kiedyś widziałam taki na baterie, który wydzwaniał Ave Maria. To było upiorne. – Wzdrygnęła się na samą myśl.

      Wizja rozświetlonych i ciepłych cmentarzy tak bardzo przypadła jej do gustu, że bez wahania zapłaciła za trzy piwa swojego towarzysza, a potem bez skrupułów zaprosiła go do siebie. W końcu oboje byli dorośli, nawet jeśli on miał pięć lat mniej. Rozpoczęli swój związek od seksu, który Sonia uznała za obietnicę czegoś lepszego (dlaczego – o tym później), od śniadania w łóżku, które zrobiła ona oraz od pożyczenia mu stówy na jakieś materiały na uczelnię. Chłopak (Bartek) zadomowił się u niej wyjątkowo szybko, co bardzo ją zauroczyło. Nie wspominał o żadnym docieraniu się, o tym, żeby się nie spieszyć, tylko spokojnie poznawać i może kiedyś podjąć jakąś bardziej długoterminową decyzję. On po prostu pewnego dnia przyszedł do niej z jedną małą walizką, którą natychmiast rozpakował, układając swoje rzeczy na półce w szafie Soni.

      Było w tym coś rozczulającego, a jednocześnie podniecającego. Jak dotąd żaden facet nie dojrzał do tego, by zaledwie po dwóch tygodniach znajomości rozpocząć wspólne życie. To było coś nowego i pewnie dlatego tak bardzo jej się spodobało.

      Sonia poczuła się wtedy szczęśliwa. Dotarło do niej, że dobre samopoczucie zależy od świadomości, czy masz z kim wypić poranną kawę. Zjeść śniadanie. Obejrzeć film. Umyć wieczorem zęby, stojąc koło siebie i patrząc w lustro. I przez bardzo długie tygodnie ta świadomość była tak przyjemna, że kompletnie przesłoniła fakt, iż Sonia stała się główną żywicielką ich związku. Bartek w zasadzie żył na jej koszt, co więcej – nieustannie pożyczał pieniądze, a kiedy próbowała poruszyć ten temat, zaczynał się łasić jak mały piesek, patrząc jej głęboko w oczy. Był przy tym tak przymilny, słodki i czarujący, że błyskawicznie zapominała o wydatkach. Zresztą to były tylko pieniądze, a jak wiadomo, nie one są najważniejsze na świecie. Kilka miesięcy później, kiedy środki na jej koncie stopniały, a ona sama doszła do wniosku, że chyba trzeba zacząć oszczędzać, Bartek zaczął miewać fochy.

      Pierwszy foch był bardzo nieprzyjemny, bo chłopak po prostu zniknął na dwa dni, nie dając żadnego znaku życia.

      Sonia widziała go już martwego i płakała w poduszkę, snując wizje jego ukwieconego grobu na srebrzystym cmentarzu, pełnym motyli i świetlików. I siebie w czarnej, powłóczystej sukience do ziemi. W żadnym szpitalu nie potwierdzono jednak przyjęcia kogoś z wypadku, poza tym Sonia odkryła, że Bartek był dwie godziny temu online. To ją z jednej strony uspokoiło, z drugiej trochę jednak wkurzyło.

      – Szkoda, że nie pomyślałeś, żeby do mnie zadzwonić – powiedziała mu, kiedy w końcu wrócił do domu. Teraz była już naprawdę wściekła, ale nie chciała zachowywać się jak własna matka.

      – Po prostu poczułem się niepotrzebny – oznajmił nieco płaczliwym tonem.

      Sonię zamurowało.

      – Niby z jakiego powodu?

      – Wiesz, że nie prosiłbym cię o pieniądze, gdybym je miał. Ale studia kosztują, a ja nie pochodzę z zamożnej rodziny. Zawsze musiałem liczyć się z groszem, chcę tylko zdobyć wykształcenie.

      Sonia również nie pochodziła z rodziny burżujów, ale postanowiła zachować to dla siebie.

      – Tak się złożyło, że chwilowo nie mam za dużo pieniędzy – powiedziała w końcu. – СКАЧАТЬ