Название: Zagubieni
Автор: Natasza Socha
Издательство: PDW
Жанр: Современные любовные романы
isbn: 9788381774611
isbn:
Ale tylko zdmuchnęła świeczki.
– Myśli pani, że to można jakoś leczyć? – spytała psycholożki z nadzieją, że może dostanie jakąś magiczną tabletkę albo chociaż zwykły syrop. Cokolwiek.
Pani psycholog na moment zawiesiła na niej wzrok, a potem machnęła ręką, zupełnie jakby chciała dać Soni do zrozumienia, że jeszcze nie skończyła swojej wypowiedzi i bardzo prosi, aby jej wysłuchać do samego końca.
– Kiedy zaczynamy nową pracę, jesteśmy nią zafascynowani, zauroczeni, chcemy pokazać się od jak najlepszej strony… Etap ten nazywa się miesiącem miodowym. Po nim następuje etap przebudzenia. Wiemy już, że nasza praca nie jest idealna, ale mimo wszystko pielęgnujemy w sobie jak najlepsze wyobrażenie o wykonywanej profesji. Pracujemy nadal z chęcią, staramy się o jak najlepsze wyniki, chętnie przychodzimy do biura. Po etapie przebudzenia następuje tak zwany etap konfrontacji z rzeczywistością. Powoli wygasa w nas zapał do pracy, w którą trzeba wkładać coraz więcej wysiłku. Kontakty z kolegami i klientami sprawiają nam coraz więcej problemów. Do tego dochodzi stres, z którym jeśli nie będziemy umieli na bieżąco sobie radzić, doprowadzi do objawów somatycznych – bólów brzucha, migren, permanentnego przemęczenia. Kolejny etap to już wypalenie pełnoobjawowe. Na tym etapie mówimy o wyczerpaniu fizycznym i psychicznym. Wypalony pracownik nie ma entuzjazmu do pracy, towarzyszy mu uczucie pustki, samotności, brakuje mu asertywności. Może pojawić się też depresja.
Sonia chciała coś wtrącić, powiedzieć, że praca to tylko jakiś fragment jej życia i że naprawdę nie chodzi tylko o to, że ona nie lubi tych paczek, kartonów i taśm, na których one jeżdżą, zupełnie jakby były w wesołym miasteczku, ale pani psycholog uderzyła ręką w kolano, co oznaczało: „nie, jeszcze nie!”. Więc postanowiła na razie nic nie mówić, słuchać monologu tak długo, aż padnie ostatnie słowo, a w międzyczasie liczyć kolorowe długopisy, które tkwiły w kilku równie kolorowych pojemnikach.
Trzynaście.
Dwadzieścia osiem.
Trzydzieści jeden.
– Brak motywacji i sił powodują, że zaczynamy przypominać maszyny, które bezmyślnie wykonują zadane im polecenia. Nie wnosimy nic od siebie, rutynowo powtarzamy te same czynności, przestajemy być kreatywni. Chroniczny stres i permanentne niezadowolenie powodują, że tracimy harmonię w organizmie. Ciało zaczyna wysyłać nam sygnały – potrzebuję równowagi, bo inaczej nadmiar kortyzolu, hormonu stresu, złamie mnie ostatecznie. Nie zawsze udaje się nam zapobiec wypaleniu zawodowemu, ale możemy reagować na jego pierwsze symptomy.
Czterdzieści sześć.
Nieźle. Ciekawe, czy wszystkie jeszcze działają? Sonia kiedyś dostała w prezencie sto dwadzieścia pisaków, z czego sam tylko kolor różowy miał dziesięć różnych odcieni.
Czterdzieści osiem. Koniec.
Chwila ciszy była tak zaskakująca, że Sonia na moment zapomniała, co chciała powiedzieć.
– Ja się wypaliłam ogólnie. Tu naprawdę nie chodzi tylko o pracę – w końcu udało się jej coś wtrącić. Owszem, była wypalona zawodowo, ale chyba każdy po jakimś czasie ma dość pracy w magazynie, choćby nie wiem jak był wielki, logistyczny i jak dobre serwował obiady w kantynie pracowniczej. Nie potrzebowała do tego żadnej diagnozy.
– Nie? – rozczarowała się nieco pani psycholog. – Ale w dużej części również, prawda?
– Tak…
– Czyli jednak miałam rację. Wypalenie zawodowe. Proces zamiany człowieka w maszynę. Pani czynności życiowe powoli gasną, jak lampki na choince. Pani gaśnie również.
Sonia zrozumiała, że żadnego eliksiru szczęścia od niej nie dostanie. I że znika.
Czy ten, kto znika, ma jeszcze jakiś powód, by żyć?
MATI
Nie jestem zainteresowana
Mati był zbyt młody, by pamiętać przepisywanie tekstów przez fioletową kalkę, ale jego życie tak właśnie wyglądało. Poszczególne czynności i wydarzenia kopiowały się, a on sam odnosił wrażenie, że prześladuje go jakieś cholerne déjà vu. Że wszystko już było.
I że pojawi się znowu.
Jego związki z kobietami wyglądały niemal identycznie. Poznawał je zazwyczaj w klubach, bo tak było najłatwiej, następnie fundował jeden z siedemnastu tekstów podrywających, które opracował wspólnie z kumplami w firmie, a potem szli do niej albo do niego, choć wolał opcję numer jeden. Mógł wtedy ulotnić się następnego dnia rano, udając, że właśnie sobie o czymś przypomniał, kłamiąc, że zaraz przyniesie bułki lub po prostu wychodząc bez słowa, jeśli dziewczę jeszcze spało. Czasem scenariusz bywał inny – Mati zostawał na nieco dłużej i zaczynał tworzyć fundamenty związku, choć nigdy nie doszedł dalej niż tylko do etapu uzyskania pozwolenia na budowę.
– Czy ja jestem zakochany? – pytał sam siebie od czasu do czasu, zerkając w lustro i szukając w nim potwierdzenia.
Ale lustro milczało zgodnie, a czasem nawet patrzyło na niego z politowaniem.
Jakiś czas temu wydarzyło się jednak coś, co kazało Matiemu nieco inaczej spojrzeć na swoje życie. Zbiegło się to jakoś ze śmiercią pana Mariana i było kolejnym powodem do głębszej zadumy nad własnym losem.
Mati poznał Joannę.
Poznał ją w zwykłej kawiarni (Jaśmin i wanilia), a w nie w klubie, co już było ciekawą odmianą. Po pierwsze dlatego, że Joanna nie piła żadnego drinka i nie znajdowała się w stanie upojenia alkoholowego, tylko przeglądała gazetę o wystroju wnętrz, sączyła coś zielonego, co wyglądało na jarmuż i szpinak, oczywiście zmiksowane z czymś bardziej płynnym, i zapijała to kawą z dużą ilością pianki. Mati musiał przyznać, że już z daleka była bardzo ładna. Przede wszystkim jej twarz nie została ukryta pod toną makijażu, jej paznokcie nie były trzy razy grubsze od nałożonego żelu, jej włosy błyszczały naturalnie i nie były wymieszane ze sztucznymi doczepami, a na dodatek miała na sobie białą bluzę i zwykłe czarne spodnie. W zasadzie nie rzucała się w oczy i przez to właśnie się rzucała.
I dlatego Mati zwrócił na nią uwagę.
Początkowo nie bardzo wiedział, jak zagadać, brakowało mu głośnej muzyki, atmosfery klubowej, która ułatwia nawiązywanie kontaktów, pewności siebie wzmocnionej dwoma piwami oraz gotowego tekstu, który pasowałby do tych właśnie okoliczności.
– Smoothie? – zapytał w końcu, co było dość żenujące, ale naprawdę nic innego nie wpadło mu do głowy. Obniżył głos jeszcze bardziej niż zwykle i napiął mięśnie pod koszulką.
– Tak. СКАЧАТЬ