Zagubieni. Natasza Socha
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zagubieni - Natasza Socha страница 4

Название: Zagubieni

Автор: Natasza Socha

Издательство: PDW

Жанр: Современные любовные романы

Серия:

isbn: 9788381774611

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      Sąsiad otwierał zazwyczaj po trzecim dzwonku.

      Jeden.

      Dwa.

      Trzy.

      Mati doszedł do siedmiu i naprawdę się zdziwił. Przyłożył nawet ucho do drzwi, ale nie usłyszał kompletnie niczego.

      A potem po schodach weszła sąsiadka spod piątki (Mati nie znał imion ludzi, z którymi mieszkał, ale kojarzył twarze), spojrzała na niego trochę smutno, a trochę z oburzeniem, że o niczym nie ma pojęcia, i powiedziała po prostu:

      – Przecież on umarł.

      W tej właśnie chwili świat w końcu się zatrzymał. Wszystko stanęło w miejscu, sąsiadka spod piątki z niedomkniętymi ustami, przelatująca mucha, deszcz, który właśnie zaczął kropić, i tylko serce Matiego dudniło jak oszalałe. Ta śmierć wbrew pozorom wstrząsnęła nim zdecydowanie bardziej niż śmierć ciotki. Być może dlatego, że nie był na nią w ogóle przygotowany. W rękach trzymał słoik z zupą pomidorową z ryżem i kompletnie nie rozumiał, dlaczego ta zupa nie zostanie zjedzona. Dlaczego nie otworzyły się drzwi i pan… pan…

      – Jak on miał na imię?

      – Marian – odpowiedziała sąsiadka.

      Dlaczego pan Marian nie uśmiechnął się na jego widok, nie uniósł brwi w zachwycie nad pomidorową z ryżem i nie zaproponował herbaty.

      – Jak pani ma na imię? – spytał nagle Mati, sam nie do końca rozumiejąc po co.

      – Lucyna, ale dlaczego pan pyta? – Spojrzała na niego zdziwiona.

      – Lubi pani pomidorową z makaronem?

      – Chyba z ryżem, o ile dobrze widzę – poprawiła go.

      – Z ryżem – zgodził się Mati.

      – Nie – odpowiedziała pani Lucyna i poszła na górę, mrucząc coś pod nosem.

      Mati chciał jeszcze zapytać, kiedy to się stało i dlaczego, ale tylko postawił na wycieraczce słoik z zupą, jakby to był bukiet kwiatów, a potem zbiegł po kilka schodów naraz, wyszedł na coraz silniej padający deszcz i po raz pierwszy pomyślał, że życie jest całkowicie pozbawione sensu.

      Śmierć ma w dupie czyjeś plany.

      Ma w dupie to, że ludzie przyzwyczajają się do pewnych rzeczy, co daje im poczucie stabilności.

      Albo przychodzi losowo, na chybił trafił wybierając ofiary, albo po prostu jest złośliwą, wredną jędzą.

      Pan Marian umarł. A wraz z nim minimalna cząstka Matiego, który od tego właśnie momentu zaczął coraz krytyczniej przyglądać się swoim kolejnym dniom. Zupełnie jakby zaatakował go jakiś wirus.

      MOST

      – Bez sensu. – Sonia wzruszyła ramionami. – Będziesz się ze mną kłócił o to, kto ma skoczyć pierwszy?

      Mati parsknął śmiechem.

      – Ja się nie kłócę. Ale nie odpalę swojego miejsca. Chcesz, to idź i poszukaj innego mostu.

      – Nie mam ochoty.

      – To podobnie jak ja. Odwróć się po prostu albo skocz z drugiej strony.

      Sonia przygryzła wargę.

      – A może zrobimy mały zakład?

      Mati uniósł ze zdumieniem brwi.

      – Chyba nie bardzo mam ochotę.

      – Poczekaj. Zróbmy tak, że jako pierwszy skoczy ten, kto ma lepszy powód.

      Zamilkli oboje na moment, jakby przeżuwając propozycję Soni. Deszcz padał miarowo, a na kałużach pojawiały się wielkie bąble. Było dość chłodno, ale ani Sonia, ani Mati jakoś tego nie czuli. Zresztą i tak było im wszystko jedno. Bo to chyba bez znaczenia, czy człowiek popełnia samobójstwo, będąc suchym, czy mokrym. Zwłaszcza że i tak planuje skok do wody.

      – No dobra – zgodził się po chwili Mati. – W sumie chętnie posłucham, co cię tu sprowadza, choć jestem pewien, że wygram.

      Sonia zaśmiała się pogardliwie.

      – Jasne. Bo wy, faceci, zawsze musicie być górą. Nawet w takiej sytuacji.

      Wzruszył ramionami.

      – Zaczynaj.

      SONIA

      Diagnoza

      – Ból głowy, kłopoty z oddychaniem, bóle brzucha, wysypka, bezsenność – wypalenie całego siebie. Burnout Syndrome klasyfikuje się od niedawna jako chorobę cywilizacyjną dwudziestego pierwszego wieku i najzwyczajniej w świecie ona właśnie panią dopadła – tak podsumowali ją najpierw pani psycholog, a potem lekarz rodzinny. Wcześniej jeszcze znajoma lekarka zdiagnozowała chandrę.

      Sonia nie bardzo wiedziała, co dalej robić. Wypalona czuła się faktycznie od dłuższego czasu. Nic jej się nie chciało, nie miała ochoty wstawać z łóżka, a sama myśl o pracy w magazynie napawała ją wstrętem. Te wszystkie kartoniki, pakunki, te miliony przesyłek wysyłanych w świat, zupełnie jakby człowiek nie miał nic innego do roboty jak tylko czekać na jakąś cholerną paczkę.

      Kiedy Sonia widziała stosy piętrzących się kartonów, odnosiła wrażenie, że ludzie nie robią nic innego, jak tylko coś zamawiają, kupują i wysyłają albo siedzą przy drzwiach i czekają na listonosza. Ludzkość sprowadza się do nadawców i odbiorców. Świat zdominowały przesyłki, a ona ma w ich przekazywaniu gigantyczny udział, bo przecież pracuje w centrum logistyki nadawczej.

      „W pracy czuję się jak roślina, którą ktoś przesadził i umieścił w ciemnym lesie, choć tak naprawdę potrzebuje dużo słońca. Czasem zaś odnoszę wrażenie, że kolejne fragmenty mojego ciała odklejają się ode mnie. Że za moment zniknę”. Tak napisała na kartce, którą podała pani psycholog.

      – Tak… – Terapeutka wyglądała, jakby się ucieszyła, że diagnoza jest tak prosta i przewidywalna. – Dawniej nazywano to zwykłym przemęczeniem. Dzisiaj wiadomo już, że wypalenie to rodzaj choroby. W pewnym momencie w naszym ciele eksplodują hormony, które doprowadzają do totalnego rozchwiania organizmu. Tracimy apetyt, wpadamy w emocjonalne huśtawki, mamy zawroty głowy i narastające bóle brzucha. Wszystko się zgadza, prawda? – Spojrzała z nadzieją na Sonię.

      – Mniej więcej.

      – Musi pani zrozumieć, że na wypalenie zawodowe składa się cała lista elementów składowych. Permanentny stres, kontrola, z którą przeciętny człowiek sobie nie radzi, coraz wyższe wymagania pracodawcy lub wręcz przeciwnie – brak wyzwań. Podam pani taki przykład. Dawniej dostawca owoców pakował swój towar na samochód i wyruszał, załóżmy, do Włoch. Było zupełnie obojętne, jaką drogę wybierze i kiedy dokładnie dotrze. Był swoim własnym szefem i tachometrem. Dzisiaj dostawca ma zwierzchnika, który kontroluje każdy СКАЧАТЬ