Kim. Редьярд Киплинг
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kim - Редьярд Киплинг страница 15

Название: Kim

Автор: Редьярд Киплинг

Издательство: Public Domain

Жанр: Повести

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ Kim do zawstydzonego chłopa. – Czyż on nie jest człekiem iście świętym? Ja jestem jego uczniem.

      Zadarł butnie nosa do góry i z wielką godnością jął kroczyć po wąskich miedzach.

      – Nie bywa pychy – rzekł lama po chwili milczenia – nie bywa pychy u tych, co idą Drogą Środkową.

      – Przecież sameś powiedział, że był to człek z niskiej kasty i nieokrzesany.

      – O niskiej kaście nie mówiłem, bo jakoż może być coś, czego nie ma? Później on żałował swej nieuprzejmości, więc zapomniałem o urazie. Zresztą i on jest, jako my, przywiązany do Koła Wszechrzeczy… tylko że nie kroczy drogą zbawienia.

      Zatrzymał się przy małym strumieniu wijącym się przez niwy i wpatrzył się w brzeg podziurawiony kopytami.

      – No, a jakże teraz poznasz swą rzekę? – zagadnął Kim, usiadłszy w kucki w cieniu kępki gibkich trzcin cukrowych.

      – Gdy ją znajdę, na pewno doznam łaski oświecenia. Czuję, że nie jest to jeszcze owo miejsce. O najmniejszy z poników46, gdybyś umiał mi ty powiedzieć, kędy płynie moja rzeka! Ale bądźże i ty błogosławion, że użyźniasz te niwy!

      – Patrzaj, patrzaj! – krzyknął Kim, przyskakując doń i odciągając go w tył. Spośród kraśnych, szeleszczących badyli wypełzła ku brzegowi żółtobrunatna wstęga, wyciągnęła szyję ku wodzie, napiła się i legła spokojnie – był to ogromny wąż kobra o nieruchomych oczach pozbawionych powiek.

      – Nie mam kija… nie mam kija! – ozwał się Kim. – Poszukam kija i przetrącę mu grzbiet.

      – Za co? I on jest w Kole, jako i my… w żywocie zdążającym wzwyż lub ku dołowi… bardzo mu daleko do wybawienia. Wielkiego grzechu dopuścić się musiała dusza, która spadła do takiej postaci.

      – Nie cierpię wszelkich gadów! – rzekł Kim. Wychowanie wśród krajowców nie zdoła w człowieku białym wykorzenić odrazy do wężów.

      – Pozwól mu przeżyć należny okres żywota. – (Zwinięta w kłębek gadzina zasyczała i nieco rozwarła zakapturzony łeb.) – Oby rychło, bracie, nastąpiło twe wybawienie! – prawił lama spokojnie. – A może przypadkowo ty coś wiesz o mojej rzece?

      – Nigdy nie widziałem człowieka takiego jak ty – szepnął Kim oszołomiony. – Czyż nawet węże rozumieją twą gwarę?

      – Kto wie? – i przeszedł o jaką stopę odległości od chybotającego się łba kobry. Wąż cały się spłaszczył w zapylonych zwojach.

      – Chodź ino! – zawołał, oglądając się przez ramię.

      – Nie pójdę! – rzekł Kim. – Obejdę go dokoła.

      – Chodź! On ci nic złego nie zrobi.

      Kim zawahał się na chwilę. Lama poparł swój rozkaz jakimś brzękliwym wersetem chińskim, który Kim poczytał za guślarskie zaklęcie. Usłuchał wezwania i przeskoczył rzeczułkę. Wąż istotnie ani się nie ruszył.

      – Nigdym nie widział takiego człowieka – mówił Kim, ocierając pot z czoła. – A teraz gdzie pójdziemy?

      – Tobie o tym mówić wypada. Jestem stary i cudzoziemiec… z dala od mego kraju. Gdyby nie to, że ten wóz rel47 napełnia mi głowę zgiełkiem diabelskich bębnów, to chętnie bym w nim teraz pojechał do Benares… lecz w takiej przeprawie moglibyśmy ominąć Rzekę… Poszukajmy innego ruczaju.

      Tam, kędy ciężko uprawiana rola daje żniwa trzy lub i cztery razy do roku – wśród poletek trzciny cukrowej, tytoniu, długich, białych rzodkwi i nol-kol – wałęsali się – obaj przez dzień cały, zbaczając z drogi za każdym ino połyskiem wody; budzili czujne psy po zagrodach i wioski drzemiące w ciszy południowej. Lama, nigdy nie zbity z tropu, z wielką prostotą odpowiadał na grad pytań, jakimi ich zasypywano. Szukali rzeki… rzeki cudownego uzdrowienia. Czy komukolwiek było co wiadomo o takiej strudze? Niekiedy ludzie się śmiali, lecz częściej słuchano opowiadania od deski do deski, ofiarowano przychodniom spoczynek w cieniu, łyk mleka i posiłek. Kobiety były zawsze uprzejme, a mali smarkacze, jak to bywa z dziatwą w całym świecie, na przemian okazywali to onieśmielenie, i to czupurność. Wieczór zastał ich pogwarzających z wójtem pod osłoną gminnego drzewa w małej wioszczynie złożonej z licho skleconych lepianek; właśnie bydło wracało z pastwisk, a kobiety gotowały wieczerzę. Przebyli już pas ogrodów warzywnych okalających wygłodzoną Umballę i znajdowali się pośrodku milami rozpostartej zieloności urodzajnych zbóż.

      Wójt był to siwobrody, uprzejmy starzec, nawykły do gawędy z cudzoziemcami. Przyturgał dla lamy łóżko siatkowe, zastawił przed nim ciepłą strawę, nabił mu fajkę, a gdy w świątyni wioskowej skończyło się nabożeństwo wieczorne, posłali po miejscowego kapłana.

      Kim opowiadał starszym dzieciom cudeńka o wielkości i piękności Lahory, o jeździe koleją i tym podobnych dziwach miejskich, tymczasem starsi gwarzyli z wolna, tak jak ich trzody przeżuwają paszę.

      – Nie umiem tego zgłębić – rzekł w końcu wójt do kapłana. – Co sądzisz o tym gadaniu?

      Lama, skończywszy opowieść, odmawiał po cichu różaniec.

      – To Poszukiwacz – odrzekł kapłan. – Pełno takich w naszym kraju. Czy pamiętasz tego… fakira z żółwiem… co tu był niespełna miesiąc temu?

      – Tak, lecz ów człowiek miał do tego prawo i podstawę, gdyż zjawił mu się sam Krishna, obiecując mu raj bez przejścia przez czyściec, jeżeli odbędzie pielgrzymkę do Prayag. Ten zaś szuka jakiegoś boga, o którym zgoła nic nie wiem.

      – Cichaj, to człek stary; idzie z bardzo daleka i jest obłąkany – odparł gładko wygolony świątnik. – Słuchaj no! – zwrócił się do lamy – trzy kos (sześć mil angielskich) na zachód stąd ciągnie się wielki trakt wiodący do Kalkuty.

      – Ależ ja chciałbym dojść do Benares… do Benares.

      – Także i do Benares… Przecina on wszystkie strumienie z tej strony Indii. A teraz zasyłam prośbę do ciebie, o święty, byś tu pozostał do jutra. Potem wyjdź na drogę – (miał na myśli główny trakt) – i badaj każdy strumień, który ona przecina; albowiem, jak wnoszę, przymioty twej rzeki nie są związane z jedną jej łachą czy też jakąś miejscowością, lecz ujawiają48 się przez całą długość jej biegu. Przeto, jeżeli taka wola twych bogów, bądź pewny, że dostąpisz wybawienia.

      – Dobra rada – rzekł lama, wielce przejęty tym pomysłem. – Ruszymy jutro i niech błogosławieństwo spłynie na cię, iżeś starym nogom ukazał tak bliską drogę.

      Z głębi gardła wydobyty, niezrozumiały przyśpiew chiński stanowił zamknięcie zdania. Uczyniło to wrażenie nawet na duchownym, a wójt zatrwożył się, czy nie jest to urok jakowyś; lecz kto spojrzał na prostoduszną, pełną zapału twarz lamy, nie mógł długo mieć go w podejrzeniu.

      – Czy СКАЧАТЬ



<p>46</p>

ponik – strumyk. [przypis edytorski]

<p>47</p>

rel – przekręcone z ang. rail: kolej. [przypis edytorski]

<p>48</p>

ujawiać się – dziś: ujawniać się a. przejawiać się. [przypis edytorski]