Pan Wołodyjowski. Генрик Сенкевич
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pan Wołodyjowski - Генрик Сенкевич страница 37

Название: Pan Wołodyjowski

Автор: Генрик Сенкевич

Издательство: Public Domain

Жанр: Повести

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ – oto tam Basia śpi, widzę ją, bo miesiąc jej w twarz świeci, a ani wiem, kiedy przyszła, kiedy się rozebrała i położyła. Nie spałam przecież ani chwili, ale widać, że moja biedna głowa już na nic…”

      Tak rozmyślając położyła się znowu, lecz wnet żal i zgryzota zasiadły także na krawędzi jej łóżka, zupełnie jakby jakieś dwie boginki, które wedle woli zanurzały się w blasku księżycowym lub też wypływały z tej srebrnej topieli na powrót.

      – Nie będę dziś wcale spała! – rzekła sobie Krzysia.

      I poczęła rozmyślać o Ketlingu, a przy tym cierpieć coraz bardziej.

      Nagle, wśród ciszy nocnej, ozwał się żałosny głos Basi:

      – Krzysiu!

      – Nie śpisz?

      – Bo mi się przyśniło, że jakowyś Turczyn pana Michała strzałą przeszył. Jezu Chryste! Sen mara! Ale aż mnie febra trzęsie. Zmówmy litanię, by Bóg nieszczęście odwrócił!

      Krzysi przeleciała przez głowę błyskawicą myśl: „Bogdaj go kto ustrzelił!” Ale natychmiast przeraziła się własną złością, więc choć trzeba się jej było zdobyć na nadludzką siłę, aby w tej właśnie chwili modlić się o szczęśliwy powrót Wołodyjowskiego, jednak odrzekła:

      – Dobrze, Basiu!

      Za czym podniosły się obie z łóżek i klęknąwszy nagimi kolankami na zalanej księżycowym światłem podłodze, poczęły odmawiać litanię. Głosy ich odpowiadały sobie wzajemnie, to podnosząc się, to zniżając; rzekłbyś: izba zmieniła się w celę klasztorną, w której dwie białe mniszeczki odprawiają nocne modlitwy.

      Rozdział XV

      Nazajutrz dzień była już Krzysia spokojniejsza, albowiem wśród poplątanych ścieżek i manowców wybrała sobie drogę ciężką niezmiernie, ale nie błędną. Wstępując na nią wiedziała przynajmniej, dokąd dojdzie. Przede wszystkim jednak postanowiła widzieć się z Ketlingiem i rozmówić się z nim po raz ostatni, aby go od wszelakiej przygody zasłonić. Przyszło jej to niełatwo, bo Ketling nie pokazał się przez kilka następnych dni i na noc nie wracał.

      Krzysia poczęła wstawać do dnia222 i chodzić do pobliskiego kościoła dominikanów w tej nadziei, że któregokolwiek ranka spotka go i rozmówi się z nim bez świadków.

      Jakoż w kilka dni później spotkała go w samej bramie. On spostrzegłszy ją zdjął kapelusz i schyliwszy w milczeniu głowę stał bez ruchu; twarz miał zmęczoną bezsennością i cierpieniem, oczy zapadłe, na skroniach złotawe piętna; delikatna cera jego stała się woskową i wyglądał po prostu jak cudny kwiat, który więdnie. Krzysi na jego widok rozdarło się na dwoje serce, więc choć każdy krok stanowczy kosztował ją bardzo wiele, bo z natury była nieśmiałą, jednak pierwsza wyciągnęła doń rękę i rzekła:

      – Niech waćpana Bóg pocieszy i ześle mu zapomnienie.

      Ketling wziął jej rękę, przyłożył ją sobie do rozpalonego czoła, potem do ust, do których przyciskał ją długo i z całej mocy, wreszcie ozwał się głosem pełnym śmiertelnego smutku i rezygnacji:

      – Nie masz dla mnie pociechy ni zapomnienia!…

      Była chwila, że Krzysia potrzebowała całej mocy nad sobą, by nie zarzucić mu z żalu rąk na szyję i nie zakrzyknąć: „Kocham cię nad wszystko! Bierz mnie!” Czuła, że jeśli porwie ją płacz, to ona tak uczyni; więc długi czas stała przed nim w milczeniu, pasując się223 ze łzami. Jednak się wreszcie zmogła i poczęła mówić spokojnie, chociaż bardzo prędko, bo tchu jej brakło:

      – Możeć to przyniesie jakowąś ulgę, gdy powiem, że nie będę niczyją… Idę za kratę… Waćpan mnie nigdy nie sądź źle, bom i tak już nieszczęśliwa! Waćpan mi przyrzeknij, daj mi parol, że się z afektu dla mnie nie spuścisz224 nikomu… że się nie przyznasz… że tego, co było, nie odkryjesz ni przyjacielowi, ni krewnemu. To moja ostatnia prośba. Przyjdzie ten czas, że waćpan będziesz wiedział, dlaczego to czynię… Ale i wtedy miej wyrozumienie. Dziś nie powiem więcej, bo od żalu zgoła nie mogę. Waćpan mi to przyrzeknij, to mnie pocieszysz, a inaczej chyba zamrę!

      – Przyrzekam i parol daję! – odpowiedział Ketling.

      – Bóg waćpanu zapłać, a ja z całego serca dziękuję! Ale i przy ludziach spokojną twarz pokazuj, by się zaś kto czego nie domyślił. Czas mi odejść. Waćpan jesteś taki dobry, że słów brak. Odtąd się już osobno nie będziem widzieli, jeno przy ludziach. Powiedzże mi jeszcze, że do mnie urazy nie chowasz… Bo męka co innego, a uraza co innego… Bogu mię ustępujesz, nie komu innemu… pamiętaj!

      Ketling chciał coś przemówić, ale że cierpiał nad miarę, więc tylko jakieś niewyraźne dźwięki podobne do jęczenia wyszły z jego ust; następnie dotknął palcami Krzysinych skroni i trzymał je tak czas jakiś na znak, że jej przebacza i że ją błogosławi.

      Po czym się rozstali; ona poszła do kościoła, a on znów w ulicę, by nie spotkać się z kim ze znajomych w gospodzie.

      Krzysia wróciła dopiero w południe, a wróciwszy znalazła znamienitego gościa: był to ksiądz podkanclerzy Olszowski. Przyjechał on niespodzianie w odwiedziny do pana Zagłoby pragnąc, jak sam powiadał, poznać tak wielkiego kawalera, „którego przewagi wojenne są wzorem, a rozum przewodnikiem dla całego rycerstwa w tej wspaniałej Rzeczypospolitej”.

      Pan Zagłoba był po prawdzie wielce zdumiony, lecz nie mniej kontent225, iż go tak wielki honor wobec niewiast spotyka; puszył się więc niezmiernie, czerwienił, pocił, a jednocześnie starał się okazać pani stolnikowej, iż przywykł do podobnych odwiedzin ze strony największych dostojników w kraju i że nic sobie z nich nie robi.

      Krzysia, przedstawiona prałatowi i ucałowawszy pobożnie jego ręce, usiadła przy Basi, rada, iż nikt na jej twarzy śladu niedawnych wzruszeń nie wyczyta.

      Tymczasem ksiądz podkanclerzy obsypywał pochwałami pana Zagłobę tak obficie i tak łatwo, iż zdawało się, że coraz nowe ich zapasy wydobywał ze swych fioletowych, poobszywanych koronkami rękawów.

      – Waszmość nie myśl – mówił – iż mnie tu sama ciekawość poznania pierwszego między rycerstwem męża przygnała, bo jakkolwiek podziw słusznym jest dla bohaterów hołdem, jednakże gdzie obok męstwa eksperiencja226 i bystry rozum sedes227 sobie obrały228, tam ludzie i dla własnej korzyści odprawować zwykli pielgrzymki.

      – Eksperiencja – rzekł skromnie pan Zagłoba – szczególniej w wojennym rzemiośle, z samym wiekiem przyjść musiała i może dlatego jeszcze nieboszczyk pan Koniecpolski, ojciec chorążego, czasem o radę mnie pytał, potem zaś: i pan Mikołaj Potocki, i książę Jeremi Wiśniowiecki, i pan Sapieha, i pan Czarniecki, ale co do przezwiska Ulisses, temu się zawsze przez modestię229 oponowałem.

      – A СКАЧАТЬ



<p>222</p>

wstawać do dnia (daw.) – wstawać przed świtem. [przypis edytorski]

<p>223</p>

pasować się (przestarz.) – walczyć. [przypis edytorski]

<p>224</p>

spuścić – tu: zwierzyć. [przypis edytorski]

<p>225</p>

kontent (przestarz., z łac.) – zadowolony. [przypis edytorski]

<p>226</p>

eksperiencja (z łac.) – doświedczenie. [przypis edytorski]

<p>227</p>

sedes (z łac. sedeo, sedere: siedzieć) – tu w znaczeniu ogólnym, bliskim łacińskiemu źródłu słowa: miejsce, na którym się siedzi. [przypis edytorski]

<p>228</p>

gdzie (…) obrały – gdzie mają miejsce. [przypis edytorski]

<p>229</p>

modestia (przestarz., z łac.) – skromność. [przypis edytorski]