Pan Wołodyjowski. Генрик Сенкевич
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pan Wołodyjowski - Генрик Сенкевич страница 36

Название: Pan Wołodyjowski

Автор: Генрик Сенкевич

Издательство: Public Domain

Жанр: Повести

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ rel="nofollow" href="#n206" type="note">206 milsza mi od kompanii. Robota obiecana minęła, bo ordy207 cicho siedzą, jeno mniejsze kupy w łąkach buszują, które też dwukrotnie podeszliśmy tak fortunnie208, że ni świadek klęski nie ostał”.

      – O, to ich przygrzali! – zawołała z radością Basia. – Nie masz nad stan żołnierski!

      „Ci z Doroszeńkowej hassy (czytał dalej Zagłoba) radzi by z nami pohałasować, ale im bez ordy nijak. Jeńcy zeznają, że znikąd się żaden większy czambuł209 nie ruszy, zaś i ja tak myślę, bo miałobyli co z tego być, to by już było, gdyż trawy od tygodnia zielenieją i jest czym konie popaść. W jarach tu i owdzie jeszcze się coś śniegu przytaiło, ale wysoki step zielony i wiatr ciepły wieje, od którego konie poczynają lenieć, a to najpewniejsze wiosny signum210. Po permisję211 już posłałem, która lada dzień nadejdzie, i zaraz ruszę… Pan Nowowiejski zastąpi mnie w stróżowaniu, przy którym tak mało roboty, żeśmy z Makowieckim liszki po całych dniach szczwali212 dla samej uciechy, boć futro ku wiośnie nicpotem213. Jest też siła dropiów214, a czeladnik mój ustrzelił pelikana z guldynki. Ściskam waćpana z całego serca, pani siostrze ręce całuję, a także pannie Krzysi, której przychylności fortissime215 się polecam, o to głównie Boga prosząc, abym ją niezmienioną zastał i tej samej pociechy mógł zażywać. Pokłoń się waćpan ode mnie pannie Basi. Nowowiejski złość za mokotowską rekuzę216 kilkakrotnie na karkach hultajskich wywierał, ale jeszcze się zapamiętywa217; znać nie ze wszystkim mu ulżyło. Bogu i Jego przenajświętszej łasce was polecam.

      P. scriptum: Kupiłem od przejezdnych Ormianów błam218 gronostajów bardzo zacny; ten gościńcem pannie Krzysi przywiozę, a i dla naszego hajduczka znajdą się bakalijki tureckie”.

      – Niech sobie je pan Michał sam zje, bom ja nie dziecko! – ozwała się Basia, której policzki zapłonęły jakoby od nagłej przykrości.

      – To nierada go zobaczysz? Gniewasz się na niego? – spytał Zagłoba.

      Lecz ona mruknęła coś tylko z cicha i naprawdę pogrążyła się w gniewie, rozmyślając trochę o tym, jak pan Michał lekko ją traktuje, a trochę o dropiach i o owym pelikanie, który szczególnie podniecił jej ciekawość.

      Krzysia podczas czytania siedziała z zamkniętymi oczyma, odwrócona od światła, było zaś to prawdziwe szczęście, że obecni nie mogli widzieć jej twarzy, gdyż zaraz poznaliby, że się dzieje z nią coś nadzwyczajnego. To, co zaszło w kościele, a następnie list pana Wołodyjowskiego to były dla niej jakoby dwa uderzenia obucha. Sen cudny pierzchnął i od tej chwili stanęła dziewczyna twarzą w twarz rzeczywistości ciężkiej jak nieszczęście. Na poczekaniu nie mogła zebrać myśli i tylko niewyraźne, mgliste uczucia wichrzyły w jej sercu. Wołodyjowski razem ze swoim listem, razem z zapowiedzią przyjazdu i z błamem gronostajów wydał jej się tak płaskim, że prawie wstrętnym. Natomiast nigdy Ketling nie był jej droższym. Drogą jej była sama myśl o nim, drogie jego słowa, kochana jego twarz, drogim jego smutek. I oto trzeba będzie odejść od kochania, od uwielbienia, od tego, do którego rwie się serce, wyciągają ramiona; zostawić umiłowanego człowieka w desperacji, w wiecznym smutku, w zmartwieniu, a oddać duszę i ciało innemu, któren219 dla tego samego, że jest innym, staje się niemal nienawistnym.

      „Nie zmogę się, nie zmogę się!” – wołała w duszy Krzysia.

      I czuła to, co czuje branka, której wiążą ręce, a jednak sama się ona związała, bo przecie mogła powiedzieć swego czasu Wołodyjowskiemu, że mu będzie siostrą, niczym więcej.

      Tu przyszedł jej na pamięć ów pocałunek przyjęty i oddany, więc ogarnął ją wstyd i pogarda dla samej siebie. Zali kochała już wówczas Wołodyjowskiego?

      Nie! W sercu jej nie było miłości, tylko prócz współczucia ciekawość i bałamuctwo, pozorami siostrzeńskiego220 afektu pokryte. Teraz dopiero poznała, że między pocałowaniem z wielkiej miłości a pocałowaniem z popędu krwi jest taka różnica, jak między aniołem i diabłem. Obok pogardy wezbrał gniew w Krzysi, atoli poczęła się w niej dusza burzyć i przeciw Wołodyjowskiemu. On także był winien, czemuż cała pokuta i zgryzota, i zawód ma spadać na nią? Czemu by i on nie miał zakosztować tego gorzkiego chleba? Zali ona nie ma prawa powiedzieć mu, gdy powróci:

      – Zmyliłam się… litość nad waćpanem wzięłam za afekt221; zmyliłeś się i ty; teraz poniechaj mnie, jako ja ciebie poniechałam!…

      Nagle strach ją porwał za włosy przed zemstą groźnego męża, strach nie o siebie, ale o głowę ukochaną, na którą ta zemsta spadłaby niechybnie. W wyobraźni ujrzała Ketlinga stawającego do walki z tym złowrogim szermierzem nad szermierze i następnie padającego, jak pada kwiat podcięty kosą; ujrzała jego krew, jego wybladłą twarz, jego zamknięte na wieki oczy i cierpienia jej przeszły miarę wszelką.

      Wstała czym prędzej i wyszła do swojej izby, by zejść ludziom z oczu, by nie słuchać rozmowy o Wołodyjowskim i o jego bliskim powrocie. W sercu jej wzbierała coraz większa przeciw małemu rycerzowi zawziętość.

      Ale zgryzota i żal poszły w trop za nią; nie opuściły ją w czasie pacierzy; siadły na jej łóżku, gdy położyła się w nie zmożona słabością, i poczęły przemawiać do niej:

      – Gdzie on? – pytał żal. – Patrz, nie wrócił dotąd do gospody; chodzi po nocy i ręce łamie. Chciałabyś mu nieba przychylić, oddałabyś za niego krew serdeczną, a napoiłaś go trucizną, nóż wepchnęłaś mu w serce.

      – Gdyby nie twoja płochość, gdyby nie chęć wabienia każdego, którego spotkasz! – mówiła zgryzota – inaczej by wszystko być mogło, a teraz jeno desperacja ci zostaje. Twoja wina! Twoja wielka wina! Nie ma już rady, nie ma już dla cię ratunku, jeno wstyd a ból, a płakanie…

      – Jak to on w kościele klęczał przed tobą – mówił znów żal. – Dziw, że ci serce nie pękło, kiedy ci w oczy patrzył i zmiłowania prosił. Słuszna było nad obcym się zlitować, a cóż dopiero nad nim, nad kochanym, nad najmilszym! Boże mu błogosław, Boże go pociesz!

      – Gdyby nie twoja płochość, mógł w radości odejść ten najmilszy – powtarzała zgryzota – i tyś mu mogła w ramiona pójść jako wybrana, jako żona…

      – I wiecznie z nim być! – dodawał żal.

      A zgryzota:

      – Twoja wina!

      A żal:

      – Krzysiu, płacz!

      Więc znów zgryzota:

      – Tym winy nie zmażesz!

      Więc СКАЧАТЬ



<p>207</p>

orda (hist., z tur.) – państwo, obóz lub wojsko tatarskie. [przypis edytorski]

<p>208</p>

fortunnie – szczęśliwie; por. fortuna: los, szczęście. [przypis edytorski]

<p>209</p>

czambuł (z ukr.) – tatarski oddział zbrojny. [przypis edytorski]

<p>210</p>

signum (łac.) – znak. [przypis edytorski]

<p>211</p>

permisja (z łac.) – pozwolenie. [przypis edytorski]

<p>212</p>

szczwać (przestarz.) – szczuć. [przypis edytorski]

<p>213</p>

nicpotem – tu: do niczego. [przypis edytorski]

<p>214</p>

drop – ptak z rzędu żurawi. [przypis edytorski]

<p>215</p>

fortissime (wł.) – coraz głośniej. [przypis edytorski]

<p>216</p>

rekuza (przestarz., z łac.) – odmowa ręki starającemu się. [przypis edytorski]

<p>217</p>

zapamiętywa (daw.) – dziś: zapamiętuje. [przypis edytorski]

<p>218</p>

błam – zszyte skóry do podszycia płaszcza. [przypis edytorski]

<p>219</p>

któren (daw.) – dziś: który. [przypis edytorski]

<p>220</p>

siostrzeński – dziś popr. siostrzany. [przypis edytorski]

<p>221</p>

afekt (z łac.) – emocja, przest. sympatia, miłość. [przypis edytorski]